– Jesteś tu szczęśliwa? – Machnął ręką w kierunku zakładu. – Szczęśliwa jako krawcowa?
– Tak – powiedziała opanowanym głosem. – Jestem szczęśliwa. Rozumiem, że to nie odpowiada twoim wyrafinowanym gustom…
– Nie szydź, Torie.
– Mogę nic nie mówić.
Zacisnęła usta.
Delikatnie pociągnął ją w kierunku karety.
– Na pewno lepiej nam zrobi, jeżeli porozmawiamy na osobności.
– Może tobie.
– Nie. Nam obojgu – rzekł już spokojniej.
Victoria szarpnęła się. Zdawała sobie sprawę, że robi widowisko, ale nie przejmowała się tym.
– Jeśli myślisz, że wsiądę z tobą do karety…
– Victoria, daję słowo honoru, że nie stanie ci się nic złego.
– Zależy, co uznać za „złe”, prawda? Nagle ją puścił i uniósł ręce do góry.
– Przysięgam ci, że nawet nie tknę cię palcem. Zmarszczyła brwi.
– Dlaczego miałabym ci wierzyć?
– Bo nigdy nie złamałem złożonej ci przysięgi. – Wy – raźnie tracił cierpliwość.
– Akurat!
Teraz Robert zdenerwował się nie na żarty. Honor zawsze był dla niego sprawą najważniejszą. Victoria wiedziała, gdzie mu wsadzić szpilkę.
– Nigdy nie złamałem złożonej komuś przysięgi. Być może nie zawsze traktowałem cię… – zawahał się -… z należytym szacunkiem, ale przysięgi nie złamałem.
Wiedziała, że to prawda.
– Podwieziesz mnie do domu? Skinął uprzejmie.
– Dokąd sobie życzysz.
Podała adres, a Robert przekazał go MacDougalowi.
Zaoferował jej rękę, ale zignorowała go i bez pośpiechu sama zaczęła wchodzić do karety.
Westchnąwszy gniewnie, oparł się pokusie, aby położyć jej ręce na pośladkach i wepchnąć siłą do środka. Umiała wystawiać jego cierpliwość na próbę. Jeszcze raz wziął głęboki oddech – przypuszczał, że przed odjazdem będzie musiał tak odetchnąć jeszcze parę razy – i wsiadł za nią.
Cierpiał, że nie może jej dotknąć, ale za to całe wnętrze karety wypełniał jej zapach. Jak zawsze pachniała wiosną. Ogarnęły go nostalgia i pożądanie. Znów głęboko odetchnął, próbując zebrać myśli. Jakimś cudem dostał jeszcze jedną szansę na szczęśliwą miłość i nie zamierzał jej zaprzepaścić.
– Chciałeś coś powiedzieć – zaczęła.
Na chwilę przymknął oczy. Victoria na pewno nie ułatwi tej rozmowy.
– Chciałem tylko przeprosić. Spojrzała na niego zaskoczona.
– Przeprosić? – powtórzyła.
– Za to, że uwierzyłem w złe rzeczy na twój temat. Uwierzyłem ojcu, chociaż powinienem wiedzieć, że mówi nieprawdę.
Milczała, zmuszając go do kontynuowania bolesnej przemowy.
– Torie, znałem cię dobrze. Tak dobrze jak siebie samego. Ale gdy nie przyszłaś na spotkanie…
– To uznałeś mnie za spryciarę, która chce wydać się za majątek – dokończyła oschle.
Wyjrzał przez okno, a po chwili z powrotem przeniósł wzrok na jej bladą, smutną twarz.
– Co innego miałem pomyśleć? – szepnął ledwie słyszalnie.
– Mogłeś nie wyjeżdżać, zanim mnie nie zapytałeś, co się stało. Zbyt pochopnie wyciągnąłeś tak obrzydliwe wnioski.
– Byłem przy twoim oknie. Zdziwiona otworzyła usta.
– Tak? Nie… Nie widziałam cię.
– Leżałaś odwrócona tyłem – drżał mu głos. – Byłaś w łóżku. Wyglądałaś tak spokojnie, jakby świat cię nie obchodził.
– Płakałam – powiedziała cicho.
– Nie wiedziałem.
Na jej twarzy pojawiły się setki różnych emocji. Przez moment miała ochotę podejść do niego i położyć mu dłoń na ramieniu, ale w końcu skrzyżowała ręce na piersi i powiedziała:
– Źle postąpiłeś.
Na chwilę stracił panowanie nad sobą.
– A ty nie? – burknął. Struchlała.
– Słucham?
– Victoria, obydwoje zawiniliśmy brakiem zaufania. Nie możesz całej odpowiedzialności zrzucać na mnie.
– O czym ty mówisz?
– Twoja siostra powiedziała mi, co o mnie myślałaś. Że chodziło mi tylko o to, aby cię uwieść. I że to nie były poważne oświadczyny. – Pochylił się do przodu i w ostatniej chwili powstrzymał się, aby nie wziąć jej za rękę. – Zapytaj swojego serca. Wiesz, że cię kochałem. I nadal cię kocham.
Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.
– Tak, chyba jestem ci winna przeprosiny.
Odetchnął. Ogarnęło go poczucie ulgi. Tym razem nie zdołał się powstrzymać i ujął Victorię za rękę.
– Moglibyśmy wszystko zacząć od nowa – rzekł z zapałem.
Spróbowała zabrać mu dłoń, ale nie przyłożyła się do tego za bardzo. Był taki ciepły, że aż ją kusiło, aby paść mu w ramiona. Miło byłoby znów czuć się kochaną i docenianą.
Spojrzała na niego. Patrzył swymi niebieskimi oczami z namiętnością, która jednocześnie przerażała ją i ekscytowała. Poczuła łaskotanie na policzku i zorientowała się, że to łza.
– Robert, ja… – przerwała, bo zabrakło jej słów.
Pochylił się i chciał ją pocałować. I, o zgrozo, ona zdała sobie sprawę, że także pragnie poczuć smak jego ust.
– Nie! – zaprotestowała. Zrobiła to zarówno dla jego dobra, jak i swojego. Odwróciła głowę, a po chwili zabrała rękę.
– Victoria…
– Przestań. – Pociągnęła nosem i utkwiła wzrok w oknie. – Ty już mnie nie rozumiesz.
– Więc mi wyjaśnij. Powiedz, co powinienem wiedzieć i jak mogę cię uszczęśliwić.
– Czy ty nie rozumiesz, że nie możesz mnie uszczęśliwić?
Drgnął. Trudno było uwierzyć, że jedno zdanie może tak bardzo zranić.
– Możesz mi to wyjaśnić? – poprosił.
Zaśmiała się ze smutkiem.
– Robert, dałeś mi gwiazdkę z nieba. A nawet więcej. Zabrałeś mnie na nią. – Nastąpiła długa, bolesna przerwa, a po niej dodała: – I spadłam. A przy tym bardzo się poraniłam. Nie chcę tego przeżyć jeszcze raz.
– To już się nie zdarzy. Teraz jestem starszy i mądrzejszy.
– Nie widzisz, że to już zdarzyło się dwa razy?
– Dwa razy? – powtórzył, choć wolał nie słyszeć, co ona ma mu do powiedzenia.
– Tak. U Hollingwoodów – mówiła nienaturalnie spokojnym głosem. – Gdy poprosiłeś, abym została twoją…
– Nie wymawiaj tego słowa – przerwał ostro.
– Nie wymawiać? Metresą. Czyżby przyszedł czas na wyrzuty sumienia, mój panie?
Zbladł.
– Nie sądziłem, że jesteś taka pamiętliwa.
– Nie jestem pamiętliwa, tylko szczera. Nie spadłam z tej gwiazdki ot, tak sobie. To ty mnie zepchnąłeś.
W Robercie kipiała złość. Nie umiał prosić i błagać. Ale bardzo chciał być z Victorią.
– Pozwól mi na poprawę. Torie, pobierzemy się, będziemy mieli dzieci. Pragnę całe życie całować ślady twoich stóp.
– Nie, Robert. – Drżał jej glos. Gdy wspomniał o dzieciach, dostrzegła błysk w jego oczach.
– Nie co? – próbował żartować. – Całować śladów twoich stóp? Za późno. Już to robię.
– Nie bądź natarczywy – powiedziała głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
– A dlaczego? Dlaczego miałbym ci ułatwiać ponowne zniknięcie z mojego życia?
– Ja nie znikałam – odparła. – To ty odszedłeś. Ty!
– Żadne z nas nie jest bez winy. Szybko uwierzyłaś złe rzeczy na mój temat.
Nie odpowiedziała.
Pochylił się, patrząc na nią przenikliwie.
– Ja nie zrezygnuję, Victorio. Będę chodził za tobą dzień i noc. W końcu przyznasz, że mnie kochasz.
– Nie – wyszeptała.
Nagle kareta się zatrzymała.
– Chyba jesteśmy przed twoim domem – powiedział Robert.
Szybko pozbierała swoje rzeczy i wstała. Zanim jednak dotknęła gładkiego drewna drzwi, Robert chwycił ją za rękę.