Выбрать главу

– Przez kilka dni będziemy mieli gości – mówiła dalej lady Hollingwood. – Bardzo ważnych gości. Kilku baronów, paru wicehrabiów i nawet jednego hrabiego. Lord Hollingwood i ja poruszamy się w wysokich kręgach.

Victoria drgnęła na wspomnienie sprzed lat, kiedy to sama miała okazję otrzeć się o arystokrację. Nie było to miłe wspomnienie.

Robert. Mimowolnie przywołała przed oczy jego twarz.

Chociaż minęło siedem lat, nadal pamiętała każdy szczegół. Łukowaty zarys brwi. Zmarszczki pojawiające się przy uśmiechu, gdy zapewniał o swej miłości w najbardziej nieoczekiwanej chwili.

Robert. Jego słowa okazały się fałszywe.

– Panno Lyndon!

Victoria oderwała się od wspomnień.

– Tak, proszę pani?

– Wolałabym, żebyś nie pokazywała się gościom na oczy, ale jeżeli to będzie konieczne, proszę starać się zachowywać przyzwoicie.

Victoria skinęła głową, żałując, że tak bardzo potrzebuje tej posady.

– A to oznacza, że nie wolno pani podnosić głosu.

Jakby podnosiła głos na kogoś innego niż na potwornego panicza Neville'a.

– Dobrze, proszę pani.

Victoria patrzyła, jak lady Hollingwood odchodzi, upewniając się, że tym razem naprawdę zniknie jej z oczu. A potem wróciła do poszukiwania Neville'a i z prawdziwą rozkoszą krzyknęła:

– I tak cię znajdę, ty przeklęta mała bestio.

Maszerując do zachodniego ogrodu, przy każdym kroku powtarzała w duchu to określenie. Ach, gdyby ojciec słyszał jej myśli! Westchnęła. Nie widziała się z rodziną od siedmiu długich lat. Pisywały do siebie z Eleanor, ale do Kent nie pojechała ani razu. Nie mogła przebaczyć ojcu, że związał ją tamtej feralnej nocy, a poza tym nie potrafiłaby spojrzeć mu w oczy, bo – jak się okazało – trafnie ocenił Roberta.

Praca guwernantki była cięższa, niż się spodziewała, toteż przez te siedem lat aż trzy razy zmieniała posadę. Najwyraźniej większość dam nie chciała, aby guwernantki miały jedwabiste, czarne włosy i ciemnoniebieskie oczy. Nie podobały im się guwernantki piękne i młode. Victoria szybko się nauczyła, jak nie ściągać na siebie uwagi mężczyzn z ich rodzin.

Praca u Hollingwoodów była dla niej jak dar od Boga. Lord Hollingwood interesował się tylko końmi oraz psami i nie miał starszych synów, którzy napastowaliby ją podczas wizyt składanych w domu w przerwach w nauce na uniwersytecie.

Niestety był Neville, który od pierwszego dnia napawał ją zgrozą. Ten krnąbrny i źle wychowany dzieciak praktycznie trząsł całym domem, a lady Hollingwood zakazała Victorii przywoływać go do porządku.

Westchnęła i weszła na trawnik, modląc się, aby Neville nie uciekł do labiryntu.

– Neville! – zawołała, starając się nie krzyczeć.

– Tu – taj, Lyndon!

Smarkacz nigdy nie zwracał się do niej „panno Lyndon”. Victoria poruszała tę sprawę z jego matką, ale lady Hollingwood tylko się roześmiała, stwierdzając z zadowoleniem, że ma takiego bystrego i oryginalnego syna.

– Neville! – Nie, błagam, tylko nie tam. Nigdy nie nauczyła się wychodzić z labiryntu.

– W labiryncie, kretynko.

Victoria jęknęła i mruknęła pod nosem:

– Nienawidzę być guwernantką.

To była prawda. Naprawdę nienawidziła tej pracy. Nienawidziła udawania pokory, nienawidziła pilnowania rozwydrzonych dzieci. Ale najbardziej nienawidziła faktu, że jest do tego zmuszona. Nie miała żadnego wyboru. Ani przez chwilę nie uwierzyła ojcu Roberta, że nie zacznie rozpuszczać o niej złośliwych plotek.

Musiała więc wyjechać i podjąć pracę.

Weszła do labiryntu.

– Neville? – powiedziała ostrożnie.

– Tutaj!

Głos dobiegał z lewej strony. Zrobiła kilka kroków w tamtym kierunku.

– Ej, Lyndon – krzyknął dzieciak. – Założę się, że mnie nie znajdziesz!

Victoria skręciła za róg, potem za następny i za kolejny.

– Neville! – krzyknęła. – Gdzie jesteś?

– Tutaj, Lyndon.

Chciało jej się wyć z bezsilności. Miała wrażenie, że chłopak znajduje się tuż za żywopłotem po prawej stronie. Problem jednak w tym, że kompletnie nie wiedziała, jak się tam dostać. Może za tamtym rogiem…

Jeszcze kilka razy skręciła, zawróciła i wreszcie uświadomiła sobie, że się zgubiła. Nagle usłyszała znienawidzony głos.

– Jestem wolny, Lyndon.

– Neville! – krzyknęła zdenerwowana. – Neville!

– Idę do domu – oznajmił. – Dobrej nocy, Lyndon.

Osunęła się na ziemię. Jak tylko się stąd uwolni, zabije bachora. I zrobi to z największą przyjemnością.

Osiem godzin później Victoria jeszcze nie znalazła wyjścia. Po dwóch godzinach poszukiwań usiadła i rozpłakała się. Ostatnio coraz częściej płakała z bezradności. Z pewnością zauważono w domu jej nieobecność, ale nie przypuszczała, aby Neville przyznał się, że zwabił ją do labiryntu. Na pewno ten rozbestwiony dzieciak wysłał w przeciwnym kierunku każdego, kto ruszył na jej poszukiwanie. Będzie miała szczęcie, jeżeli uda jej się spędzić na dworze tylko jedną noc.

Westchnęła i spojrzała w niebo. Zapewne dochodziła dziewiąta, ale jeszcze panował półmrok. Dzięki Bogu, że takie zabawy nie przyszły Neville'owi do głowy zimą, gdy dni są krótsze.

Z oddali dobiegały dźwięki muzyki zwiastujące, że przyjęcie już trwało. Zaginioną guwernantką oczywiście nikt się nie przejmował.

– Nienawidzę być guwernantką – mruknęła dwudziesty raz tego dnia. Wypowiadanie tych słów na głos w niczym nie pomagało, ale się nie przejmowała.

I w końcu, kiedy już zaczęła się zastanawiać, jaki skandal wybuchnie za trzy miesiące, gdy Hollingwoodowie znajdą w labiryncie jej trupa, usłyszała jakieś głosy.

Dzięki Bogu. Jestem uratowana. Zerwała się na równe nogi i już otwierała usta, żeby zawołać, gdy nagle zaczęły do niej docierać poszczególne słowa.

Zasłoniła usta. Oj.

– Choć tu, ty mój wielki rumaku – szczebiotał damski głosik.

– Zawsze masz takie niekonwencjonalne podejście, Helenę. – W głosie mężczyzny słychać było znużenie, ale także nutkę zainteresowania tym, co dama zamierza mu zaoferować.

To się nazywa mieć pecha. Po ośmiu godzinach w labiryncie pierwsi napotkani ludzie okazują się parą kochanków na schadzce. Nie przypuszczała, aby ucieszyli się na jej widok. A poza tym z pewnością uznają, że to ona postawiła ich w niezręcznej sytuacji.

– Nienawidzę być guwernantką – stęknęła, siadając z powrotem na ziemi. – I nienawidzę arystokracji.

Ucichł kobiecy chichot.

– Słyszałeś to?

– Daj spokój, Helenę.

Victoria westchnęła i złapała się za czoło. Oczywiste było, że ta parka ma się ku sobie, chociaż mężczyzna okazywał swego rodzaju leniwą oschłość.

– Nie. Jestem pewna, że coś słyszałam. A jeśli to mój mąż?

– Helene, twój mąż cię dobrze zna.

– Chcesz mnie obrazić?

– A obraziłem?

Victoria wyobrażała sobie, że mężczyzna siedzi oparty o żywopłot i trzyma ręce złożone na piersi.

– Jesteś nieprzyzwoity, wiesz? – powiedziała Helenę.

– Najwyraźniej lubisz mi o tym przypominać.

– Przy tobie sama czuję się nieprzyzwoicie.

– Nie sądziłem, że do takiego uczucia potrzebujesz towarzystwa.

– Ty mnie jeszcze popamiętasz!

O nie, błagam, myślała Victoria, zsuwając rękę na oczy. Helenę jeszcze raz zachichotała wysokim głosikiem.

– Złap mnie, jeśli zdołasz!

Victoria usłyszała przyspieszone kroki. Nagle odgłosy kroków zaczęły się przybliżać. Właśnie w momencie, gdy podnosiła głowę, ujrzała wybiegającą zza rogu blondynkę. Nie miała nawet czasu krzyknąć, bo Helenę potknęła się o nią i niezgrabnie runęła na ziemię.