Выбрать главу

– A mój przyjaciel Kenneth rano dał mi się napić mleka ze swojej butelki – dodał. – Później mu coś poczytam. Bo umiem czytać, maman. Widzę obrazki i pamiętam historyjki, które kiedyś słyszałem. I znam różne słowa.

Maurice, kiedy był mały, musiał być taki sam jak Marcel, i z wyglądu, i z charakteru – pomyślała Isabella. Miała nadzieję, że w wieku czterdziestu lat Marcel też będzie podobny do ojca. Ale pragnęła, by żył dłużej od niego. Biedny Maurice. Brakowało jej go.

– A ty, cherie! – Uśmiechnęła się do córeczki, czując znajomy niepokój w sercu. Jacqueline szła w milczeniu obok niej, trzymając ją za rękę. – Podoba ci się tu?

– Tak, mamusiu – odrzekła. – Dziś rano pomagałam niani ubrać te małe dziewczynki. I rozczesywałam włosy Catherine Stewart. Ona to bardzo lubi. Powiedziała mi, że mama zawsze ją czesze wieczorem, ale niania rano nie ma na to czasu. Mama Catherine była dla mnie bardzo miła i podziękowała mi, kiedy przyszła do pokoju dziecinnego przywitać się z Catherine i Kennethem. Powiedziała, żebym mówiła do niej „ciociu Annę".

Co za dziwne, poważne dziecko. Isabella nigdy nie wiedziała, czy Jacqueline jest szczęśliwa, czy nie. Ciągle też córeczka była dla niej źródłem jakiegoś nieokreślonego niepokoju. Późnym wieczorem, godzinę po tym, jak ułożyła dzieci do snu i pocałowała je na dobranoc, przeprosiła towarzystwo w salonie i tak jak dzień wcześniej poszła zajrzeć do dziecinnego pokoju. Była tam na pewno jakaś niańka, ale Isabella wolała sprawdzić, czy dzieci mają się dobrze.

Marcel spał z otwartą buzią i z jedną rączką opartą o policzek. Łóżeczko Jacqueline było puste, ale dziewczynka nie mogła przecież opuścić pokoju, gdyż co najmniej trzy niańki siedziały tu przy herbacie, gawędząc w najlepsze. Nie widziały, by ktoś wychodził. Kiedy jednak dowiedziały się, że mała zniknęła, przestraszone skoczyły na równe nogi.

Isabella wiedziała, że Jacqueline nie opuściłaby domu. Mimo to, gdy szukała córeczki we wszystkich możliwych miejscach, umierała z niepokoju. Była noc, na dworze panowała ciemność. A jeśli dziecko się nie znajdzie? Co wtedy? Ogarnęła ją panika. Chyba będzie musiała zejść do salonu i błagać o pomoc.

I wtedy doszła do pokoju muzycznego. Wiedziała, że to pokój muzyczny, gdyż księżna wcześniej osobiście oprowadziła ją po domu. Nie ma sensu tu zaglądać -pomyślała, ale sięgnęła ręką do klamki. I zanim jeszcze otworzyła drzwi i zobaczyła światło, już wiedziała. Oczywiście! Powinna się była tego domyślić.

Gdy ujrzała świeczkę i drobną figurkę córki stojącej po drugiej stronie fortepianu i trzymającej w dłoniach ukochane skrzypce i smyczek, poczuła taką ulgę, że aż ugięły się pod nią kolana. Zaraz jednak ulga ustąpiła miejsca innym uczuciom, zwłaszcza gdy Isabella zobaczyła mężczyznę opartego łokciem o fortepian.

Jack.

O Boże. Dobry Boże. Ogarnął ją niepokój, nieracjonalny, głupi strach. Musiała chyba oszaleć, że w ogóle tu przyjechała i przywiozła ze sobą dzieci.

I wtedy ulga i niepokój zamieniły się w gniew. Niemal wściekłość.

– Jacqueline! – syknęła. – Co ty tu robisz?

Dziewczynka podskoczyła ze strachu i uczyniła daremny wysiłek, by schować za plecami skrzypce i smyczek. Jack niespiesznie się wyprostował. Isabella szybkim krokiem przemierzyła pokój, patrząc na córkę gniewnym wzrokiem.

– Szalałam ze strachu – rzekła. – Nie było cię w łóżku, a niańki nie widziały, żebyś wychodziła z pokoju. Na dodatek to dla ciebie obcy dom.

– Nie mogłam zasnąć, mamo – odparła dziewczynka podchodząc do fortepianu, by ukryć to, co trzymała za plecami.

– Więc powinnaś leżeć w łóżku i czekać, aż przyjdzie sen – powiedziała surowo Isabella, a jej gniew spotęgowała jeszcze obecność mężczyzny stojącego w milczeniu kilka kroków od niej. – Nie pozwolę na to, Jacqueline. Nie możesz nocą błąkać się w koszuli nocnej po obcym domu i rozmawiać z nieznajomymi.

Jack się nie poruszył.

– Co ty sobie wyobrażasz stojąc tu z tym! – wykrzyknęła, oskarżycielskim gestem wskazując skrzypce. -Wiesz, że nie wolno ci grać na skrzypcach, Jacqueline. Nigdy. Jesteś krnąbrnym, nieposłusznym dzieckiem.

Na policzkach dziewczynki pojawiły się dwie łzy.

– To ja poprosiłem, by coś zagrała – odezwał się cicho Jack. – Przecież nic się nie stało. Na insomnię nie zawsze pomaga leżenie w łóżku i czekanie na sen.

Isabella nagle przypomniała sobie, że Jack cierpiał często na insomnię. Czasami przychodził do niej w środku nocy, zmęczony i zirytowany, błagając, by utuliła go do snu. Rankiem następnego dnia opowiadał ze swym zwykłym leniwym uśmiechem, jak to jej kołysanki w cudowny sposób pomagają mu zasnąć.

Nie spojrzała na niego i nie uczyniła żadnego znaku świadczącego, że usłyszała to, co powiedział.

– Wracaj do pokoju i kładź się do łóżka – poleciła córce. – Zaraz tam do ciebie przyjdę. I ciesz się, że nie dostałaś porządnego klapsa.

Nigdy nie uderzyła żadnego z dzieci – nie mogła nawet powstrzymać łez, kiedy Marcel musiał ukarać któreś z nich. Zdziwiło ją więc, że przed chwilą tak dała się ponieść gniewowi.

– Dobrze, mamo – powiedziała Jacqueline cienkim, płaczliwym głosikiem.

Isabella miała ochotę przytulić córeczkę i zapłakać razem z nią.

– I odłóż to – rzekła chłodno. – W przyszłości nie chcę cię już z tym widzieć, Jacqueline. Słyszysz?

– Tak, mamo.

Dziewczynka musiała stanąć na palcach i wysoko unieść rączki, by z nabożeństwem położyć skrzypce na fortepianie. Potem odwróciła się i z opuszczoną głową wyszła z pokoju.

Isabelli krajało się serce. Ale gniew jeszcze jej nie przeszedł.

– Jak śmiałeś! – Spojrzała wreszcie na Jacka błyszczącymi oczami. – Jak śmiałeś!

Złożył ręce z tyłu. Patrzył na nią poważnym wzrokiem.

– Nie bardzo rozumiem – powiedział.

– Jak śmiałeś przebywać sam na sam z moją córką -wyjaśniła. – Jak śmiałeś z nią rozmawiać!

– Belle – rzekł cicho. – Ona ma siedem lat. Tak mi powiedziałaś dziś rano. Siedmioletnie dziecko. Za kogo ty mnie uważasz?

Spojrzała na niego. Umiała poznać, kiedy był zagniewany – zaciskał wtedy szczęki.

– Myślisz, że uwodzę małe dziewczynki? – zapytał. Zaczerpnęła głęboko powietrza.

– To jest dom moich dziadków – powiedział. – Ona jest tu gościem. Ja jestem ich wnukiem. A poza tym to przecież dziecko.

Te słowa w niewytłumaczalny sposób spotęgowały jej gniew. Czuła, że aż mdli ją z nienawiści.

– Nie życzę sobie, abyś zbliżał się do moich dzieci -rzekła. – A zwłaszcza do Jacqueline. Nie życzę sobie, byś z nimi rozmawiał czy patrzył na nie. I nie życzę sobie, abyś przebywał z nimi w jednym pokoju. Nie chcę, żeby znały ciebie i twoje nazwisko. Rozumiesz?

A przecież sama je przywiozłam, wiedząc, że on może tu być – pomyślała. Mając nadzieję, że on tu będzie. I bojąc się tego.

Jack ciągle był denerwująco spokojny.

– Gdybym już nie stał, to czy w tym momencie nie powinienem wstać i zacząć klaskać, Belle? – zapytał. -I krzyczeć „brawo, bis!" A może jeszcze nie skończyłaś swojej kwestii?

Próbowała oddychać powoli, by się uspokoić.

– Trzymaj się od nich z daleka – powtórzyła. – To moje dzieci. Oddałabym za nie życie.

– Brawo! – mruknął.

Zrobiła w jego stronę kilka kroków.

– Jack – rzekła błagalnie. – Proszę cię. Proszę, nie używaj tego słowa w ich obecności. Nie nazywaj mnie tak przy nich. Niech nadal myślą o mnie jak…

– Mój Boże, Belle. – Podszedł do niej i ujął ją za ramiona. Boleśnie mocno. – Masz o mnie doprawdy dziwne mniemanie.