– Mówiłam, że masz się tak do mnie nie zwracać. Już nie jestem żadną Torie. Od wielu lat.
Na jego ustach zamajaczył uśmiech.
– Więc kim teraz jesteś?
Patrzyła na niego i zastanawiała się, czy odpowiedzieć na to pytanie.
– Jestem panną Lyndon – odezwała się w końcu. – A ostatnio najczęściej Lyndon. Nie jestem już nawet Victorią.
Błądził wzrokiem po jej twarzy, nie wiedząc, jak zinterpretować jej minę. Biła z Victorii siła, której nie posiadała jako siedemnastolatka. A w jej oczach była stanowczość, która go drażniła.
– Masz rację – rzekł z wystudiowanym znudzeniem. – Nie jesteś Torie. I chyba nigdy nią nie byłaś.
Zacisnęła wargi i nie miała zamiaru odpowiadać.
– I za to ci dziękuję – mówił dalej, przybierając wyniosły ton.
Spojrzała na niego.
On wyciągnął rękę, jakby wznosił toast.
– Za Victorię Mary Lyndon, która zapewniła mi edukację, jaką powinien przejść każdy mężczyzna.
Poczuła ogarniające ją mdłości. Zrobiła krok do tyłu.
– Przestań, Robert.
– Za to, że pokazała mi, jak próżne i samolubne są kobiety…
– Robert…
– … którym chodzi tylko o jedno. – Powolnym ruchem przyłożył kciuk do jej ust. – Chociaż muszę przyznać, że wywiązała się ze swego obowiązku znakomicie.
Victoria tkwiła w miejscu nieruchomo jak kamień. Starała się nie zwracać uwagi, że serce zaczęło jej mocniej bić, gdy dotknął jej ust.
– Ale przede wszystkim muszę ci podziękować, panno Victorio Lyndon, za to, że pomogłaś mi zrozumieć, jakie znaczenie ma serce. Zupełnie inne, niż mi się wydawało.
– Robert, nie chcę tego słuchać.
Z zadziwiającą szybkością chwycił ją za ramiona i przycisnął do żywopłotu.
– Ale będziesz. Wysłuchasz wszystkiego, co mam do powiedzenia.
Ponieważ nie mogła zasłonić uszu, zamknęła oczy. Jednak nie udało jej się od niego odgrodzić.
– Serce istnieje tylko po to, aby sprawiać ból. Miłość to marzenie poetów, a ból… – Zacisnął palce na jej ramionach. – Ból to coś bardzo, bardzo realnego.
– O bólu – odezwała się z zamkniętymi oczami – wiem więcej, niż ty się kiedykolwiek dowiesz.
– Bólu spowodowanego tym, że fortuna przeszła ci koło nosa? Raczej nie o tym mówię. Ale… – Puścił ją i uniósł ręce. -… ja już nie czuję bólu.
Victoria otworzyła oczy. Patrzył prosto na nią.
– Ja już niczego nie czuję.
Nie odwracała oczu. Patrzyła tak samo stanowczym wzrokiem jak on. Oto człowiek, który ją oszukał. Obiecał gwiazdkę z nieba, a ukradł duszę. Zabrakło jej szlachetności, aby nie cieszyć się z jego goryczy i nieszczęśliwego życia.
Niczego już nie czuje?
– I dobrze – odpowiedziała prosto z serca. – Widzę, że nie pomyliłam się co do ciebie.
Uniósł brwi, zdziwiony gorzką satysfakcją w jej głosie.
– Żegnaj, Robert. – W prawo, dwa razy w lewo i znów w prawo. Odwróciła się i odeszła.
Jeszcze długo Robert stał ze spuszczoną głową. Nie patrzył na nic.
Torie. Już sam dźwięk tego imienia przyprawiał go o dreszcz.
Skłamał, mówiąc, że niczego nie czuje. Na jej widok, gdy siedziała skulona w labiryncie, poczuł niewiarygodny przypływ szczęścia i ulgi. Zupełnie jakby ona wypełniła pustkę, która powstała w nim siedem lat temu.
Ale to oczywiście ona była odpowiedzialna za pustkę w jego sercu.
Próbował wymazać ją z pamięci, rzucając się w objęcia innych kobiet, ale – ku niezadowoleniu ojca – nigdy nie myślał o małżeństwie. Wiązał się z wdowami, kurtyzanami i śpiewaczkami operowymi. Unikał nawet kobiet z czarnymi włosami i niebieskimi oczami, jakby te kolory raniły mu duszę. A czasami, gdy serce bolało szczególnie mocno, zapominał się i w chwili rozkoszy krzyczał jej imię. Było to nieco krępujące, ale żadna z kochanek nie okazała się na tyle niedyskretna, aby o tym wspominać.
Przy żadnej z nich nie znalazł zapomnienia. Nie było dnia, żeby Victoria nie pojawiała się w jego myślach. Słyszał jej śmiech, jej głos.
I wspominał zdradę Victorii. Tego nigdy jej nie przebaczył.
Torie. Jej gęste czarne włosy. I niebieskie oczy. Upływ lat podkreślił jej urodę.
Pragnął jej.
Na miłość Boga, on nadal jej pragnie.
Ale pragnie także zemsty.
I sam nie wiedział, czego pragnie bardziej.
5
Następnego dnia rano Victoria po przebudzeniu pragnęła tylko jednego. Trzymać się jak najdalej od Roberta Kemble, hrabiego Macclesfield.
Nie łaknęła zemsty. Nie zależało jej na przeprosinach. Po prostu nie chciała go widzieć. Miała nadzieję, że Robert myśli podobnie. Poprzedniej nocy zareagował niesłychanie gwałtownie. Wzruszyła ramionami, nie mając pojęcia, co go właściwie tak rozwścieczyło. Przypuszczała, że uraziła jego męską godność. Prawdopodobnie była jedyną porażką w jego podbojach.
Ubrała się w pośpiechu, przygotowując się w myślach na śniadanie z Neville'em, które zawsze było przykrym przeżyciem. Ten chłopiec uczył się marudzenia od mistrzyni w tej dziedzinie – od swojej matki. Jeżeli jajka nie były za zimne, to herbata za gorąca albo…
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi, a serce Victorii zaczęło bić w zdwojonym tempie. Z pewnością Robert nie ośmieliłby się nachodzić ją w pokoju. Zagryzła dolną wargę, przypominając sobie jego pewność siebie.
Chyba jednak byłby zdolny do popełnienia takiego nierozsądnego kroku.
Ogarnęła ją złość. Lekkomyślne postępowanie Roberta może ją kosztować utratę posady, a ona w przeciwieństwie do niego nie jest przeraźliwie bogata. Szybkim krokiem przemierzyła pokój i otworzyła drzwi.
– Czego? – warknęła gniewnie.
– Ależ panno Lyndon…
– Och, lady Hollingwood. Przepraszam. Myślałam, że to… To znaczy… – Zrozpaczona Victoria nie wiedziała, co powiedzieć. W takiej sytuacji mogła stracić posadę i bez udziału Roberta. Sama sobie na to zapracuje.
Lady władczo uniosła głowę i bez czekania na zaproszenie weszła do pokoju.
– Przyszłam porozmawiać o twoim nieszczęsnym zniknięciu wczoraj wieczorem.
– Panicz Neville zwabił mnie do labiryntu, proszę pani. Nie mogłam się wydostać.
– Proszę nie próbować zrzucać winy za swoje postępki na pięcioletnie dziecko.
Victoria zacisnęła pięści.
– Czy zdajesz sobie sprawę – ciągnęła lady Hollingwood – na jakie naraziłaś mnie nieprzyjemności? Dom pełen gości, a ja sama musiałam kłaść syna do łóżka. A to należy do twoich obowiązków.
– To prawda, proszę pani – odezwała się Victoria przez zaciśnięte zęby. – Ale byłam uwięziona w labiryncie. Na pewno pani…
– Panno Lyndon, proszę to potraktować jako ostatnie ostrzeżenie. Jestem niezadowolona z twojej pracy. Jeszcze jeden występek, a będę zmuszona cię wyrzucić. – Lady Hollingwood odwróciła się plecami i wyszła do holu. Na koniec obejrzała się za siebie. – I to bez referencji.
Victoria kilka sekund wpatrywała się w otwarte drzwi.
W końcu wzięła głęboki oddech. Musi sobie poszukać innej pracy. Tu jest nie do zniesienia. Nie da się wytrzymać. Tu…
– Victoria. – W drzwiach pojawił się Robert.
– O nie, gorszego początku dnia nie można sobie wyobrazić – mruknęła.
Robert gniewnie zmarszczył czoło i spojrzał na zegar na nocnym stoliku.
– Cóż złego cię spotkało o tak wczesnej porze?
– Muszę wrócić do swoich obowiązków – próbowała się go pozbyć.
– Nakarmić małego Neville'a? – Złapał ją za ramiona i nogą zamknął za sobą drzwi. – Nie ma pośpiechu. Neville wyjechał na przejażdżkę konną z moim przyjacielem Ramsayem, który zgodził się opiekować bachorem do południa.