– Dlaczego nie wyjdziesz za mąż?
– Bo… – zająknęła się. Jak mu mogła powiedzieć, że nigdy nie poznała mężczyzny takiego jak on? Chociaż ją okłamywał, wiedziała, że nikt nigdy nie da jej tyle szczęścia, ile zaznała przez tamte dwa krótkie miesiące.
– Idź już – powiedziała ledwie słyszalnym głosem. – Idź.
– Torie, to jeszcze nie koniec.
Udała, że nie słyszy tego pieszczotliwego zdrobnienia.
– To koniec. To powinno się skończyć, zanim jeszcze się zaczęło.
Wpatrywał się w nią całą minutę.
– Zmieniłaś się – rzekł w końcu.
– Nie jestem tą samą dziewczyną, którą próbowałeś wykorzystać, jeśli o to ci chodzi. – Stanęła wyprostowana i dumna. – Minęło siedem lat. Jestem inną osobą. Ty pewnie także.
Wyszedł z pokoju bez słowa i szybko przemknął z części dla służby do skrzydła gościnnego, w którym otrzymał pokój.
Na co on, do diabła, liczył?
Nie przemyślał wszystkiego do końca. Innego wyjaśnienia nie było. Bo po co organizował przedpołudnie podopiecznemu Victorii, a potem zakradał się do jej pokoju?
– Ponieważ przy niej czuję, że żyję – szepnął do siebie.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio doznał takiej harmonii uczuć. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł taki przypływ energii.
No, niezupełnie. Pamiętał doskonale. To było wtedy, gdy po raz ostatni trzymał ją w objęciach. Siedem lat temu.
Pocieszał się nieco, że ona także nie zaznała szczęścia przez te wszystkie lata. Ukartowała sobie, że wyjdzie za mąż za bogacza, a skończyła na marnej posadce guwernantki.
Jej sytuacja nie wygląda różowo. On być może jest w środku martwy, ale przynajmniej wolno mu robić, co zechce. A Victoria zarabia na życie pracą, której nienawidzi, a na dodatek stale się boi, że może ją stracić.
I wtedy przyszedł mu do głowy szatański pomysł, jak za jednym posunięciem dokonać zemsty i zdobyć Victorię.
Drgnął na myśl, że znów weźmie ją w ramiona i będzie całował każdy zakątek jej delikatnego ciała.
Doszedł do wniosku, że jeśli w takiej niedwuznacznej sytuacji zastaną ich jej chlebodawcy, to nie pozwolą, aby dalej troszczyła się o ich ukochanego Neville'a.
Victoria pójdzie na bruk. Nie przypuszczał, żeby chciała wracać do ojca. Jest na to zbyt dumna. Zostanie sama jak palec. Nie będzie miała nikogo.
Oprócz niego.
Tym razem musiał opracować precyzyjny plan.
Dwie godziny leżał bez ruchu na łóżku, nie zwracał uwagi na pukanie do drzwi ani gong oznajmujący koniec śniadania. Z rękami pod głową wpatrywał się w sufit i planował.
Jeśli chce zwabić Victorię do łóżka, musi ją zauroczyć. Nie przewidywał, by miał z tym kłopoty. Siedem ostatnich lat mieszkał w Londynie i nauczył się korzystać ze swojego czaru.
Uchodził za mężczyznę obdarzonego największym urokiem osobistym w całym towarzystwie i dlatego nigdy nie brakowało mu kobiet.
Ale Victoria stanowiła innego rodzaju wyzwanie. Nie ufała mu i najwyraźniej była przekonana, że chodzi mu tylko o to, żeby ją uwieść. Co oczywiście było prawdą i wcale nie Zamierzał przekonywać jej do czystości swoich zamiarów.
Najpierw musi odzyskać jej przyjaźń. To konieczne, chociaż nie czuł się zbyt dumny z siebie, myśląc o swych zamiarach.
Victoria na pewno będzie chciała go odepchnąć. Nie miał wątpliwości. Hmmm… Powinien zatem być nie tylko uroczy, ale i wytrwały. I prawdopodobnie bardziej wytrwały niż uroczy.
Wstał z łóżka, skropił twarz zimną wodą i wyszedł z pokoju. Miał przed sobą tylko jeden cel.
Odszukać Victorię.
Siedziała w cieniu drzewa, wyglądała cudownie i niewinnie, ale Robert starał się tego nie zauważać. Dwadzieścia metrów dalej Neville wykrzykiwał coś o Napoleonie i zawzięcie machał zabawkową szabelką. Nie spuszczając podopiecznego z oka, Victoria powoli pisała coś w notatniku.
– Nie wydaje się, że to taka straszna praca – zagadnął, siadając obok niej na ziemi. – Siedzisz w cieniu drzewa i rozkoszujesz się słonecznym popołudniem…
Westchnęła.
– Chyba mówiłam, żebyś się ode mnie odczepił.
– Niezupełnie. Zdaje się, że tylko wyprosiłaś mnie z pokoju. I wyszedłem.
Popatrzyła na niego jak na największego durnia świata.
– Robert. – Nie musiała nic dodawać. Jej gniewny ton mówił wszystko.
Wzruszył ramionami.
– Zatęskniłem za tobą. Pochyliła głowę.
– Lepiej wymyśl coś bardziej przekonującego. Podparł się na łokciach.
– Podoba ci się na wsi?
– Jak śmiesz przychodzić tu i wdawać się w pogaduszki?
– Myślałem, że między przyjaciółmi to normalne.
– Nie jesteśmy przyjaciółmi. Uśmiechnął się zawadiacko.
– Ale moglibyśmy być.
– Nie – powiedziała zdecydowanym tonem. – Nie moglibyśmy.
– Ojej, Torie, nie musisz się unosić.
– Nie… – Przerwała, bo zdała sobie sprawę, że właśnie się unosi. Przełknęła ślinę i przybrała spokojniejszy ton. – Nie unoszę się.
Uśmiechnął się czarująco.
– Robert…
– Lubię, jak wypowiadasz moje imię. – Westchnął. – Zawsze lubiłem.
– Drogi panie… – zaczęła.
– Jeszcze lepiej. Sugeruje podległość, która wydaje mi się bardzo pociągająca.
Zrezygnowana odwróciła się tyłem.
– Co tam piszesz? – zapytał, spoglądając jej przez ramię. Znieruchomiała, gdy poczuła na szyi jego oddech.
– Nic ci do tego.
– Dziennik?
– Nie. Odejdź stąd.
Zrezygnował z uroku osobistego na rzecz wytrwałości i wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
– Piszesz o mnie?
– Już mówiłam, że to nie dziennik.
– Nie wierzę. Odwróciła się.
– Mógłbyś przestać wtykać… – Przerwała, bo znalazła się ledwie kilka milimetrów od jego twarzy. Cofnęła głowę.
Uśmiechnął się.
Cofnęła się jeszcze bardziej.
Uśmiechnął się szerzej.
Cofnęła się jeszcze bardziej i… Upadła.
Robert zerwał się na równe nogi i podał jej rękę.
– Pomóc ci?
– Nie! – Wstała, zabrała koc i przeniosła się pod inne drzewo. Miała nadzieję, że Robert zrozumie ten gest Oczywiście nie zrozumiał.
– Nie powiedziałaś jeszcze, co piszesz. – Usiadł obok niej.
– Na miłość boską. – Wcisnęła mu notes do rąk. – Poczytaj sobie, jeśli musisz!
Przeczytał kilka linijek i uniósł brwi.
– Konspekt lekcji.
– Jestem guwernantką – przypomniała mu szyderczym tonem.
– I to dobrą – pochwalił.
Odwróciła oczy.
– Skąd wiadomo, jak być guwernantką? – zapytał. – Chyba nie ma specjalnych szkół.
Victoria na moment zamknęła oczy i próbowała zwalczyć przypływ nostalgii. Dokładnie takie same pytania Robert zadawał, gdy byli młodsi.
– Nie wiem – odpowiedziała w końcu. – Ja staram się naśladować matkę. Zanim umarła, uczyła mnie i Ellie. Później ja przejęłam jej rolę i uczyłam Ellie aż do momentu, gdy już nic więcej nie mogłam jej przekazać.
– Nie mogę sobie wyobrazić, żeby zabrakło ci tematów do nauczania.
Uśmiechnęła się.
– Jak Ellie skończyła dziesięć lat, to ona zaczęła mnie uczyć matematyki. Zawsze miała… – Przerwała przerażona, uświadomiwszy sobie, jak miło jej się z nim gawędzi.
Przywołała się do porządku. – Nieważne…
Robert uśmiechnął się kącikiem ust, jakby dokładnie wiedział, o co jej chodzi. Zajrzał do notatnika i przewrócił kartkę.
– Widać, że jesteś dumna z tego, co robisz. A myślałem, że nienawidzisz tej pracy.
– Nienawidzę. Ale to nie oznacza, że mam ją wykonywać byle jak. Postępowałabym nieuczciwie wobec Neville'a.