– Nie spotkałaś nikogo dość bogatego, żeby cię satysfakcjonowało?
– Nie! – wypaliła. – Nie jestem taka. Dobrze wiesz, że taka nie jestem.
W odpowiedzi tylko uśmiechnął się, a ona poczuła jego oddech na skórze.
– O mój Boże – jęknęła, wyrywając mu się z objęć. – Ty myślałeś… Ty myślałeś…
Złożył ręce na piersiach i spoglądał na nią. Wyglądał jak uosobienie wielkomiejskiego szyku.
– Co ja myślałem? Powiesz mi, Victoria?
– Myślałeś, że zależy mi na twoich pieniądzach? Ze czyham na majątek?
Stał nieruchomo i tylko lekko uniósł prawą brew.
– Ty… ty… – W Victorii eksplodowało siedem lat gniewu. Rzuciła się na Roberta i zaczęła tłuc go pięściami po klatce piersiowej. – Jak śmiałeś tak myśleć? Ty potworze!
Nienawidzę cię. Nienawidzę!
Uniósł ręce w obronie przed niespodziewanym atakiem, a potem zręcznie złapał ją jedną ręką za dwa nadgarstki.
– Trochę za późno na udawanie złości, nie sądzisz?
– Nigdy nie chciałam twoich pieniędzy – mówiła podniesionym głosem. – Nic dla mnie nie znaczyły.
– Daj spokój, Victoria. Myślisz, że nie pamiętam, jak mnie prosiłaś, abym pojednał się z ojcem? Stwierdziłaś nawet, że nie wyjdziesz za mnie, jeśli nie postaram się z nim dogadać.
– Tylko dlatego… A właściwie dlaczego mam się przed tobą tłumaczyć?
Przysunął bliżej głowę.
– Próbujesz się tłumaczyć, bo chcesz zdobyć to, co siedem lat temu przeszło ci koło nosa. Czyli mnie.
– Teraz zaczynam rozumieć, że od samego początku nie byłeś dobrą partią – oznajmiła. Roześmiał się szyderczo.
– Być może. To by wyjaśniało, dlaczego wtedy nie przyszłaś na umówione miejsce. Ale pieniądze i tytuł nadal są atrakcyjnym kąskiem.
Wyrwała ręce z jego uścisku. Zdziwiła się, że tak łatwo ustąpił. Usiadła na łóżku i schowała twarz w dłonie. Porozrzucane fragmenty jej życia zaczynały układać się w całość. Gdy nie pojawiła się na spotkaniu, on uznał, że się wycofała z planów małżeńskich, bo ojciec go wydziedziczył. Pomyślał… Boże, jak on mógł tak o niej pomyśleć.
– Nie znałeś mnie – wyszeptała, jakby dopiero w tym momencie to sobie uświadomiła. – Nigdy naprawdę mnie nie poznałeś.
– Pragnąłem cię – mówił zachrypłym głosem. – Boże, jak ja cię pragnąłem. I, na rany Chrystusa, nadal pragnę.
Doszła do wniosku, że nie ma sensu niczego wyjaśniać. Prawda już się nie liczy. On już jej nie wierzy i nic nie zasypie dzielącej ich otchłani. Zadawała sobie tylko pytanie, czy kiedykolwiek zaufał jakiejkolwiek kobiecie.
– Rozpamiętujesz swoje grzechy? – rzucił przez pokój.
Podniosła głowę, spojrzała na niego z dziwnym błyskiem w oku.
– Jesteś zimnym człowiekiem, Robercie. I przypuszczam, że także samotnym.
Znieruchomiał. Trafiła w sedno. W ułamku sekundy dopadł do niej i złapał ją za ramiona.
– Przez ciebie taki jestem.
– Nie – powiedziała, smutno kręcąc głową. – Sam sobie zgotowałeś taki los. Gdybyś mi zaufał…
– Nie dałaś mi do tego powodów – wybuchnął.
– Dałam ci wszystkie możliwe powody. – Drżał jej głos. – Tylko ty je zignorowałeś.
Odsunął się z odrazą. Udaje niewinną ofiarę, a on nienawidzi hipokryzji.
Najbardziej bolało go to, że i on był takim samym hipokrytą. Bardziej niż kogokolwiek na świecie pragnął Victorii – kobiety, której powinien unikać jak ognia.
Zaczynał jednak rozumieć, że nie potrafi zapanować nad tym pragnieniem. A właściwie, czemu, do diabła, miałby panować? Victoria pragnęła go tak samo jak on jej. Widział to w jej oczach za każdym razem, gdy na nią patrzył. Głosem pełnym pożądania i nadziei wypowiedział jej imię.
Victoria wstała i podeszła do okna. Przyłożyła czoło do szyby. Za mało sobie ufała, żeby móc na niego spojrzeć. Z jakichś powodów myśl, że nigdy jej nie wierzył, bolała ją bardziej niż przekonanie, że zamierzał tylko ją uwieść.
Powtórzył jej imię. Tym razem był blisko. Na tyle blisko, że czuła na karku jego oddech.
Odwróciła się i stanęła naprzeciw niego. Do każdego zakątka jej duszy docierał rozpalony błękit jego oczu. Czuła się zahipnotyzowana.
– Teraz cię pocałuję – mówił powoli. – Teraz cię będę całować i nie przestanę. Rozumiesz to?
Ani drgnęła.
– Gdy moje wargi dotkną twoich…
W jego słowach pobrzmiewało ostrzeżenie, ale Victoria nie potrafiła się zdobyć na ostrożność. Było jej ciepło, a nawet gorąco, mimo to drżała. Myśli przelatywały z prędkością światła, a mimo to miała w głowie pustkę. Składała się z samych sprzeczności i prawdopodobnie właśnie dlatego nagle doszła do wniosku, że być może pocałunek to niegłupi pomysł.
Smak przeszłości. Niczego więcej nie pragnęła, tylko posmakować, jakby mogło być. Jak miało być. Jak powinno być.
Odchyliła głowę, a jemu nie potrzeba było dalszej zachęty. Przyciągnął Victorię do siebie i przylgnął ustami do jej ust. Czuła jego rozbudzenie i to ją jeszcze bardziej ekscytowało. Być może był dandysem i rozpustnikiem, ale nigdy nie uwierzy, że kiedykolwiek bardziej pragnął jakiejś kobiety niż jej w tej chwili.
Poczuła się najpotężniejszą kobietą na świecie. Ogarnięta tym przeświadczeniem mocno przytuliła się do Roberta.
– Jeszcze – wydusił. Zapamiętale gładził dłońmi jej plecy. – Chcę wszystkiego.
Victoria nie byłaby w stanie teraz odmówić, nawet gdyby sam Pan Bóg zszedł na ziemię i jej to nakazał. Nie miała wątpliwości, że oddałaby się Robertowi, gdyby nagle w pokoju nie rozległ się czyjś głos.
– Przepraszam bardzo.
Robert i Victoria odskoczyli od siebie i oboje spojrzeli w stronę drzwi. Stał w nich nadzwyczaj elegancki dżentelmen. Victoria nigdy go nie widziała, ale była pewna, że to jeden z gości. Odwróciła głowę śmiertelnie przerażona, że została przyłapana w tak kompromitującej sytuacji.
– Eversleigh – odezwał się Robert opanowanym głosem.
– Wybacz, Macclesfield – rzekł dżentelmen. – Ale to zdaje się mój pokój.
Victoria spojrzała na twarz Roberta. To dopiero kłamliwy łajdak! Nie miał najmniejszego pojęcia, czyj to pokój, chciał tylko być z nią sam na sam. Naraził na szwank jej reputację. A być może nawet pozbawił ją posady guwernantki.
Robert wziął ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi.
– Już znikamy, Eversleigh.
Victoria szybko się domyśliła, że Robert nie przepadał za lordem Eversleighem, ale była zbyt zdenerwowana, aby się nad tym zastanawiać.
– Guwernantka, co? – powiedział Eversleigh, bezczelnie mierząc wzrokiem Victorię od stóp do głów. – Trudno byłoby ci wytłumaczyć się Hollingwoodom z takiego postępku.
Robert zatrzymał się i spojrzał na Eversleigha z groźną miną.
– Jeśli komukolwiek piśniesz słówko na ten temat, choćby swojemu przeklętemu kundlowi, to rozplatam ci gardło.
Eversleigh cmoknął.
– A ty na drugi raz zajmuj się swoimi sprawami w swoim pokoju.
Robert pociągnął Victorię na korytarz. Natychmiast wyrwała mu rękę i odwróciła się tyłem.
– Twój pokój? – prawie krzyczała. – Ty cholerny kłamco!
– To ty się bałaś, gdy byliśmy w holu. I lepiej tak nie krzycz, jeżeli naprawdę nie chcesz zwrócić niczyjej uwagi.
– Nie śmiej mnie pouczać. – Wzięła głęboki oddech, starając się opanować drżenie całego ciała. – Nawet nie chcę wiedzieć, kim teraz jesteś. Z pewnością nie mężczyzną, którego znałam siedem lat temu. Jesteś bezlitosny… bezwzględny… niemoralny…
– Generalnie rozumiem, o co ci chodzi.
Jego chłodna uprzejmość dodatkowo ją zezłościła.