– Co się stało?
Zrobiła zdumioną minę.
– Słucham?
– Co się stało tamtej nocy? – powtórzył zniecierpliwionym tonem.
Na twarzy Ellie pojawiło się zrozumienie. Spojrzała w bok.
– A więc nie wiesz?
– Myślałem, że wiem, ale teraz… Niczego już nie wiem.
– Związał ją.
Poczuł się, jakby dostał cios w brzuch. – Co?
– Ojciec się obudził. – Coraz bardziej się denerwowała. – Zobaczył bagaże i związał Victorię. Powiedział, że ją zrujnujesz.
– O Boże. – Z trudem łapał oddech.
– Było strasznie. Tato wpadł w furię. Nigdy go takiego nie widziałam. Przykryłam Victorię kocem, żeby się nie przeziębiła.
Przypomniał sobie, jak leżała w łóżku. On się na nią złościł, a ona miała skrępowane ręce i nogi.
– Mnie też związał – opowiadała dalej Ellie. – Chyba wiedział, że uwolniłabym ją, aby mogła z tobą iść. Zaraz potem, jak tylko zostałyśmy rozwiązane, wymknęła się i popędziła do Castleford Manor. Okropnie podrapała się w lesie.
Odwrócił wzrok. Poruszał ustami, lecz nie wydawał żadnego głosu.
– Nigdy mu tego nie wybaczyła – dodała Ellie. Ze smutkiem wzruszyła ramionami. – Ja się pogodziłam z ojcem. Nie uważam, że postąpił słusznie, ale jakoś doszliśmy do porozumienia. Natomiast Victoria…
– No mów… – naciskał.
– Już nigdy nie wróciła do domu. Nie widziałyśmy się od siedmiu lat.
Spojrzał na nią.
– Nie wiedziałem o tym, Ellie. Przysięgam.
– Bardzo byłyśmy zaskoczone twoim wyjazdem – mówiła spokojnie. – Victoria miała złamane serce.
– Nie wiedziałem – powtórzył.
– Uznała, że chciałeś ją uwieść, a ponieważ ci się nie udało, znudziłeś się i odjechałeś. – Wbiła wzrok w podłogę. – Nie wiedziałyśmy, co myśleć. Stało się tak, jak przepowiadał ojciec.
– Nie – szepnął. – Nie, ja ją kochałem.
– Więc dlaczego wyjechałeś?
– Ojciec zagroził, że mnie wydziedziczy. Nie zjawiła się na spotkaniu, więc pomyślałem, że doszła do wniosku, że w takiej sytuacji nie warto za mnie wychodzić. – Wstydził się tych słów. Powinien był wiedzieć, że Victorii nigdy nie zależało na majątku i tytule. Nagle wstał. Z trudem utrzymywał równowagę i musiał się przytrzymać stołu.
– Napijesz się herbaty? – zaproponowała Eleanor i też wstała. – Chyba naprawdę źle się czujesz.
– Ellie. – Po raz pierwszy w tej rozmowie jego głos brzmiał trzeźwo. – Od siedmiu lat źle się czuję. A teraz wybacz… Wyszedł w pośpiechu.
Ellie doskonale wiedziała, dokąd się udał.
– Jak to: odprawiła ją pani?
– I to bez referencji – dodała z dumą lady Hollingwood. Robert wziął głęboki oddech. Zdał sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu ma ochotę uderzyć kobietę.
– Pozwoliła pani… – Przerwał, przełknął ślinę, potrzebował czasu na opanowanie gniewu. – Bez mrugnięcia okiem odprawiła pani dobrą i solidną dziewczynę? Gdzie ona miała się podziać?
– To już nie moje zmartwienie. Nie mogłam pozwalać, aby ta przybłęda uczyła mojego syneczka. I byłabym nieodpowiedzialna, gdybym udzieliła jej referencji, aby swoim złym wpływem psuła inne dzieci.
– Raczej niestosownie jest nazywać przyszłą hrabinę przybłędą, pani Hollingwood – powiedział stanowczo.
– Przyszłą hrabinę? – W głosie lady pojawiła się panika. – Pannę Lyndon?
– W rzeczy samej. – Robert długo ćwiczył lodowate spojrzenia, a dla lady Hollingwood zachował najostrzejsze z nich. – Ależ pan… Pan nie może się z nią ożenić!
– Czyżby?
– Eversleigh zwierzył mi się, że ona go kokietuje.
– Bydlak.
Lady Hollingwood struchlała na dźwięk wulgarnego słowa.
– Hrabio Macclesfield, muszę prosić…
– Gdzie ona jest? – przerwał.
– Nie mam pojęcia.
Podszedł bliżej, patrząc groźnie.
– Nie ma pani pojęcia? Zupełnie nic nie przychodzi pani do głowy?
– Może… Może zwróciła się do tego samego biura pracy, które mnie ją poleciło.
– No, to już coś. Wiedziałem, że z pani może być pożytek.
Lady Hollingwood niepewnie rozglądała się na boki.
– Gdzieś tu mam adres. Zaraz panu zapiszę.
Położył ręce na biodrach i wyprostował się z wyniosłą miną. Lady Hollingwood, zerkając na niego trwożnie, przeszła na drugi koniec pokoju i wyjęła z biurka papier. Drżącą ręką przepisała adres.
– Proszę – powiedziała, wręczając mu karteczkę. – Mam nadzieję, że to drobne nieporozumienie nie wpłynie na naszą przyszłą znajomość.
– Droga pani, nie znajduję ani jednego powodu, dla którego kiedykolwiek miałbym pragnąć spotkania z panią.
Lady zbladła – oto jej aspiracje towarzyskie właśnie legły w gruzach.
Robert spojrzał na londyński adres i wyszedł z pokoju, nie pofatygowawszy się nawet skinąć gospodyni głową na pożegnanie.
Pracowniczka biura niechętnym tonem poinformowała, że Victoria rzeczywiście szukała u nich posady, ale została odprawiona z kwitkiem. Nie ma pracy dla guwernantek bez referencji.
Robert nie mógł opanować drżenia rąk. Jeszcze nigdy nie czuł się tak bezsilny. Gdzież więc ona jest, do diabła?
Kilka tygodni później Victoria, nucąc wesoło pod nosem, szła do pracy z paczką szycia pod pachą. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak szczęśliwa. Owszem, w sercu nadal nosiła ranę zadaną przez Roberta, ale pogodziła się już z myślą, że ten ból nigdy nie minie.
Była zadowolona. Kiedy kobieta z biura pracy skazała ją na bezrobocie, przeżyła chwile paniki, ale szybko przypomniała sobie, że umie dobrze szyć. Bez trudu znalazła pracę w zakładzie krawieckim.
Dostawała pieniądze za każdą uszytą sztukę i to dawało jej satysfakcję. Jeżeli wykonała pracę dobrze, to nikt nie mógł jej nic zarzucić. Nie było żadnej lady Hollingwood, która narzeka, że jej dziecko za wolno recytuje abecadło, a potem zrzuca winę na Victorię, bo zgubiło się przy M, N, O. Victorii podobało się, że w zakładzie obowiązywały jasne reguły. Jeżeli szyje prosto, nikt nie może jej zarzucić partactwa.
Nie lubiła posady guwernantki. A w zakładzie krawieckim naprawdę jej się podobało.
Lady Hollingwood wyrzuciła ją po wielkim skandalu. Wredny Eversleigh, pragnąc zemścić się na Victorii, zaczął rozpowiadać bzdury. A lady nigdy nie przedłożyłaby słowa guwernantki ponad słowo człowieka z towarzystwa.
Robert wyjechał i nie mógł stanąć w jej obronie. Zresztą niczego od niego nie oczekiwała. Po tym, jak znieważył ją propozycją, by została metresą, nie mogła liczyć na jego pomoc.
Potrząsnęła głową. Starała się nie myśleć o tamtym zajściu. Nigdy nie sądziła, że zostanie tak upokorzona. Nigdy w życiu nie wybaczy tego Robertowi.
Ba! Ten gbur raczej nie będzie miał okazji błagać o przebaczenie.
Zauważyła, że lepiej się czuje, gdy myśli o nim „gbur”. Już siedem lat temu powinna go tak nazwać.
Z paczką szycia pod pachą pchnęła tylne drzwi zakładu krawieckiego madame Lambert.
– Witaj, Katie – pozdrowiła koleżankę. Blondynka spojrzała na nią z wyraźną ulgą.
– Victoria, tak się cieszę, że w końcu jesteś.
– Coś się stało? – Victoria położyła paczkę z szyciem.
– Madame… – Katie przerwała i obejrzała się za siebie. – Madame się wścieka. W sklepie cztery klientki, a ona…
– Jest tu Victoria? – krzyknęła na zaplecze madame Lambert, nie fatygując się udawać francuskiego akcentu, z którym zawsze mówiła w obecności klientów. Victoria właśnie sortowała szycie, które poprzedniego dnia zabrała do domu. – Bogu dzięki. Musisz wyjść na sklep.
Victoria pośpiesznie odłożyła rękaw i wyszła z zaplecza. Madame Lambert chętnie posyłała Victorię do klientów, bo dziewczyna umiała prowadzić konwersację na odpowiednim poziomie.