Szarpnęła klamką, ale drzwi nie ustąpiły.
– Cholera – zaklęła, przypomniawszy sobie, że to Eversleigh je zamknął. – Chwileczkę, Robert.
– Co się tam, do diabła, dzieje? – zapytał. – Całe wieki cię nie ma.
W rzeczywistości wcale nie minęło dużo czasu, ale Victoria nie zamierzała się sprzeczać. Zależało jej tylko na tym, żeby wydostać się z toalety.
– Wszystko w porządku – powiedziała do drzwi. Potem odwróciła się i spojrzała na Eversleigha wijącego się na podłodze. – Dawaj klucz.
Mimo żałosnego stanu, ten tylko szyderczo się uśmiechnął.
– Z kim ty rozmawiasz? – krzyknął Robert.
Zignorowała go.
– Klucz! – zażądała, spoglądając wściekle na Eversleigha. – Bo przysięgam, że kopnę jeszcze raz.
– Co tam kopniesz? – dopytywał się Robert. – Victorio, nalegam, abyś otworzyła drzwi.
Zniecierpliwiona Victoria położyła dłonie na biodrach i odkrzyknęła:
– Jakbym miała cholerny klucz, to bym otworzyła! – I zwróciła się do Eversleigha: – Klucz!
– Nigdy.
Już zamierzała spełnić groźbę, gdy Robert krzyknął:
– Torie, odsuń się od drzwi. Wyważam.
– Robert, nie musisz… – Odskoczyła w ostatniej chwili, aby nie oberwać drzwiami.
W wejściu stanął Robert. Na jego twarzy malował się wysiłek pomieszany ze złością. Drzwi kołysały się na zawiasach.
– Nic ci się nie stało? – zapytał, dopadając jej. W tej samej chwili spojrzał pod nogi. Niemal spurpurowiał z wściekłości. – Co on robi na podłodze? – wycedził przez zęby.
Victoria nie zdołała powstrzymać się od śmiechu.
– Ja go powaliłam – oznajmiła z dumą.
– Jak tego dokonałaś? – zapytał zaskoczony.
– Pamiętasz podróż karetą z Ramsgate?
– Ze szczegółami.
– Ale na początku – szybko dodała zarumieniona. – Gdy… Eee… Gdy przez przypadek uderzyłam cię…
– Pamiętam – przerwał jej. Mówił surowym głosem, ale Victoria słyszała w nim nutkę rozbawienia.
– No właśnie. Uznałam, że to samo zadziała w przypadku Eversleigha.
– Nie potrzeba więcej wyjaśnień – mówił przez śmiech Robert. – Zawsze byłaś pomysłowa, moja droga. I za to cię kocham.
Westchnęła, kompletnie zapominając o obecności Eversleigha.
– Ja też cię kocham. Bardzo cię kocham.
– Jeśli mogę przerwać tę ujmującą scenkę… – odezwał się Eversleigh.
– Nie możesz, bo cię uciszę – rzucił i odwrócił wzrok do żony. – Och, Victorio, naprawdę?
– Całym sercem.
Chciał ją objąć ramieniem, ale uznał, że Eversleigh nie musi na to patrzeć.
– Jest tu gdzieś okno? – zapytał, rozglądając się po łazience.
Victoria skinęła głową.
– Wystarczy, żeby zmieścił się człowiek? Wydęła usta.
– Raczej tak.
– Jakie szczęście. – Robert podniósł Eversleigha za kołnierz i pasek od spodni, a potem zataszczył do okna. – Chyba ci mówiłem, że jeśli jeszcze raz zaatakujesz moją żonę, to rozniosę cię na kawałki.
– Wtedy nie była twoją żoną – wtrącił Eversleigh.
– Masz dużo szczęścia, ty łajdaku. Ślub wprawił mnie w wyborny humor i tylko dlatego cię nie zabiję. Ale jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do mojej żony, to poślę ci kulkę w łeb. Czy to jasne?
Być może Eversleigh skinął głową, ale trudno było powiedzieć, bo wisiał już za oknem.
– Czy to jasne? – zagrzmiał Robert.
Victoria zrobiła krok do tyłu. Nie miała pojęcia, że jej mąż jest tak rozwścieczony. Zwykle potrafił znakomicie panować nad emocjami.
– Tak. I niech cię cholera! – wrzasnął Eversleigh.
Robert go puścił.
Victoria podskoczyła do okna.
– Wysoko tu jest? – zapytała.
Robert wyjrzał na dwór.
– Nie za bardzo. Ale nie wiesz czasem, czy Lindworthyowie mają psy?
– Psy? Nie wiem. Dlaczego pytasz?
Uśmiechnął się.
– Z ciekawości. Straszny gnój tam na dole. Lokaj się napracuje, gdy będzie Eversleighowi mył włosy.
Obydwoje parsknęli śmiechem. Victorii udawało się przerwać tylko po to, aby nabrać powietrza.
– Przesuń się, też chcę popatrzeć! – rzuciła ze śmiechem Victoria.
Wyjrzała przez okno w chwili, gdy Eversleigh odchodził, potrząsając głową i przeklinając. Odwróciła się tyłem do okna.
– Pewnie strasznie śmierdzi – powiedziała.
Robert spoważniał.
– Victorio – zaczął nieśmiało. – Czy to, co mówiłaś… Czy…
– Tak, mówiłam poważnie. – Wzięła go za ręce. – Naprawdę cię kocham. Tylko wcześniej nie było okazji, żeby to powiedzieć.
Zmrużył oczy.
– Musiało dojść do takiego incydentu, żebyś mogła mi wyznać miłość?
– Nie! – Ale po chwili lepiej zastanowiła się nad jego słowami. – A właściwie w pewien sposób tak. Zawsze bardzo się bałam zależności od innych. Ale zrozumiałam, że życie u twego boku nie oznacza, że nie mogę sama dbać o siebie.
– Z Eversleighem nieźle ci poszło.
Zadarła lekko głowę i pozwoliła sobie na uśmieszek satysfakcji.
– Prawda, nie? A wiesz, że bez ciebie to by mi się nie udało?
– Victoria, sama tego dokonałaś. Przecież mnie tu nie było.
– A właśnie, że byłeś. – Położyła jego rękę na swoim sercu. – Tutaj. Stąd dodawałeś mi sił.
– Torie, jesteś najsilniejszą kobietą, jaką znam.
Nawet nie próbowała powstrzymać łez, które popłynęły po policzkach.
– Z tobą jest o wiele lepiej niż bez ciebie. Robert, tak bardzo cię kocham.
Pochylił się, żeby ją pocałować, ale przypomniał sobie o wyważonych drzwiach. Podszedł do głównych drzwi i zamknął je na klucz.
– No – odezwał się swawolnym tonem. – Teraz mam cię całą dla siebie.
– Bez dwóch zdań, panie hrabio. Bez dwóch zdań.
Po kilku minutach Victorii udało się przerwać pocałunek i odsunąć.
– Robert – odezwała się. – Czy wiesz…
– Ciii. Próbuję cię całować, a tu cholernie mało miejsca.
– Tak, ale czy wiesz…
Uciszył ją pocałunkiem. Victoria poddawała się przez kolejną minutę, ale w końcu znów się odsunęła.
– Chcę ci powiedzieć…
– Co? – zapytał z teatralnym westchnięciem.
– Któregoś dnia dzieci zapytają nas o najważniejszy moment w życiu. Będą chciały wiedzieć, gdzie do niego doszło.
Robert uniósł głowę i rozejrzał się po ciasnej toalecie.
– Kochanie, będziemy musieli skłamać. – Zachichotał. – Powiemy, że wyjechaliśmy do Chin, bo inaczej nie uwierzą.
Jeszcze raz ją pocałował.
Epilog
Kilka miesięcy później przez okno karety Victoria obserwowała płatki śniegu. Razem z Robertem wracali z kolacji w Castleford. On nie chciał składać ojcu wizyty, ale ona twierdziła, że powinni pojednać się z rodzinami, skoro myślą o założeniu swojej własnej.
Ze swoim ojcem Victoria pogodziła się dwa tygodnie wcześniej. Początki były trudne i nadal nie dało się powiedzieć, że stosunki pomiędzy nimi układają się dobrze, ale przynajmniej pierwsze lody zostały przełamane. Po wizycie w Castleford wyczuwała, że Robert ze swoim ojcem osiągnęli ten sam etap porozumienia.
Westchnęła cicho i odwróciła się do wnętrza karety. Robert spał, jego długie rzęsy sięgały policzków. Gdy wyciągnęła rękę, żeby odgarnąć mu z czoła kosmyk włosów, otworzył oczy.
Ziewnął.
– Zasnąłem?
– Tylko na chwileczkę – powiedziała, po czym sama ziewnęła. – To chyba zaraźliwe.