Dobry Boże, czyżby służący zawiązał mu jakiś magiczny fular, który z minuty na minutę robi się coraz ciaśniejszy? Na dodatek ktoś wypompował całe powietrze z pokoju – pomyślał. Byłby zdziwiony, gdyby któryś z członków rodziny nie gapił się teraz na niego.
Twarz brata dziewczyny wydała mu się jakby znajoma. W tej samej chwili Jack, ze wszystkich sił starając się powstrzymać grymas, przypomniał sobie, że widział go na ostatnim spotkaniu u Reggiego, jeszcze w lecie. To właśnie on sprzątnął mu sprzed nosa aktoreczkę, na którą miał chętkę.
– A więc jesteśmy już w komplecie – oznajmiła księżna zgromadzonym, którzy umilkli posłusznie. Miała dziwny dar; kiedy chciała przemówić, nie musiała robić ani jednego gestu, by natychmiast wokół niej zapadła cisza. -Albo prawie w komplecie. – Spojrzała na księcia, który wstał oczekując dalszych instrukcji, ale zaraz został posadzony z powrotem na fotelu przez Alexa i Stanleya, stojących po obu jego stronach. – Jutro przyjedzie ktoś, kogo nazwiska nie ujawnię, żeby wam zrobić niespodziankę.
Podniósł się szmer niezadowolenia wśród tych, którzy nie znosili niespodzianek i niepewności. Jack nie brał w tym udziału. Nie wiedzieć jak, znalazł się w pobliżu przeznaczonej dla niego panny. Splótł więc ręce z tyłu, przywołał uśmiech na usta i zaczął się do niej zalecać.
Rozdział drugi
Isabella Gellee, hrabina de Vacheron, jechała z Londynu na południe luksusowym, resorowanym powozem, który wysłał po nią książę Portland. Miała własny powóz – wyjaśniła w liście do księżnej, ale jej wysokość odpisała, że książę nalega, by przyjęła jego. A księcia nie można było odwieść od raz powziętego postanowienia.
– Mamo, daleko jeszcze? – zapytała szczupła, ciemnowłosa dziewczynka siedząca naprzeciw niej.
– Niedługo będziemy na miejscu – odrzekła Isabella uśmiechając się ciepło do córeczki, która zwykle grzecznie i cierpliwie znosiła długą podróż. Ludzie często chwalili dziewczynkę za dobre zachowanie. Isabella jednak czasami wolałaby, aby Jacqueline była trochę psotna, bardziej ruchliwa – tak jak inne dzieci.
Usłyszawszy senne pomruki i sapanie, Isabella pochyliła się z uśmiechem. Marcel poruszył główką na jej podołku i oparł się rączkami o nogę matki, szukając wygodniejszej pozycji. Nie obudził się i przestał mruczeć, gdy Isabella położyła delikatnie dłoń na jego jasnych włoskach.
Synek narzekał, płakał, marudził, wiercił się i ziewał przez całą drogę, wypełniając powóz jękami. Niezbyt lubił podróżować. Ale zgodnie ze swoją łagodną naturą zwinął się wreszcie w kłębek i zasnął. Isabella miała nadzieję, że nie obudzi się, zanim dojadą do Portland House. To na pewno już blisko.
Wciąż nie mogła się nadziwić, że udało jej się spełnić wszystkie swe marzenia i ambicje – a nawet osiągnąć więcej. Mówiono – i była to opinia wielu ludzi, wpływowych i znających się na rzeczy – że jest największą aktorką swoich czasów. Wydawało się to przesadą, ale tak właśnie była traktowana. Po powrocie z Francji wiosną tego roku grała w wypełnionych po brzegi salach przed zachwyconą publicznością, która każdego wieczora wstawała z miejsc, klaskając ile sił i wzywając ją raz po raz do ponownego wyjścia na scenę.
Spełniło się jej marzenie, cel, do którego dążyła z wielkim poświęceniem od dziesięciu lat.
I niespodziewanie stwierdziła, że sukces zjednał jej szacunek wszystkich. Kiedy dziewięć lat temu uciekła do Francji, nieszczęśliwa, przerażona i niepewna, zaczęła się dopiero wspinać po drabinie sukcesu. Nawykła do tego, że ludzie odnosili się do niej bez większego respektu. Nawet gdy poznała Maurice'a i wyszła za niego za mąż, spotykała się z rezerwą ze strony jego rodziny i innych francuskich arystokratów, którzy starali się postępować zgodnie z dawnymi konwenansami, choć czasy bardzo się zmieniły. Lecz właśnie we Francji doceniono ją jako aktorkę – częściowo dzięki jej talentowi i ciężkiej pracy, a częściowo dzięki wpływom Maurice'a. Grała dla samego cesarza Napoleona – została przez niego zauważona i pochwalona.
Właściwie nie oczekiwała, że jej sława dotrze do Anglii. A już na pewno nie spodziewała się, że zdobędzie tu sobie szacunek, chociaż wróciła do kraju jako osoba z pewną pozycją i przywiozła ze sobą małoletniego hrabiego de
Vacheron – Marcel bowiem odziedziczył ten tytuł po śmierci ojca dwa lata temu.
A jednak zyskała tu sobie i sławę, i szacunek.
Przypuszczała, że spędzi Boże Narodzenie z dziećmi w domu, tak jak w zeszłym roku we Francji. Dostała jednak dwa zaproszenia na święta. W swej wiejskiej rezydencji chciał ją gościć lord Hel wiek. Był to bogaty, wpływowy i przystojny mężczyzna, starszy od niej o jakieś dziesięć lat. To zaproszenie kusiło ją perspektywą uczuciowej stabilizacji. Na pewno zostałaby jego kochanką, sam lord zaś traktował ją z podobną atencją jak niegdyś Maurice.
Również książę i księżna Portland zaprosili ją do swej wiejskiej posiadłości, gdzie zamierzali spędzić święta z całą rodziną. Miała być ich honorowym gościem – księżna wyraźnie to zaznaczyła. Uczyniłaby wielki zaszczyt ich rodzinie i gościom, gdyby zechciała zaprezentować im swój wspaniały talent aktorski. Może wybrałaby jakąś niewielką, najwyżej godzinną scenkę? Nie chcieliby naturalnie, aby czuła się zobowiązana do spełnienia tej prośby. Jeśli będzie wolała odpocząć i spędzić święta w spokoju, wszyscy doskonale to zrozumieją.
Isabella uśmiechnęła się i czule otoczyła ramieniem śpiącego synka, gdy naraz powóz skręcił i zauważyła, że minąwszy bramę, jechali teraz drogą należącą do posiadłości.
– Widzisz? – zwróciła się do Jacqueline. – Już prawie dojechaliśmy. Byłaś bardzo grzeczna.
Pomyślała, że księżna robi wrażenie osoby o silnym charakterze, lubiącej rządzić. A słyszała, że jego wysokość także jest despotą. Być może więc pożałuje, że wybrała właśnie to zaproszenie.
Nagle przeszedł ją dreszcz i pierwszy raz, odkąd wyjechała z Londynu, poczuła, że ze strachu ściska ją w żołądku. Dlaczego wybrała się w gości do tej rodziny, której najbardziej ze wszystkich powinna unikać? I jak już sto razy przed wyjazdem, znowu zaczęła się zastanawiać, czy go tam spotka. Pochodził właśnie z tej rodziny, był wnukiem księcia i księżnej. Bardzo prawdopodobne, że tam będzie. Księżna powiedziała, że przyjedzie cała rodzina.
Nawet gdyby go miało nie być, i tak nie powinna tam jechać. Ale jeśli będzie…
Pogładziła delikatnie ramię Marcela i pochyliła głowę, by pocałować go w pucołowaty policzek.
– Obudź się, śpioszku – szepnęła mu do ucha. -Dojeżdżamy.
Usiadł od razu, ziewnął, przetarł oczy i już był całkiem rześki, i podskakiwał na siedzeniu, patrząc z okna powozu na drzewa oraz dom wyłaniający się zza zakrętu.
– Czy będą tam inne dzieci, z którymi mógłbym się bawić, maman? – zapytał. – Będziemy mogli bawić się na dworze? Spójrz na ten dom, Jacquie.
– Odpowiedź na oba pytania prawdopodobnie brzmi „tak" – odparła Isabella, próbując przeczesać palcami potargane z jednej strony włoski i sięgając do torebki po grzebień. Marcelowi dobrze by zrobił kilkutygodniowy pobyt na wsi. W Londynie ze względu na rozmaite ograniczenia nie mógł dać ujścia swej energii. Był to też jeden z powodów, dla których rozważała nawiązanie romansu z lordem. Miał on bowiem posiadłość na wsi.
Nie powinnam była tu przyjeżdżać – pomyślała znowu, gdy powóz wtoczył się na brukowany podjazd przed pałacem i zwolnił przed wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami. Wielkie nieba, to tu mieszkają jego dziadkowie! A może i on sam.