Выбрать главу

Spróbowała go ominąć, ale zaszedł jej drogę.

– Chcę jeszcze raz powtórzyć, co już powiedziałem – Nie pozwolę, abyś dłużej mieszkała w tej dziurze.

Zanim odpowiedziała, policzyła do trzech.

– Robert, nie musisz dbać o moje bezpieczeństwo.

– Ktoś musi, do cholery. Bo ty najwidoczniej nie masz pojęcia, jak o siebie zadbać.

Zanim odpowiedziała, policzyła do pięciu.

– Zignoruję tę uwagę.

– Wierzyć mi się nie chce, że wynajmujesz tu kwaterę. W takim miejscu! – Z obrzydzeniem pokręcił głową.

Zanim odpowiedziała, policzyła do dziesięciu.

– Nie stać mnie na lepszą. I jest mi tu dobrze. Pochylił się nad nią groźnie.

– Ale mnie nie jest dobrze. Powiedzieć ci, jak spędziłem tę noc?

– Proszę – bąknęła. – I tak cię nie powstrzymam.

– Całą noc zastanawiałem się, ilu facetów próbowało cię zaatakować przez ten miesiąc.

– Eversleigh był jedyny.

Albo nie usłyszał, albo nie chciał usłyszeć.

– Potem zastanawiałem się, ile razy mijałaś stojące na rogu prostytutki.

Uśmiechnęła się szeroko.

– Większość z nich to bardzo miłe osoby. Kiedyś byłam z jedną z nich na herbacie. – Kłamała, ale chciała go zdenerwować.

Wzruszył ramionami.

– A później myślałem, ile masz w pokoju szczurów.

Przed udzieleniem odpowiedzi starała się policzyć do dwudziestu, ale nie zdołała zdusić złości. Znosiła jego obelgi i przesadne oburzenie, ale nie mogła znieść myśli, że poddaje w wątpliwość jej dbałość o porządek. Teraz to już przeholował.

– W moim pokoju można jeść z podłogi.

– Szczury na pewno jedzą – odparł zgryźliwie. – Victoria, naprawdę nie możesz zostać w tym zawszonym miejscu. To niebezpieczne i niezdrowe.

Stała sztywno jak słup i przyciskała wyprostowane ręce do boków, żeby nie wymierzyć mu policzka.

– Robert, nie zauważyłeś, że zacząłeś mnie troszkę irytować?

Zignorował jej słowa.

– Dałem ci jedną noc. I wystarczy. Dzisiaj wieczór pójdziesz ze mną.

– Nie sądzę.

– To przenieś się do mojej ciotki.

– Nade wszystko cenię sobie niezależność.

– A ja cenię sobie twoje życie i cnotę – wybuchnął. – A jak dalej będziesz tu mieszkać, stracisz jedno i drugie.

– Jestem tu zupełnie bezpieczna. Nie zwracam na nikogo uwagi i nikt mnie nie zaczepia.

– Victorio, jesteś piękną kobietą. Nic na to nie poradzisz, że przyciągasz uwagę mężczyzn, gdy tylko wychylasz z domu głowę.

Żachnęła się.

– Znalazł się krytykant. Spójrz na siebie.

Złożył ręce na piersi i czekał na wyjaśnienia.

– Do tej pory udawało mi się zachować anonimowość. – Kiwnęła ręką w stronę karety. – W tej okolicy nie widziano takiego pojazdu od wielu lat. I założę się, że co najmniej parę osób kombinuje, jak ci ukraść portfel.

– Więc przyznajesz, że to niebezpieczna okolica?

– Oczywiście. Ślepa nie jestem. Mimo wszystko nie chcę twojego towarzystwa.

– Co to, do diabła, ma znaczyć?

– A to, że wolę zostać tutaj, niż jechać z tobą. To powinno dać ci do myślenia.

Obruszył się. Wiedziała, że go uraziła. Ale nie przy puszczała, ile bólu sprawi jej cierpienie w oczach Rober ta. Wbrew swej woli położyła mu rękę na ramieniu.

– Robert – powiedziała łagodnie. – Coś ci wyjaśnię. Jestem teraz szczęśliwa. Może nie mam luksusów, ale po raz pierwszy od lat cieszę się niezależnością. I odzyskałam swoją dumę.

– O czym ty mówisz?

– Wiesz, że nie lubiłam być guwernantką. Pracodawcy stale prawili mi impertynencje.

Zacisnął usta.

– W zakładzie krawieckim klienci nie zawsze są uprzejmi, ale madame Lambert traktuje mnie z szacunkiem. A jak dobrze wykonam pracę, zasług nie przypisuje sobie. Wiesz, ile czasu minęło, odkąd pierwszy raz ktoś mnie pochwalił?

– Och, Victorio – rzekł ze współczuciem.

– Poza tym poznałam cudowne koleżanki. Naprawdę lubię z nimi być w zakładzie. I nikt za mnie nie podejmuje decyzji. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – To proste przyjemności, ale dla mnie bardzo ważne. Nie chcę niszczyć tej równowagi.

– Nie wiedziałem – szepnął. – Nie miałem pojęcia.

– Skąd mogłeś wiedzieć? – To nie była riposta, lecz szczere pytanie. – Ty zawsze w pełni panowałeś nad życiem. Zawsze możesz mieć, czego pragniesz. – Uśmiechnęła się w zadumie. – Ach, ty i twoje plany. Zawsze to w tobie kochałam.

Przyjrzał jej się uważnie. Pewnie nawet nie zdała sobie sprawy, że wypowiedziała słowo „kochałam”.

– Ten twój sposób podchodzenia do problemu – mówiła z coraz większą nostalgią. – Zawsze miło było patrzeć, jak rozpatrujesz sytuację pod każdym kątem, a potem przeglądasz ją na wylot i już wiesz, jak znaleźć najprostsze wyjście. A później rozwiązujesz problem. Zawsze wiedziałeś, co robić, aby dostać to, czego chcesz.

– Z wyjątkiem ciebie!

Przez długą chwilę jego słowa wisiały w powietrzu. Victoria odwróciła głowę i w końcu oznajmiła:

– Muszę iść do pracy.

– Podwiozę cię.

– Nie. – Jej głos drżał, jakby zaraz miała się rozpłakać. – To zły pomysł.

– Victoria, nie chcę znów martwić się o ciebie. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem takiej bezradności.

Odwróciła się z zamyślonym wzrokiem.

– Ja czułam się bezradna przez siedem lat. Teraz panuję nad swoim życiem. Nie zabieraj mi tego, proszę. – Uniosła głowę i ruszyła w stronę zakładu krawieckiego.

Odczekał, aż ujdzie trzy metry, i ruszył za nią. MacDougal odczekał, aż Robert oddali się o sześć metrów, i pojechał za nim karetą.

Koniec końców ta dziwna procesja dotarła do zakładu madame Lambert.

Około południa Victoria właśnie klęczała przy manekinie krawieckim z trzema szpilkami w ustach, gdy rozległ się dzwonek od drzwi. Podniosła wzrok.

Robert. Jakoś jej to nie zdziwiło. Trzymał w dłoniach pakunek i miał w oczach znajomy błysk. Victoria znała to spojrzenie. Prawdopodobnie cały poranek minął mu na opracowywaniu planów.

Przeszedł przez całe pomieszczenie i zatrzymał się koło niej.

– Witaj, Victorio – odezwał się wesoło. – Trzeba powiedzieć, że z tymi szpilkami wyglądasz nieco groźnie.

Miała ochotę wbić mu jedną z nich.

– Najwyraźniej za mało – odburknęła, wyjąwszy szpilki z ust.

– Słucham?

– Po co tu przyszedłeś? Myślałam, że rano doszliśmy do porozumienia.

– Owszem.

– Więc dlaczego tu jesteś?

Przykucnął obok niej.

– Chyba każde z nas ma coś innego na myśli, mówiąc o porozumieniu.

O co mu chodzi?

– Robert, jestem zajęta.

– Przyniosłem ci prezent. – Wysunął pakunek.

– Nie przyjmuję od ciebie prezentów. Uśmiechnął się.

– To coś na ząb.

Zdradziecko zaburczało jej w brzuchu. Zaklęła bezgłośnie, odwróciła się od niego i zaatakowała rąbek sukienki, nad którym pracowała.

– Mmm, mniam, mniam – mówił kusząco. Otworzył pudełko i zaprezentował zawartość. – Ciasteczka.

Victorii pociekła ślinka. Ach, ciasteczka, jej największa słabość. Mogła się domyślić, że o tym nie zapomniał.

– Specjalnie dla ciebie poprosiłem bez orzechów.

Bez orzechów? A niech go! Nie zapomni o najmniejszym szczególe. Podniosła głowę i ujrzała, jak Katie wyciąga szyję i zagląda Robertowi przez ramię. Z wyrazu jej oczu łatwo było się domyśleć, że ma ochotę na ciasteczka. Victoria przypuszczała, że dziewczynie rzadko trafia się okazja, by spróbować takich smakołyków od najlepszego londyńskiego cukiernika.