Nagle wpadła na pomysł.
Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
– Mogłam się domyślić, że nie uszanujesz mojej prywatności! – powiedziała. Zdawała sobie sprawę, że to ona właśnie narusza jego prywatność, wkraczając do jego pokoju, ale nie widziała innego sposobu, aby otworzyć drzwi bez…
Ze zdumienia zapomniała, co zamierza powiedzieć. Na środku pokoju stał nagi do pasa Robert. Właśnie zajmował się rozpinaniem bryczesów.
– Mam dalej się rozbierać? – zapytał słodkim głosem.
– Nie, nie, nie ma potrzeby – odparła, zalewając się kolejno siedmioma odcieniami czerwieni, od pąsu do purpury.
Uśmiechnął się niespiesznie.
– Na pewno? Z radością spełnię twoją prośbę.
Zastanawiała się, dlaczego nie może oderwać od niego oczu. Musiała przyznać, że wyglądał naprawdę wspaniale. Przez te wszystkie lata w Londynie na pewno nie gnuśnial. Wykorzystał milczenie Victorii i wręczył jej niewielką paczuszkę.
– Co to jest? – zapytała podejrzliwie.
– Doszedłem do wniosku, że w czymś będziesz musiała spać. I pozwoliłem sobie sprawić ci koszulę nocną.
Myśl, że kupował jej bieliznę, wydała jej się tak krępująca, że niemal upuściła paczkę.
– Skąd to masz? – zapytała.
– Nie zabrałem innej kobiecie, jeśli o to ci chodzi. – Podszedł bliżej i pogładził ją po policzku. – Ale miło wiedzieć, że jesteś zazdrosna.
– Nie jestem zazdrosna – odburknęła. – Ja tylko… Jeżeli kupiłeś ją u madame Lambert, to powinnam…
– Nie kupiłem u madame Lambert.
– To dobrze. Nie byłabym zadowolona, gdyby któraś z koleżanek pomagała ci w tym niegodziwym przedsięwzięciu.
– Ciekawe, jak długo jeszcze będziesz się na mnie gniewać – powiedział spokojnie.
Uniosła głowę, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
– Idę spać. – Po dwóch krokach w kierunku drzwi Victoria odwróciła się. – Nie będę przed tobą paradować w tej koszuli.
Posłał dziewczynie uwodzicielski uśmiech.
– Nawet o tym nie marzyłem. Ale miło słyszeć, że rozważałaś taką możliwość.
Warknęła po cichu i wyszła z pokoju. Była tak wściekła, że nieomal trzasnęła drzwiami. Przypomniała sobie jednak, w jakim celu je otwierała. Pociągnęła za klamkę, ale zostawiła je minimalnie uchylone. Nawet jeśli on to zobaczy, na pewno nie pomyśli, że to zaproszenie. Swoją złością skutecznie odwiodła go od takich przypuszczeń. Uzna najwyżej, że przeoczyła drobny szczegół.
A jeżeli dopisze jej szczęście, to niczego nie zauważy.
Rzuciła paczkę na łóżko i zaczęła snuć plany na nadchodzącą noc. Odczeka kilka godzin, a potem ruszy do ucieczki. Nie miała pojęcia, jak długo Robert będzie spać, ale na wszelki wypadek postanowiła poczekać, aż zapadnie w naprawdę głęboki sen.
Sama powstrzymywała się od zaśnięcia, przypominając sobie ulubione cytaty z Biblii. W dzieciństwie ojciec pilnował, aby ona i Ellie uczyły się sporych fragmentów Pisma Świętego na pamięć. Minęła godzina, potem druga i trzecia. Później jeszcze jedna i w połowie psalmu Victoria uświadomiła sobie, że upłynęły cztery godziny. Robert na pewno śpi jak suseł.
Na palcach ruszyła w stronę drzwi, ale nagle się zatrzymała. Buty miały twardą podeszwę i stukały o podłogę. Musiała je zdjąć. Potem z butami w dłoni znów ruszyła na podbój drzwi.
Serce Victorii waliło, gdy kładła dłoń na klamce. Nie zamknęła drzwi do końca, więc tylko leciutko je popchnęła, a potem z największą ostrożnością otworzyła na oścież.
Wsunęła głowę do środka i odetchnęła z ulgą. Robert spał w najlepsze. Najwyraźniej niczego na sobie nie miał, ale ona postanowiła o tym nie myśleć.
Na palcach ruszyła w stronę drzwi na korytarz. Podziękowała w sercu komuś, kto położył tu dywan, który znacznie tłumił jej kroki. W końcu dotarła do wyjścia. Klucz był w zamku. Uff, teraz najtrudniejszy manewr. Musiała przekręcić klucz i otworzyć drzwi tak, aby nie obudzić Roberta.
Wtedy przyszło jej na myśl, że właściwie to dobrze, że on śpi nago. Gdyby niechcący go obudziła, mogła uciec spory kawałek, zanim on się ubierze. Wiedziała, że chce ją mieć w garści, ale wątpiła, czy odważyłby się paradować na golasa po ulicach Faversham.
Chwyciła palcami klucz i odwróciła głowę. Zamek głośno szczęknął. Wstrzymała oddech i obejrzała się w stronę łóżka. Robert zamruczał przez sen i odwrócił się na drugi bok. Nic nie wskazywało na to, że się obudził.
Nadal nie oddychając, popchnęła drzwi. Modliła się, aby nie zaskrzypiały zawiasy. Krótki zgrzyt spowodował, że Robert znów się poruszył i uroczo oblizał usta. W końcu otworzyła drzwi do połowy i wymknęła się na korytarz.
Udało się! Poszło aż za łatwo. Ale nie poczuła triumfu, jakiego się spodziewała. Ruszyła przez korytarz i zbiegła po schodach. Nikt nie pilnował wyjścia, więc wyszła frontowymi drzwiami niezauważona.
Dopiero na dworze uświadomiła sobie, że nie wie, dokąd iść. Do Bellfield było ze dwadzieścia kilometrów. Jak ktoś chce, łatwo przejdzie pieszo, ale nie uśmiechało jej się maszerować samotnie nocą drogą do Canterbury. Powinna raczej ukryć się w pobliżu zajazdu i poczekać, aż Robert odjedzie.
Rozejrzała się dokoła i z powrotem założyła buty. Mogła się ukryć w stajni albo w którymś z okolicznych straganów. A może…
– No, no, no. Kogo my tu mamy?
Nagle żołądek podszedł Victorii do gardła. Zobaczyła zbliżających się do niej dwóch rosłych, brudnych i pijanych mężczyzn. Zrobiła krok do tyłu w stronę wejścia do zajazdu.
– Mamy jeszcze parę groszy – odezwał się jeden z nich. – Ile panienka bierze?
– Obawiam się, że panowie się pomylili – powiedziała pośpiesznie.
– Nie kituj, laleczko – rzekł drugi i złapał ją za rękę. – Chcemy się zabawić. Bądź milutka.
Krzyknęła przerażona. Palce napastnika wbijały jej się w skórę.
– Nie, nie – mówiła w coraz większej panice. – Ja nie jestem… – Nie musiała kończyć zdania, bo i tak nie zwracali na nią uwagi.
– Jestem mężatką – skłamała trochę donośniejszym głosem.
Jeden z nich oderwał oczy od jej piersi i uniósł wzrok. Zmrużył oczy i pokiwał głową.
Najwyraźniej nie zamierzali uszanować świętości małżeństwa. W końcu zrozpaczona krzyknęła:
– Moim mężem jest hrabia Macclesfield! Jeżeli spadnie mi włos z głowy, to was pozabija. Przysięgam.
– A co żoncia cholernego hrabiego robi tu w środku nocy, co? – zagadnął jeden z natrętów.
– Długa historia, zapewniam pana – wyjąkała, cofając się ku drzwiom.
– Chyba kłamie – stwierdził ten, który ściskał ją za rękę. Przyciągnął ją z zadziwiającą siłą jak na pijanego.
– Zabawimy się dzisiaj troszkę – zachrypiał. – Sam na sam…
– Nie radzę – powiedział głos, który Victoria znała aż nadto dobrze. – Nie lubię, jak obcy dotykają mojej żony.
Podniosła głowę. Obok napastnika stał Robert – skąd on się wziął tu tak szybko? – i przykładał pistolet do jego skroni. Był bez koszuli i boso. Za pas bryczesów miał wciśnięty drugi pistolet. Spojrzał na pijaka, zaśmiał się jadowicie i powiedział:
– To mnie doprowadza do utraty rozumu.
– Robert. – Tylko tyle zdołała wyksztusić Victoria, szczęśliwa, że go widzi.
Robert skinął ku niej głową, pokazując, aby weszła do zajazdu. Posłuchała natychmiast.
– Liczę do dziesięciu – oznajmił złowieszczym tonem. – Jeśli nie znikniecie mi z oczu, to strzelam. I nie będę celować w nogi.
Zanim doszedł do dwóch, pijacy biegli w popłochu. Mimo to doliczył do dziesięciu. Victoria obserwowała go od drzwi i kusiło ją, aby uciec na górę i zabarykadować się w pokoju. Ale czuła, jakby nogi wrosły jej w ziemię, i nie mogła oderwać oczu od Roberta.