Jack miał rozpaczliwą nadzieję, że się nie rumieni.
– Ale co to za tajemniczy gość ma przyjechać dziś po południu? – zapytał Alex. – Jakąż niespodziankę zgotowała nam babcia tym razem?
Jacka to nie interesowało. Miał na głowie inne sprawy. Na przykład zaloty, których, jak czuł przez skórę, nie uda mu się uniknąć.
Jest śliczna, to prawda. I taka słodka. Czas już się ożenić – pomyślał z niechęcią.
Tak, mamo – powiedziała panna Juliana Beckford. Matka przyszła po nią do pokoju, by mogły zejść razem na herbatę. Dziewczyna była już gotowa.
– Wyglądasz zachwycająco, dziecko. – Lady Holyoke musnęła palcami policzek córki i pochyliła się, by ją pocałować. – To niezwykle przystojny mężczyzna, tak jak zapewniała cię babcia, i wprost przeuroczy. Nie ma co żałować, kochanie, że nie jest utytułowany. Ma dużą, przynoszącą spore dochody posiadłość i olbrzymi majątek, a Frazerowie to stara i szanowana rodzina. Jeśli książę i księżna Portland wydali swą córkę za jego ojca, to papa nie powinien mieć nic przeciwko temu, byś ty poślubiła jego syna.
– Tak, mamo. – Juliana się uśmiechnęła.
Jednak to właśnie ojciec miał zastrzeżenia co do tego, że pan Frazer nie ma tytułu – chociaż z kolei fakt, iż jest wnukiem księcia, przemawiał na jego korzyść. Dla niej nie miało to znaczenia. Chciała mieć miłego męża, kogoś, z kim dobrze by się czuła. Skończyła dziewiętnaście lat. Dojrzała już do małżeństwa.
To prawda, pan Frazer był niezwykle przystojny. Wysoki i smukły, miał posępną urodę, zdolną poruszyć serce każdej kobiety. Spędziwszy z nim sam na sam kilka minut poprzedniego dnia przy herbacie i obserwując go wieczorem w salonie, nie zauważyła żadnej wady ani w jego urodzie, ani sposobie bycia. Babcia i ojciec dokonali chyba dobrego i mądrego wyboru.
Mimo to niestety nie polubiła pana Frazera. Nie, to niesprawiedliwe z jej strony. Bardzo starał się być miły i zachowywał się bez zarzutu. Ale był… no cóż, przede wszystkim był stary! Nikt nie powiedział jej, w jakim jest wieku, i mogła się tego tylko domyślać. Sądziła, że ma co najmniej trzydzieści lat. To jeszcze nieźle; jeśli się nie myliła, był od niej starszy tylko jedenaście lat. A jednak ta różnica wieku wydawała się jej przepaścią.
– Wszystko dobrze się układa – stwierdziła lady Holyoke, kiedy szły po schodach do salonu. – Okazał ci zainteresowanie, ale nie zrobił tego zbyt ostentacyjnie. Ma nienaganne maniery. Ty też powinnaś się tak zachowywać, kochanie.
– Tak, mamo. Postaram się.
Przepaść istniejąca między nimi najbardziej uwidaczniała się w jego oczach. Miał oczy starego człowieka -w każdym razie starego dla dziewiętnastolatki. Były w nich obycie, cynizm, doświadczenie, które oddalały go o całe światy od niej. Czuła się zupełnie naga, kiedy na nią patrzył. Nie dlatego, żeby robił coś niewłaściwego czy patrzył na nią zbyt zuchwale. Miała tylko wrażenie, że wiedział dokładnie, jak ona wygląda rozebrana. Czuła, iż od dawna znał kobiety i ich ciała. I że był już cokolwiek tym znudzony.
Miała świadomość, że jej niewinność jest w jego oczach wadą. Miała wprawdzie dziewiętnaście lat, ale na swoje nieszczęście była drobna i wyglądała tak młodo, że mama i papa zwlekali z wprowadzeniem jej do towarzystwa rok czy dwa lata. A ona sama nie domagała się tego, gdyż lubiła życie w zaciszu domowym.
Nie chciała wyjść za mąż za kogoś, kto już tak długo żył na świecie, że zdążył się nim znudzić. Jednak będzie musiała go poślubić. Wybrali go dla niej babcia i ojciec, a ją wybrała dlań jego babka, księżna Portland. Było oczywiste, że zarówno on, jak i jego liczna rodzina wiedzieli o tym.
Juliana żałowała, że nie ma w pobliżu przyjaciółki -kogoś, komu mogłaby się zwierzyć z tych wszystkich uczuć, jakie towarzyszyły jej podczas podróży i pierwszego dnia po przyjeździe do Portland House, kiedy już poznała pana Frazera. Ale nie było tu nikogo takiego. Mama się do tego nie nadawała. Howard był nie tylko jej bratem, lecz także przyjacielem, ale w tym przypadku nie potrafiłaby otworzyć przed nim serca. A wszyscy inni należeli do przeciwnego obozu. Każdy w jakiś sposób był związany z panem Frazerem.
Juliana westchnęła i przywołała na usta uśmiech, przypomniawszy sobie, że zaraz wejdzie do salonu, wydana na spojrzenia wszystkich obecnych.
Może tajemniczy gość księżnej w jakiś sposób ułatwi jej sytuację. Raczej nie będzie to nikt z rodu. Wtedy nie byłaby to niespodzianka. Juliana czuła się trochę przytłoczona liczebnością rodziny pana Frazera. Nie wiedziała jednak, czy ów przybysz będzie mężczyzną czy kobietą i czy to ktoś starszy czy młodszy.
Nie powinnam czuć się przytłoczona – pomyślała. Przecież to tacy sympatyczni i życzliwi ludzie. Tak jak pan Frazer. Zrobiło jej się raźniej, kiedy przypomniała sobie, jak niedawno dzieci baraszkowały z nim w pokoju dziecinnym.
Juliana weszła do salonu u boku matki, uśmiechając się. Pan Frazer natychmiast porzucił swe towarzystwo przy kominku i spiesznie podszedł do niej. To było miłe. Wiedziała, że przyjaciółki by jej zazdrościły.
Rozdział trzeci
Tajemniczy gość, zapowiadany przez księżną, przybył, gdy wszyscy pili herbatę w salonie. Była to dama z dwojgiem dzieci, jak doniósł Martin Raine, który nie wiadomo po co wyszedł właśnie z pokoju. Zauważył przyjazd gościa, ale z powodu dużej odległości nie mógł stwierdzić, kim jest ta kobieta.
– Z dwojgiem dzieci, powiadasz – rzekł Charles Lynwood marszcząc brwi z namysłem. – Kto to może być? Nie mamy już w rodzinie żadnego kawalera, którego trzeba by ożenić, nieprawdaż? Poza tobą, Martin. Może mama sprowadziła ją tu dla ciebie.
Zaśmiał się serdecznie ze swojego żartu i zaraził tym Freddiego, ale jego zawsze łatwo było rozśmieszyć. Wszyscy inni, którzy to słyszeli – a była ich większość -aż zamarli z zażenowania, mając ma względzie Jacka, pannę Beckford i jej rodzinę. W obecnej sytuacji był to głupi i wyjątkowo nietaktowny dowcip. Natychmiast więc wszyscy bez wyjątku zaczęli bezładnie mówić, tak że w efekcie podjęto naraz oszałamiająco wiele tematów. I nawet najmniej błyskotliwe uwagi wywoływały głośne wybuchy śmiechu.
Jednak kiedy otworzyły się drzwi, natychmiast ucichł gwar rozmów, a uwaga wszystkich skupiła się na księżnej i towarzyszącej jej damie – bez wątpienia dokładnie tak, jak to sobie starsza pani zaplanowała.
– Widzicie, kochani? – zapytała z niepotrzebnym klaśnięciem w dłonie, które miało zwrócić ich uwagę. -Widzicie, jakąż to wspaniałą niespodziankę dla was przygotowałam? Wiem, że zastanawialiście się, czy nie zechcę wystawić przy waszym udziale jakiejś sztuki na Boże Narodzenie, i wstrzymywaliście oddech w nadziei, że tym razem nie przyszło mi to do głowy, wy niewdzięcznicy! Cóż, rzeczywiście o czymś takim myślałam, ale postanowiłam, że tym razem dam wam odpocząć i poleniuchować. Stąd mój pomysł. W tym roku wróciła z Francji największa aktorka naszych czasów. Pomyślałam, jak by to było cudownie, gdyby udało mi się zaprosić ją i jej dzieci na Boże Narodzenie i namówić, by w pierwszy dzień świąt pokazała nam, na czym polega prawdziwe aktorstwo. Oczywiście wszyscy znacie hrabinę de Vacheron. Nie muszę jej więc przedstawiać.
Z szerokim uśmiechem zwróciła się w stronę swego gościa.
Hrabiny de Vacheron rzeczywiście nie trzeba było przedstawiać. Księżna mogła się poczuć naprawdę usatysfakcjonowana widząc, jaki efekt wywarły na zgromadzonych jej słowa i pojawienie się gościa. Spojrzenia wszystkich skierowały się na tę znaną z piękności angielską aktorkę, która wyjechała do Francji prawie dziesięć lat temu, kiedy nie była jeszcze taka sławna, i tam wyszła za mąż za francuskiego arystokratę. Wiosną wróciła do Anglii, będąc u szczytu popularności. Co więcej, wróciła jako osoba utytułowana, obracająca się wśród wielkich tego świata. Osiągnęła tak wysoką pozycję towarzyską, jaką rzadko zdobywały aktorki.