– Kiedy panna Beckford zobaczy cię jako Otella, Jack, zemdleje z przerażenia i żałości – rzekł Peregrine. – Pocałunki w galerii to nic w porównaniu z tym.
– Pocałunki w galerii? – zapytał Alex marszcząc czoło. – Kto się całował w galerii? Chyba nie ty, Jack? Myślałem, że poszedłeś pokazać pannie Beckford portrety.
– Ktoś całował się w galerii? – zapytała Hortense z okrzykiem zgorszenia. – Mój brat Jack? To już za wiele dla mojej kobiecej wrażliwości – jeszcze w moim stanie!
Udała, że mdleje, i padła w ramiona Peregrine'a.
Jack wstał i ostentacyjnie skierował się do drzwi. Położywszy dłoń na klamce, odwrócił głowę, by spojrzeć na rozradowaną gromadkę krewnych.
– Do diabła z wami wszystkimi.
W złowróżbnej ciszy, jaka zapadła po jego słowach, Jack wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Hortense wybuchnęła śmiechem.
– Obraziliśmy go czymś? – zapytała i ponownie rzuciła się w ramiona Perry'ego.
– Hortense – rzekła cicho Annę – on nie żartował. Naprawdę był zły.
Hortense usiadła prosto i natychmiast spoważniała.
– Babciu – powiedział Alex. – Myślę, że Jack naprawdę przejął się sprawą swego małżeństwa.
– No, i najwyższy czas na to – odparła z zadowoleniem. – Od lat podchodził do życia zbyt niefrasobliwie. Claude, mój drogi, ty jak zwykle będziesz naszym reżyserem. Oczywiście hrabina nie potrzebuje reżysera – taka sugestia jest dla niej nawet obraźliwa. Ale pozostałym ktoś taki się przyda. Zajmiesz się tym?
Wbrew pozorom to nie było wcale pytanie.
– Tak, ciociu, oczywiście – posłusznie odparł Claude.
Ruby postanowiła przespacerować się do probostwa we wsi, by odwiedzić rodziców. Wzięła ze sobą Roberta. A gdziekolwiek szli ukochani Ruby i Bobbie, tam też musiał iść Freddie. Ponieważ jednak nikt nie miał nic szczególnego do roboty tego popołudnia, a kolejne dni zapowiadały się bardziej pracowicie, niż wcześniej się spodziewano – choć, jak zauważył Martin w rozmowie z Maud, można się było domyślić, że księżna zechce czymś zająć im wolny czas – spora grupka także uznała, że miło będzie złożyć wizytę Fitzgeraldom. Zwłaszcza że można było wziąć ze sobą dzieci i pochwalić się nimi.
Jack pozostał w pałacu. Było mu trochę wstyd i czuł się głupio z powodu swego zachowania rano w bawialni. Jeszcze ktoś pomyśli, że choć jest największym kpiarzem w rodzinie, sam źle znosi, kiedy żartują z niego. Albo że nie ma poczucia humoru na swój temat.
Bez żadnych skrupułów wróciłby do Londynu – pomyślał – a potem pojechał na wieś do Reggiego i jego subretek, gdyby nie Juliana Beckford, która była przekonana, że ich małżeństwo zostało już definitywnie postanowione. Nie mógł przecież tak jej zostawić i upokorzyć w obliczu obu rodzin. Poza tym, jeśliby teraz opuścił Portland House, nigdy już nie mógłby spojrzeć w oczy nikomu z nich.
Odnalazł Julianę w jednym z salonów. Była w towarzystwie matki oraz innych starszych dam. Jack przeprosił więc panie i zapytał, czy mógłby na chwilę odwołać Julianę, na co mu łaskawie przyzwoliły. Zrobiły to z tym szczególnym, protekcjonalnym uśmiechem, z jakim starsze damy obserwują zaloty, które zyskały ich aprobatę.
Jack zaprosił swą damę do cieplarni. Kiedy tylko usiedli wśród paprotek, ujął dłoń dziewczyny i spojrzał na jej delikatne palce, krótkie różowe paznokcie i gładką skórę. Jej dłoń niemal zginęła w jego ręce. Dłoń dziecka. Juliana wyglądała prześlicznie w skromnej jasnoniebieskiej wełnianej sukni, która podkreślała jeszcze smukłość jej sylwetki. Zapragnął wziąć ją w ramiona i tak trzymając, już przez całe życie chronić przed wszelkim złem. Bardzo chciał pokochać tę dziewczynę.
– Będziesz grał z hrabiną – powiedziała. – Musisz być tym niezwykle podniecony. Howard mówi, że to wspaniała aktorka i że cały Londyn tłumnie chodzi na jej przedstawienia.
Podniecony? Cóż za dziwne słowo. Uświadomił sobie, że już od lat nie czuł się niczym podniecony. Spojrzał na nią z uśmiechem.
– Tak rzeczywiście mówią.
– Nie byłeś na jej przedstawieniu? – zapytała, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.
– Byłem, ale dawno temu – odrzekł. – Już wtedy była dobra.
Wtedy trochę miał jej za złe ten talent. Och, nie tylko trochę. Nie lubił tego radosnego ożywienia, z jakim czasami rzucała mu się na szyję, odniósłszy jakiś sukces. Oczekiwała, że będzie z nią dzielił jej nadzieje i marzenia, i to też go drażniło.
Nie cierpiał pełnych uznania spojrzeń, którymi obrzucali ją mężczyźni. I tego, że ona pozwalała, by tak na nią patrzyli.
– Twoja mama, ciocia i babcia twierdzą, że doskonale sobie poradzisz jako partner sceniczny hrabiny – rzekła Juliana z uśmiechem. – Ja też tak myślę.
– Naprawdę? – zapytał ujęty jej bezpretensjonalnym urokiem.
– Wyglądasz jak romantyczny bohater – wyjaśniła.
– Tak sądzisz?
Czyżby uważała Otella za romantycznego kochanka? Uniósł jej rękę do ust i pocałował najpierw wierzch dłoni, a potem każdy palec z osobna. Widząc to, dziewczyna gwałtownie się zarumieniła.
– Uhm – potwierdziła.
– Nigdy nie byłaś w Londynie? – zapytał. – Albo w teatrze?
Oczywiście, że nie była. Dopiero co opuściła szkolną ławę. Może nawet przed tygodniem.
Potrząsnęła przecząco głową i przełknęła ślinę, kiedy odwrócił jej dłoń i pocałował ją.
– Więc wyszłabyś za mąż – powiedział – nie będąc wcześniej wprowadzona do towarzystwa i nie zaznawszy przyjemności, jakie z tego wynikają: bywania na balach, uwielbienia mężczyzn i ich zalotów. Nie żałujesz tego?
– Nie – odparła. – Nigdy mi nie zależało na tym, aby balować w sezonie.
– Jesteś taka śliczna – rzekł. – Czy to w porządku, że nie mam rywali? Że dostanę cię bez walki? – Kiedyś miał wielu rywali i przegrał. Lecz wtedy ubiegał się o względy aktorki, a nie o rękę panny z dobrego domu. – Wobec tego, czego pragniesz? Czego oczekujesz od życia?
Patrzyła, jak położył jej dłoń na swojej ręce i rozprostował palce. Kontrast między ich dłońmi był tak duży, że wyglądało to zabawnie. Przy jej delikatnej i jasnej skórze jego ręka miała śniady odcień.
– Chciałabym mieć spokojny, szczęśliwy dom – odparła. – I dobrego, kochanego męża, o którego mogłabym dbać. I kilkoro dzieci.
O Boże! Nagle się przeraził. To takie skromne marzenia. Czy ktoś taki jak on potrafi je spełnić? Szczęśliwy dom? Dobry mąż? Pozwolić, by o niego dbała? Wyobraził ją sobie, jak wsuwa mu na nogi kapcie, podsuwa krzesło czy podkłada pod plecy poduszkę. Będzie uroczą, doskonałą żoną dla kogoś… dla niego.
Patrzyła na niego trochę niepewnie, więc splótł jej palce ze swoimi i uścisnął ciepło małą dłoń.
– A ty? – zapytała. – Czego ty chciałbyś od życia? Czegoś, co by go ożywiło i wyrwało z letargu. Czegoś, co przywróciłoby go do życia. Czegoś, co nadałoby sens jego egzystencji. Ale gdzie tego szukać? W kobietach? W hulankach? Hazardzie? Na balach i przyjęciach? Tego wszystkiego już zakosztował, lecz jego życie wciąż było puste, a nawet z każdym rokiem uboższe. Może nadszedł czas, by spróbować czegoś innego.
Pochylił głowę i nakrył jej usta swoimi ustami – zrobił to powoli i lekko. Nie uchylił jednak ust i nie pocałował jej mocniej, choć przez chwilę się zawahał. Nie chciał jej zrazić ani przestraszyć.
– Juliano… – Odchylił nieco głowę i popatrzył jej w oczy. – Chciałbym uczynić cię szczęśliwą.
Nagle w oczach dziewczyny pojawił się strach, który rozpaczliwie starała się ukryć. To, co powiedział, zabrzmiało zbyt żarliwie. Odsunął się od niej i uśmiechnął.