Zajrzał do salonu, w którym grano w karty, bo wiedział, że Eversleigh lubi hazard.
– Eversleigh? – odezwał się jeden z graczy. – Był, ale poszedł.
– Naprawdę? – Robert próbował ignorować podejrzliwe spojrzenia. Powszechnie wiedziano o ich wzajemnej niechęci. – A nie wiecie, dokąd?
– Widziałem, jak szedł po schodach – powiedział ktoś.
Robert powstrzymał jęk. Będzie musiał jeszcze raz przeszukać skrzydło gościnne.
– Dziwne, że skorzystał ze schodów dla służby – dodał ktoś inny.
Ucisk w żołądku towarzyszący Robertowi przez cały wieczór gwałtownie się nasilił. Robert wybiegł z salonu karcianego i przeskakiwał po trzy stopnie schodów dla służby.
I wtedy usłyszał krzyki.
Victoria. Jeżeli natychmiast jej nie… Nie zdołał dokończyć myśli.
Dziewczyna nie dawała za wygraną. Broniła się jak szalona, drapała jak kot. Jej opór dodatkowo rozwścieczył Eversleigha, ale nie mogła dać się zgwałcić bez słowa protestu.
Napastnik był silny. O wiele silniejszy od niej, więc bez trudu trzymał ją i jednocześnie zdzierał z niej ubrania. Zdjął jej rękę z ust, aby pociągnąć za dekolt sukienki, a Victoria skorzystała z okazji i znów zaczęła krzyczeć.
– Zamknij się, suko – warknął i przekręcił głowę dziewczyny, wciskając jej twarz w poduszkę. Victoria ugryzła go w rękę.
– Cholera jasna, dziwko jedna! – krzyknął. Złapał drugą poduszkę i przykrył jej głowę.
Nie mogła złapać tchu. Czy on zamierza ją zamordować? Jeszcze bardziej przeraziła ją myśl, że lord zwariował. Kopała i drapała na oślep. Ale opadała z sił.
Nagle w chwili, gdy zaczynała ogarniać ją ciemność, usłyszała trzask i wściekły ryk, którego nie potrafiła do niczego porównać.
Eversleigh gwałtownie się poderwał. Zrzuciła z siebie poduszkę i czołgała się po łóżku. Dotarła do brzegu. Chociaż przy każdym ruchu i każdym oddechu paliło ją w płucach, musiała zejść z łóżka. Po prostu musiała. Schroniła się w kąciku.
Coś trzasnęło, ktoś krzyknął. Ale ona nie patrzyła. Nie mogła nawet otworzyć oczu. Pragnęła jedynie opanować przerażenie.
W końcu jednak uniosła powieki i ujrzała Roberta. Okładał leżącego Eversleigha.
– Robert – odezwała się słabym głosem. – Dzięki Bogu.
Nie dał znaku, że ją słyszy. Dalej bił przeciwnika.
– Robert – powiedziała trochę głośniej. Nadal była w szoku, nie umiała opanować dygotu i pragnęła, żeby Robert znalazł się przy niej.
Ale do niego nic nie docierało. Gdy w końcu na nią spojrzał, dostrzegła w jego oczach dzikość człowieka pierwotnego. Po chwili wyprostował się, by zaczerpnąć tchu, i zapytał:
– Zrobił ci coś?
Otworzyła usta, ale nie zdołała wymówić ani słowa.
– Skrzywdził cię? – Z oczu biła mu wściekłość. Victoria wiedziała, że jeśli przytaknie, Robert zatłucze Eversleigha na śmierć. Pokręciła głową. Właściwie nie skłamała. Nie skrzywdził jej. Nie tak, jak myślał Robert.
Zostawił nieprzytomnego łajdaka i podszedł do niej. Przykucnął i pogładził ją po policzku. Drżała mu ręka.
– Nic ci nie jest?
Jeszcze raz pokręciła głową.
– Victorio, ja…
Przerwało mu stęknięcie dobiegające ze środka pokoju. Zaklął bezgłośnie i przeprosił Victorię. Podszedł do lorda, złapał go za kołnierz i pasek od spodni, wyniósł na korytarz i rzucił na podłogę. Starannie zamknął drzwi i wrócił do Victorii.
Trzęsła się i kołysała. Po policzkach ciekły jej łzy, nie była w stanie mówić. Roberta znów ogarnęła panika. Co ten łajdak jej zrobił?
– Ciii – szepnął, nie mając pojęcia, co powiedzieć, aby lepiej się poczuła. – Ciii.
– Robert – wydusiła. – Robert.
– Jestem przy tobie, moja kochana. – Wziął ją pod ręce i uniósł. Wstała i natychmiast go objęła. Ściskała go za szyję tak kurczowo, jakby od tego zależało jej życie.
Ruszył w stronę łóżka. Chciał przy niej usiąść i trzymać w objęciach, póki się nie uspokoi. Ona jednak stawiła nagły opór.
– Nie do łóżka! – krzyknęła z rozpaczą. – Tylko nie tam!
Spojrzał na pomiętą pościel i zacisnął pięści. Kiedy wpadł do pokoju, Eversleigh przyciskał poduszką głowę Victorii. Mógł ją udusić.
Ta myśl ugodziła go jak sztylet.
Rozejrzał się po pokoju. Był skromnie umeblowany, więc usiadł na podłodze i oparł się o bok łóżka. Przez kilka minut tulił Victorię i milczeli.
W końcu uniosła głowę i spojrzała błagalnym wzrokiem.
– Próbowałam się bronić – powiedziała. – Naprawdę.
– Wiem, Torie.
– Ale on był silniejszy. – Wyglądała, jakby chciała przekonać go do czegoś bardzo ważnego. – Silniejszy ode mnie.
– Zachowałaś się wspaniale – rzekł, powstrzymując się od łez.
– Przygniótł mnie poduszką i nie mogłam złapać tchu. I nie mogłam się bronić. – Znów zaczęła się trząść. – Nie chciałam mu pozwolić… Nie chciałam. Przysięgam, że nie chciałam.
Chwycił ją za ramiona i obrócił, aż niemal zetknęli się nosami.
– To nie twoja wina – stwierdził stanowczo. – Nie obwiniaj siebie.
– Gdybyś ty nie nadszedł…
– Ale nadszedłem. – Znów ją delikatnie przytulił. Minęło sporo czasu, zanim opanowała drżenie. I zanim przestał do niej powracać obraz twarzy Eversleigha.
Sporo czasu minęło też, zanim Robert wszystko zrozumiał. Dotąd nie zdawał sobie sprawy, że przynajmniej w części doszło do tego incydentu z jego winy. Gdyby po południu nie zaciągnął jej do pierwszego z brzegu pokoju, który, jak się okazało, należał do Eversleigha… A potem jeszcze nie nalegał wieczorem, żeby siedzieć przy stole obok niej. Większość gości uwierzyła, że znają się z dzieciństwa, ale Eversleigh uznał, że łączy ich coś więcej.
Oczywiście ten łajdak wziął ją za kobietę rozwiązłą. Zawsze należał do osobników, którzy próbują zaciągnąć do łóżka każdą kobietę, za którą nie stoją możni krewni. Robert już wcześniej powinien był pomyśleć o zapewnieniu Victorii ochrony.
Nie wiedział, ile czasu siedział na podłodze i przytulał dziewczynę. Równie dobrze mogła to być godzina, jak dziesięć minut. W końcu zaczęła miarowo oddychać i zasnęła. Delikatnie ułożył ją na łóżku. Miała awersję do tego miejsca, ale nie wiedział, gdzie ją umieścić. Do swojego pokoju nie mógł jej zabrać. To by ją kompletnie skompromitowało, a on nie chciał już zniszczyć jej życia. Uderzyła go ironia sytuacji. Przez całe siedem lat wyobrażał sobie, jak się zemści, gdy ją jeszcze raz spotka…
A teraz, gdy ma tę możliwość, wycofuje się. Było w Victorii coś, co nadal chwytało go za serce. Wiedział, że gardziłby sobą, gdyby świadomie wyrządził jej krzywdę.
Pochylił się i łagodnie pocałował ją w czoło.
– Do jutra, Torie – szepnął. – Jutro musimy porozmawiać. Nie pozwolę, żebyś drugi raz mnie opuściła.
Wychodząc z pokoju, zauważył, że Eversleigh zniknął. Z zaciętym wyrazem twarzy ruszył na poszukiwania. Musiał się upewnić, że ten łotr rozumie jedną prostą rzecz: jeżeli kiedykolwiek piśnie słówko na temat Victorii, to następne lanie, jakie mu Robert spuści, będzie jego ostatnim.
Nazajutrz rano Victoria próbowała wykonywać codzienne obowiązki, jak gdyby nic się nie stało. Umyła twarz, założyła sukienkę i zjadła śniadanie z Neville'em.
Jednak czuła, że trzęsą jej się ręce. I starała się nie wzdrygać za każdym razem, gdy zamykała oczy i widziała twarz Eversleigha.
Skończyła poranną lekcję z wychowankiem i zaprowadziła go na jazdę konną. Zawsze lubiła tę krótką przerwę w obowiązkach, ale teraz niechętnie rozstawała się z chłopcem.