Ale albo napastnik był bardzo szybki, albo za słabo go kopnęła, bo po chwili dopadł ją, złapał wpół i podniósł. Krzyczała, piszczała i wrzeszczała w niebogłosy. Nie zamierzała bez walki dać się porwać temu łajdakowi.
Udało jej się wymierzyć mu silny cios w głowę. Puścił ją i zaklął sążniście. Victoria znów stała na ziemi, ale ledwie odbiegła kilka metrów, silna ręka mężczyzny sięgnęła jej peleryny.
I wtedy padły najbardziej przerażające słowa.
– Jaśni panie! – krzyczał intruz.
Jaśnie panie? Serce jej zamarło. Powinna była się domyślić.
– Jak pan nie wyjdziesz zza winkla, to nigdy wincyj nie spróbujesz mnie odprawić, bo sam odejdę!
Victoria stanęła jak wryta. Zamknęła oczy, bo nie chciała patrzeć na uśmiechniętego i zadowolonego z siebie Roberta wychodzącego zza rogu.
12
W końcu jednak uniosła powieki.
– Gonią cię? – zapytał Robert.
– Kto?
– One. Te kobiety. – Powiedział to takim tonem, jakby wymieniał nazwę jakiegoś odrażającego owada.
Spróbowała wyrwać rękę.
– Nie, popijają herbatę.
– Bogu dzięki.
– Twoja ciocia zaproponowała, że mogę u niej zamieszkać.
Mruknął coś pod nosem.
Przez chwilę panowała cisza, a potem odezwała się Victoria:
– Muszę już wracać do domu. Może więc puścisz moją rękę… – Uśmiechnęła się sztucznie, siląc się na uprzejmość.
Rozłożył ręce i szeroko rozstawił nogi.
– Bez ciebie nigdzie stąd nie pójdę.
– A ja nigdzie nie pójdę z tobą. Nie widzę…
– Victoria, nie nadużywaj mojej cierpliwości. Wytrzeszczyła oczy.
– Coś ty powiedział?
– Że…
– Dobrze słyszałam, co powiedziałeś. – Uderzyła go w ramię. – Jak śmiesz żądać, abym nie nadużywała twojej cierpliwości?! To ty nasłałeś na mnie zbira! Oprycha! Mógł zrobić mi krzywdę.
Mężczyzna, który ją gonił, święcie się oburzył.
– Jaśni panie – rzekł. – Musze zaprotestować.
Robert ściągnął usta.
– Victorio, MacDougal nie życzy sobie, aby wyzywano go od oprychów. Zraniłaś jego uczucia.
Oniemiała na moment zdumiona, nie dowierzając własnym uszom, że rozmowa potoczyła się w takim kierunku.
– Żem postąpił z paninką delikatnie – stwierdził MacDougal.
– Victoria – powiedział Robert – przydałoby się przeprosić.
– Przeprosić?! – wybuchła, bo to już było ponad jej wytrzymałość. – Przeprosić? Nie do wiary.
Ze skruszoną miną Robert spojrzał na woźnicę.
– Raczej nie przeprosi. MacDougal westchnął dobrodusznie.
– Paninka miała ciężki dzień. Zastanawiała się, którego najpierw uderzyć.
Robert rzucił kilka słów do MacDougala i szkocki woźnica oddalił się. Prawdopodobnie za rogiem czekała kareta.
– Robert – odezwała się stanowczo. – Idę do domu.
– Świetna myśl. Odprowadzę cię.
– Idę sama.
– Samotnej kobiecie grożą różne niebezpieczeństwa – odparł szybko. Pod fasadą elokwencji wyraźnie próbował kryć wzburzenie.
– Dziękuję za troskę, ale od kilku tygodni znakomicie daję sobie radę.
– Taaa. Ostatnie kilka tygodni. – Na policzku pulsował mu mięsień. – Chcesz wiedzieć, jak mnie minęły ostatnie tygodnie?
– Pewnie nie uda mi się uniknąć opowieści.
– Dręczyłem się śmiertelnie. Nie miałem od ciebie ani słowa…
– Oczywiście, że nie – powiedziała cierpko. – Nie wiedziałam, że mnie szukasz.
– Dlaczego nikomu nie powiedziałaś, co zamierzasz? – jęknął.
– Niby kogo miałam poinformować? Lady Hollingwood? Ach, jak się ze sobą przyjaźniłyśmy. Ciebie? Bo tak się zatroszczyłeś o moje dobre samopoczucie?
– A swoją siostrę?
– Poinformowałam ją. W zeszłym tygodniu napisałam list.
Zastanowił się nad minionym miesiącem. Był u Eleonor dwa tygodnie temu. Wtedy jeszcze nie miała wieści o siostrze. Zdał sobie sprawę, że jego wzburzenie wynika ze strachu, jaki przeżył przez ostatnie tygodnie, i zaczął łagodniejszym tonem:
– Victorio, pojedź ze mną. Odwiozę cię do domu. W drodze będziemy mogli swobodnie porozmawiać.
– Czy to kolejna z twoich obrzydliwych i obelżywych propozycji? Wstrętne, ohydne…
– Zaraz zabraknie ci przymiotników – wtrącił.
– Ty…! – Nic innego nie przyszło jej do głowy, więc tylko zamachała rękami. – Odchodzę.
Chwycił ją za kołnierz peleryny.
– Chyba już mówiłem – rzekł ostro – że nigdzie beze mnie nie pójdziesz. – I pociągnął Victorię ku karecie.
– Robert – warknęła. – Nie rób scen. Uniósł brwi.
– A co mi zależy. Spróbowała innej taktyki.
– Czego ty właściwie ode mnie chcesz?
– Jak to czego? Ożenić się z tobą. Chyba jasno to wyłożyłem.
– Jasno to ty wyłożyłeś – mówiła rozgniewana – że chcesz, abym została twoją metresą.
– Popełniłem błąd – rzekł stanowczo. – Teraz proszę, abyś została moją żoną.
– No dobrze. Odmawiam.
– Odmowa nie wchodzi w rachubę.
Wyglądała, jakby w każdej chwili mogła rzucić mu się do gardła.
– O ile się orientuję, w kościele anglikańskim nie udzielają ślubu bez zgody obydwu stron.
– Torie – powiedział szorstko. – Masz pojęcie, kim ja bez ciebie byłem?
– Nie mam zielonego pojęcia – odparła z udawaną obojętnością. – Ale jestem zmęczona i chcę wracać do domu.
– Przepadłaś jak kamień w wodę. Gdy lady Hollingwood oświadczyła, że dostałaś odprawę…
– Wszyscy wiemy, przez kogo – dorzuciła. – Ale dobrze się stało, bo ułożyłam sobie życie na nowo i jestem szczęśliwa. Więc chyba powinnam ci podziękować.
Zlekceważył jej słowa.
– Victorio, dowiedziałem się… – Przerwał i przełknął ślinę. – Rozmawiałem z twoją siostrą.
Zbladła.
– Nie wiedziałem, że ojciec cię związał. Przysięgam, że nie wiedziałem.
Odwróciła głowę na bok. Z bólem zdawała sobie sprawę, że do oczu cisną się jej łzy.
– Nawet nie chcę o tym myśleć – mówiła ze ściśniętym gardłem. – Nie chcę. Teraz jestem szczęśliwa. Proszę, pozwól mi na odrobinę spokoju.
– Victorio – odezwał się łagodnym głosem. – Kocham cię. I zawsze kochałem.
Potrząsnęła głową. Jeszcze czuła się za słaba, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Kocham cię – powtórzył. – Chcę z tobą być przez całe życie.
– Za późno – wyszeptała.
Odwrócił ją w swoją stronę.
– Nie mów tak! Nie różnilibyśmy się od zwierząt, gdybyśmy nie popełniali i nie naprawiali błędów.
Uniosła głowę.
– Nie o to chodzi. Ja już nie chcę za ciebie wyjść.
I zdała sobie sprawę, że naprawdę tego nie chce. Wciąż go kochała, ale po przenosinach do Londynu zaraziła się bakcylem niezależności. Wreszcie była panią samej siebie i odkryła, że świadomość tego faktu to naprawdę wspaniałe uczucie.
Krew odpłynęła mu z twarzy.
– Tylko tak mówisz – szepnął.
– Nie, Robert. Ja tak myślę. Nie chcę za ciebie wyjść.
– Jesteś zdenerwowana – uznał. – I chcesz mnie zranić. Masz pełne prawo do takich myśli.
– Nie jestem zdenerwowana. – Zawahała się. – No, może jestem. Ale nie dlatego odmawiam.
– A więc dlaczego? – Założył ręce na piersi. – Dlaczego nawet nie chcesz ze mną rozmawiać?
– Bo jestem szczęśliwa! Czy to tak trudno zrozumieć? Lubię swoją pracę i kocham swoją niezależność. Pierwszy raz od siedmiu lat jestem w pełni zadowolona z życia. I nie chcę tego tracić.