– Neville to łobuziak.
– Tak, ale zasługuje na dobre wykształcenie. Wyglądał na zaskoczonego jej słowami. Ta spryciara, która próbowała wyjść za mąż dla majątku, teraz z całym sercem oddaje się pracy nad zapewnieniem wykształcenia małemu, nieznośnemu chłopcu. Oddał jej notatnik.
– Szkoda, że nie miałem takiej guwernantki jak ty.
– Byłeś pewnie jeszcze gorszy od Neville'a – odparła.
Ale powiedziała to z uśmiechem.
Serce mocniej mu zabiło. Musiał sobie na nowo przypomnieć, że jej nie lubi i ma zamiar uwieść ją i zrujnować.
– Przypuszczam, że temu chłopcu potrzeba odrobiny dyscypliny.
– Ach, gdyby to było takie proste. Lady Hollingwood zakazała mi go upominać.
– Wiesz, jak moja młodsza kuzynka Harriet mówi o lady Hollingwood? Że ma kiełbie we łbie.
– Więc dlaczego przyjechałeś do niej na przyjęcie? Puszyła się jak paw, że będzie gościć pana hrabiego.
– Sam nie wiem. – Zawahał się i pochylił do przodu. – Ale cieszę się, że przyjechałem.
Przez kilka sekund trwała w bezruchu, jakby to mogło ją ocalić.
– Nie rób tego – wyszeptała w końcu.
– Tego? – Wyciągnął szyję i delikatnie musnął ustami jej policzek.
– Nie! – powiedziała ostro, przywołując cały gniew, jaki czuła przed laty po jego nagłym wyjeździe. Nie chciała, by znowu złamał jej serce. Jeszcze nie wydobrzało po tamtym ciosie. Obejrzała się za siebie i wstała. – Muszę Zająć się Neville'em. Nigdy nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy. – Neville! Neville!
Chłopiec przybiegł do niej.
– Czego, Lyndon? – zapytał niegrzecznie.
Victoria zacisnęła zęby, próbując ignorować jego zuchwałość. Już dawno zrezygnowała z przypominania, że ma się do niej zwracać „panno Lyndon”.
– Neville…
Nie dane jej jednak było dokończyć zdania, bo w ułamku sekundy Robert wstał i podszedł do chłopca.
– Jak ty się odzywasz, co? – zapytał ostro. – Jak ty się zwracasz do guwernantki?
Neville rozdziawił usta.
– Powiedziałem do niej… To znaczy… Eee…
– Zwróciłeś się do niej „Lyndon”, tak?
– Tak, proszę pana. Ja…
– Czy wiesz, że to jest elementarny brak szacunku? Tym razem Victoria otworzyła usta ze zdumienia.
– Nie, proszę pana. Nie wiem…
– Panna Lyndon ciężko pracuje, żeby zapewnić ci wykształcenie. Tak czy nie?
Neville próbował się odezwać, ale słowa nie chciały przejść mu przez gardło.
– Od tej pory masz mówić „panno Lyndon”. Rozumiesz?
Neville patrzył na Roberta wzrokiem, w którym podziw mieszał się z przerażeniem. Energicznie pokiwał głowę.
– Dobrze – rzekł stanowczo Robert. – No to dawaj rękę.
– Dawać… rękę?
– Tak. Uściśnięcie ręki będzie oficjalnym potwierdzeniem obietnicy, że będziesz odnosić się do panny Lyndon stosownie. Żaden dżentelmen nie złamie takiej obietnicy, prawda?
Neville wyciągnął przed siebie drobną rączkę.
Uścisnęli sobie ręce i Robert poklepał chłopca po plecach.
– A teraz idź do swojego pokoju. Panna Lyndon przyjdzie tam za chwilę.
Neville prawie biegiem pomknął do domu. Victoria stała osłupiała ze zdumienia. Odwróciła się do Roberta jak w transie.
– Co ty… Jak ty to…
Robert złożył ukłon.
– Udzieliłem ci odrobinę pomocy. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
– Nie! – odparła głosem pełnym emocji. – Nie mam. Dziękuję ci. Bardzo dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Lepiej już zajmę się Neville'em. – Zrobiła kilka kroków w stronę domu, a potem odwróciła się wciąż zdumiona. – Dziękuję.
Robert stał oparty o drzewo. Był zadowolony z poczynionych postępów. Victoria nie mogła się powstrzymać od podziękowań. Taki stan rzeczy w pełni go satysfakcjonował.
Już dawno powinien był przywołać tego chłopca do porządku.
6
Minął cały dzień, zanim Victoria ujrzała Roberta ponownie. Cały dzień czekała, myślała i marzyła o nim, chociaż doskonale wiedziała, że postępuje źle.
Robert Kemble raz jej złamał serce i nie ma powodu sądzić, że nie uczyni tego ponownie.
Robert. Nie potrafiła nazywać go w myślach inaczej, choć był hrabią Macclesfield i dlatego postępował zgodnie z zasadami, których ona nigdy nie zrozumie.
Właśnie dlatego ją porzucił. I nigdy poważnie nie myślał o ślubie z córką biednego pastora. Prawdopodobnie dlatego ją okłamywał. W ostatnich latach dowiedziała się, że uwodzenie młodych i niewinnych kobiet uchodzi wśród arystokratów za swego rodzaju sport. A Robert po prostu postępował zgodnie z regułami obowiązującymi w tym świecie.
W jego świecie. A nie jej.
Mimo to pomógł jej z Neville'em. Wcale nie musiał tego robić. Teraz chłopiec traktuje ją jak królową. Takiego spokojnego dnia jak dzisiaj nie pamiętała w całej swojej karierze guwernantki.
Wiedziała, że herosi ścinają głowy smokom, cytują wiersze i tak dalej, ale być może w rzeczywistym świecie wystarczy poskromić niesfornego pięciolatka, by zostać bohaterem.
Pokręciła głową. Nie powinna wynosić Roberta na piedestał. I jeśli jeszcze raz spróbuje się z nią spotkać, powinna kazać mu pójść własną drogą. Nieważne, że na jego widok raduje się dusza, serce szybciej bije i…
Odpędziła od siebie te myśli i zajęła umysł bieżącymi sprawami. Odbywała z Neville'em codzienny spacer po posiadłości Hollingwoodów. Po raz pierwszy, odkąd pamięta, nie podkładał jej nogi ani nie podtykał jakichś owadów na patyku. I przy każdej sposobności zwracał się do niej „panno Lyndon”. Cieszyła się, że w końcu nauczył się dobrych manier. Być może mimo wszystko jeszcze będą z niego ludzie.
Neville wyrwał do przodu, odwrócił się i przybiegł z powrotem.
– Panno Lyndon – odezwał się ze śmiertelną powagą. – Jakie mamy na dzisiaj plany?
– Cieszę się, że pytasz, Neville – odpowiedziała. – Dzisiaj pogramy w nową grę.
– W nową grę? – Spojrzał na nią z odrobiną podejrzliwości, jak gdyby doskonale znal się na wszystkich wartych uwagi grach w Wielkiej Brytanii.
– Tak – potwierdziła ochoczo. – Zajmiemy się omawianiem kolorów.
– Kolorów? – Powtórzył z taką odrazą, na jaką tylko stać chłopca w jego wieku. – Przecież ja znam się na kolorach. – Zaczął wyliczać: – Czerwony, niebieski, zielony, żółty…
– Tak, ale dzisiaj zaczniemy się uczyć o nowych kolorach – przerwała mu.
– … purpurowy, pomarańczowy… – wykrzykiwał.
– Neville'u Hollingwood! – upomniała go surowym głosem.
Ucichł, chociaż przed interwencją Roberta na pewno by tego nie zrobił.
– Słuchasz mnie?
Skinął głową.
– Znakomicie. Na początek zajmiemy się kolorem zielonym. Istnieje wiele odcieni tego koloru. Na przykład liście z tego drzewa są inaczej zielone niż trawa, na której stoimy. Prawda?
Neville wodził wzrokiem od drzewa do trawy i z powrotem.
– Rzeczywiście – powiedział, jakby nie wierzył w to, co widzi. – Są inaczej zielone. – Nie krył podekscytowania. – I zupełnie inaczej zielone niż pasek na pani sukience!
– Bardzo dobrze. Jestem z ciebie dumna.
Ukłonił się.
– Zobaczymy, ile nam się uda znaleźć odcieni zieleni. I spróbujemy nadać im nazwy.
– Na przykład zieleń mchu na kamieniach przy stawie.
– Dobrze. Nazwijmy ją zieleń mchowa.
– A jak się nazywa zieleń na pani sukience? Victoria spojrzała na swoją codzienną sukienkę.
– Myślę, że to może być zieleń leśna.