– Wcale nie!
– Victoria – powiedział irytująco słodkim głosem – zawsze mnie będziesz kochać.
Popatrzyła z politowaniem.
– Wariat jesteś!
Ukłonił się, przyciągnął jej dłoń i złożył pocałunek.
– Jeszcze nigdy nie byłem rozsądniejszy niż w tej chwili.
Victoria wstrzymała oddech. Nagle ogarnęły ją wspomnienia. Znów miała siedemnaście lat. Znów była zakochana po uszy. Znów marzyła o pocałunkach.
– Nie – wykrztusiła z trudem. – Nie. Drugi raz mi tego nie zrobisz.
Spojrzał jej w oczy płomiennym wzrokiem.
– Victoria, ja cię kocham. Zabrała rękę.
– Ale ja nie kocham ciebie – rzuciła i pobiegła do zakładu. Spoglądając za nią, Robert ciężko westchnął. Dlaczego myślał, że padnie mu w ramiona i wyzna dozgonną miłość? Przecież miała prawo być na niego zła. Nawet wściekła. Jednak nie miał czasu na głębsze rozmyślania, bo z zakładu krawieckiego jak burza wypadła ciotka.
– Coś ty zrobił tej biedaczce? – zagdakała. – Mało już dzisiaj narozrabiałeś?
Rzucił ciotce ostre spojrzenie. Jej wścibstwo zaczynało go irytować.
– Wyznałem Victorii miłość. Ciotce zrzedła mina.
– Naprawdę?
Nawet nie pofatygował się skinąć głową.
– W każdym razie cokolwiek jej nagadałeś, więcej tego nie powtarzaj.
– Cioteczka chce, żebym przestał wyznawać jej miłość? Położyła ręce na wydatnych biodrach.
– Jest bardzo zdenerwowana.
Miał po dziurki w nosie babskiego kramarzenia.
– Ja też, do cholery.
Pani Brightbill zrobiła krok do tyłu i, oburzona, przyłożyła dłoń do piersi.
– Robercie Kemble, ważyłeś się zakląć w mojej obecności?
– Zmarnowałem sobie siedem lat życia z powodu głupiego nieporozumienia wywołanego przez dwójkę cholernie upartych ojców. I szczerze mówiąc, cioteczko, nie mam teraz głowy do dbania o twoją nadwrażliwość.
– Robercie Kemble, tak dotkliwa zniewaga…
– … w życiu cię nie spotkała. – Westchnął i przewrócił oczami.
– … w życiu mnie nie spotkała. I nie dbam o to, że jesteś hrabią. Poradzę tej biedaczce, żeby za ciebie nie wychodziła. – Ostro się żachnęła, zrobiła w tył zwrot i pomaszerowała do zakładu.
– Kwoki! – krzyknął Robert w stronę drzwi, – Wszystkie jesteście jak kwoki w kurniku!
– Najmocniej przepraszam, jaśni panie – odezwał się woźnica oparty plecami o ściankę karety – ale kogut to lepi j, żeby się tam tera nie pakował.
Robert spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
– MacDougal, gdybyś tak cholernie dobrze nie znał się na koniach…
– Wim, wim, to jaśni pan już dawno by mnie wykopał.
– Nigdy nie jest za późno – warknął Robert.
MacDougal uśmiechnął się z ufnością człowieka, który ze służącego stał się przyjacielem.
– A widziałeś pan, jak szybko powiedziała, że pana nie kocha?
– Widziałem.
– Ja tylko tak. Na wypadek, jakbyś pan nie zauważył. Robert popatrzył groźnie i powiedział:
– Trochę za zuchwały jesteś jak na woźnicę.
– I dlatego jaśni pan mnie trzymasz.
Robert wiedział, że to prawda, ale nie miał zamiaru przyznawać Szkotowi racji, więc znowu spojrzał na witrynę zakładu krawieckiego.
– Możecie się barykadować – krzyknął, grożąc pięścią. – Ja nie odjadę!
– Co on mówi? – zapytała pani Brightbill, kojąc skołatane nerwy siódmą filiżanką herbaty.
– Że nie odjedzie – odpowiedziała Harriet.
– Nic dziwnego – mruknęła Victoria.
– Poproszę jeszcze o herbatę! – zawołała pani Brightbill, potrząsając pustą filiżanką. Katie pośpiesznie dolała jej parującego napoju. Starsza dama wypiła, wstała i wygładziła spódnicę. – Przepraszam na moment – zwróciła się do zebranych i poczłapała w stronę toalety.
– Madame musi kupić jeszcze jeden dzbanek – powiedziała cicho Katie. Victoria skarciła ją wzrokiem, ale dziewczyna nie zrozumiała i dodała: – Nie ma już herbaty. Ani kropli.
Harriet zrobiła osowiałą minę i odstawiła filiżankę.
– To szaleństwo – stwierdziła Victoria. – Robert nas uwięził.
– Właściwie to tylko ciebie – zauważyła Harriet. – Ja mogę wyjść w każdej chwili, a on nawet nie zwróci na to uwagi.
– Zwróci – powiedziała Victoria. – On wszystko widzi. Nigdy nie spotkałam bardziej wścibskiego i zawziętego…
– Chyba już dosyć, moja dhhhroga – przerwała jej madame Lambert w obawie, że jej krawcowa zacznie obrażać klientelę. – To w końcu hrabia i kuzyn panienki Brightbill.
– Victorio, nie krępuj się moją obecnością – powiedziała Harriet z entuzjazmem. – Słucham z przyjemnością.
– Harriet! – zawołała nagle Victoria.
– Słucham.
– Harriet.
– Chyba już to mówiłaś.
Victoria wpatrywała się przenikliwie w pannę Brightbill, a w głowie wirowały jej myśli.
– Harriet, chyba Bóg mi cię zesłał.
– Raczej wątpię – odpowiedziała. – Nie kończę zdań i mówię bez namysłu, co mi ślina na język przyniesie.
Victoria zaśmiała się i wzięła ją za rękę.
– Mnie się to podoba.
– Naprawdę? To cudownie. Wspaniale będzie mieć taką kuzynkę.
Victoria zacisnęła zęby.
– Nie będę twoją kuzynką.
– Szkoda. Kuzyn Robert nie jest taki zły. Zyskuje przy bliższym poznaniu.
Victoria wstrzymała się, by nie powiedzieć, że już ona się na nim dobrze poznała.
– Harriet, wyświadczysz mi przysługę?
– Z przyjemnością.
– Chciałabym, żebyś mi pomogła w pewnej zmyłce.
– O, chętnie. Mama zawsze twierdzi, że ja cała jestem jedna wielka zmyłka.
– Wybiegniesz ze sklepu, żeby zwrócić na siebie uwagę Roberta? A ja wtedy wymknę się tylnymi drzwiami.
Harriet zmarszczyła brwi.
– Ale wtedy on nie będzie miał szans zalecać się do ciebie.
Victoria uznała się za świętą, ponieważ nie krzyknęła „no właśnie!!!”. Zamiast tego powiedziała łagodnym tonem:
– Harriet, pod żadnym pozorem nie zamierzam wyjść za twojego kuzyna. Ale jak się szybko stąd nie wydostanę, to pewnie zmitrężymy tu całą noc. Robert nie ma najmniejszego zamiaru odjechać.
Na twarzy Harriet odbiło się wahanie. Victoria postanowiła wyciągnąć asa z rękawa.
– Zagrasz matce na nosie. Harriet rozpromieniła się.
– Dobrze.
– Zaczekaj chwileczkę. – Victoria w pośpiechu zaczęła zbierać swoje rzeczy.
– Co mam mu powiedzieć?
– Cokolwiek.
Harriet wykrzywiła usta.
– Nie jestem pewna, czy to dobry plan. Victoria skończyła pakowanie.
– Błagam cię.
Szesnastolatka ciężko westchnęła, teatralnym gestem wzruszyła ramionami, otworzyła drzwi i wyszła z zakładu.
– Doskonale – szepnęła Victoria i wymknęła się na zaplecze. Zarzuciła pelerynę, mocno się opatuliła i wyszła tylnymi drzwiami.
Nareszcie wolność! Chciało jej się skakać.
Zdawała sobie sprawę, że jeszcze za wcześnie na radość, ale to, że udało jej się zwieść Roberta, napawało ją ogromną satysfakcją. Później zastanowi się, co właściwie do niego czuje.
Zbiegła po schodach i wyszła na ulicę. Ledwie jednak postawiła stopę na bruku, poczuła na sobie czyjś wzrok.
To na pewno Robert.
Lecz gdy odwróciła głowę, ujrzała czarnowłosego olbrzyma z groźną blizną na policzku.
Ruszył w jej stronę.
Rzuciła torbę i krzyknęła.
– Cicho, paninko – rzekł podejrzany osobnik. – Nic ci nie zrobię.
Nie widziała powodów, aby mu wierzyć. Wymierzyła mu silnego kopniaka w goleń, odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku, aby za zakrętem wmieszać się w londyński tłum.