– Nie czaruj. Mówię tylko, że dobrze mieć przy sobie kogoś, kto potrafi uporządkować moje życie.
Pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.
– Niczego bardziej nie pragnę niż tego, żeby cię uszczęśliwić.
Spojrzała na niego wilgotnymi oczami i wtuliła twarz w jego ramię.
– Będziesz gotowa za trzy dni?
Przytaknęła. Następna godzina minęła im na układaniu planów.
Drżąc na zimnym wietrze, Robert chyba po raz dwudziesty tej nocy spoglądał na kieszonkowy zegarek. Victoria spóźniała się już pięć minut. Nie czuł niepokoju. Ona zawsze spóźniała się na spotkania.
Ale to nie było zwykłe spotkanie.
Robert zaplanował ucieczkę w najdrobniejszych szczegółach. Ze stajni ojca wziął dwukółkę. Na podróż do Szkocji wolałby bardziej praktyczny pojazd, ale ta dwukółką była jego osobistą własnością, a nie chciał się czuć zobowiązany wobec ojca.
Miał się spotkać z Victorią u wylotu drogi prowadzącej do jej domku. Postanowili, że wymknie się sama. Gdyby Robert podjechał dwukółką pod dom, powstałoby za dużo zamieszania, a ona nie chciała, aby ktoś ją zauważył. Dojście do miejsca spotkania powinno jej zająć zaledwie pięć minut, a okolica była bezpieczna.
A więc, gdzie ona jest, do diabła?
Victoria rozglądała się po pokoju w poszukiwaniu rzeczy, które chciała zabrać. Była już spóźniona. Robert czekał od pięciu minut, ale w ostatniej chwili postanowiła wziąć cieplejsze ubrania, więc musiała się przepakować. Nie co dzień młoda kobieta opuszcza dom w środku nocy. Musiała być pewna, że zabrała wszystko.
Miniaturka! Klepnęła się w czoło, jakby właśnie uświadomiła sobie, że w żaden sposób nie może odjechać bez portretu matki. Istniały dwa portreciki pani Lyndon, a pastor często powtarzał, że każda Z córek zabierze jeden, gdy będzie wychodzić za mąż, aby nigdy nie zapomniała o matce. Były to miniaturki mieszczące się w dłoni.
Nie wypuszczając torby z ręki, wyszła na palcach z pokoju na korytarz. Ruszyła po dywanie w stronę pokoju dziennego, gdzie na stoliku stał portrecik matki. Zabrała go, schowała do torby i chciała wracać w kierunku swojego pokoju, gdzie miała wyjść przez okno.
Ale gdy się odwracała, zahaczyła torbą o mosiężną lampę, która z hukiem upadła na podłogę.
Kilka sekund później na progu pojawił się wielebny Lyndon.
– Co, u licha, tu się dzieje? – Nagle zauważył Victorię stojącą nieruchomo na środku pokoju. – Victoria, dlaczego nie śpisz? I dlaczego jesteś ubrana?
– Ja… ja… – bąknęła, ze strachu nie mogąc wykrztusić ani słowa.
Pastor dojrzał torbę.
– A to co? – Zrobił dwa kroki w głąb pokoju i wyrwał jej torbę. Wyrzucił ze środka ubrania, Biblię… I wtedy trafił na miniaturę. – Uciekasz – szepnął. Spojrzał na córkę, nie dowierzając, że może okazać mu nieposłuszeństwo.
– Nie, tato! – krzyknęła. – Nie!
Ale nigdy nie umiała kłamać.
– Na Boga – warknął Lyndon. – Następnym razem dobrze się zastanowisz, zanim spróbujesz mi się sprzeciwić.
– Tato, ja… – Nie zdążyła dokończyć, bo ojciec uderzył ją w twarz z taką siłą, że upadła na podłogę. Gdy podniosła głowę, zobaczyła w drzwiach nieruchomo stojącą Ellie z przerażoną miną. Posłała siostrze błagalne spojrzenie. Ellie odchrząknęła.
– Tato – odezwała się łagodnym tonem. – Coś się stało?
– – Twoja siostra postanowiła mi się sprzeciwić – burknął pastor. – A teraz pozna konsekwencje swojej decyzji.
Ellie jeszcze raz odchrząknęła, jakby tylko w ten sposób potrafiła zmusić się do mówienia.
– Tato, to na pewno jakieś nieporozumienie. Zabiorę Victorię do jej pokoju.
– Cicho!
Żadna z dziewcząt nie ośmieliła się odezwać. Po dłuższej chwili pastor złapał Victorię za rękę i gwałtownym ruchem podniósł ją na nogi.
– Nigdzie się dzisiaj nie wybierasz – rzucił z wściekłością. Zaciągnął ją do jej pokoju i rzucił na łóżko. Przerażona Ellie poszła za nimi i cichutko skuliła się w kąciku.
Pastor Lyndon wbił palce w ramię Victorii.
– Nie ruszaj się – warknął. Ruszył w stronę drzwi i to wystarczyło, żeby Victoria spróbowała wymknąć się przez okno. Ale pastor był szybszy, a gniew dodawał mu sił. Jednym ruchem ściągnął ją z powrotem na łóżko i wymierzył kolejny policzek.
– Eleanor! – krzyknął. – Przynieś prześcieradło. Ellie zamrugała oczami.
– Słucham?
– Prześcieradło! – wrzasnął.
– Tak, tato – powiedziała i poszła do szafy z bielizną. Po kilku sekundach wróciła z bielutkim prześcieradłem. Podała je ojcu, a on starannie podarł je na długie pasy. Najpierw związał Victorii nogi, a potem ręce w nadgarstkach.
– Proszę – oznajmił, sprawdzając węzły. – Nigdzie dzisiaj nie pójdzie.
Victoria popatrzyła na niego buńczucznie.
– Nienawidzę cię – powiedziała spokojnym głosem. – Za to, co zrobiłeś, będę cię nienawidzić do końca życia.
Pokręcił głową.
– Jeszcze mi kiedyś za to podziękujesz.
– Nie. Nigdy. – Przełknęła ślinę, próbując pozbyć się drżenia w głosie. – Kiedyś myślałam, że jesteś drugi po Bogu, że jesteś dobry, prawy i łaskawy. Ale teraz… Teraz widzę, że jesteś małym człowieczkiem z małą duszą.
Wielebnego Lyndona ogarnęła kolejna fala wściekłości i zamierzył się, żeby znów uderzyć Victorię. Ale w ostatnim momencie opuścił rękę.
Ellie, która do tej pory stała w kąciku, przygryzając wargi, zrobiła dwa kroki do przodu.
– Tato, pozwól mi ją przykryć, bo się przeziębi. – Przykryła roztrzęsioną Victorię kocem. – Tak mi przykro – szepnęła jej do ucha.
Victoria spojrzała na nią z wdzięcznością i odwróciła się twarzą do ściany. Nie chciała dawać ojcu satysfakcji, nie chciała, by zobaczył jej łzy.
Ellie usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na ojca prosząco.
– Posiedzę tu z nią, jeśli tata nie ma nic przeciwko temu – powiedziała. – Chyba nie powinna teraz zostawać sama.
Pastor spojrzał podejrzliwie.
– O, jeszcze czego? – huknął. – Rozwiążesz ją, żeby uciekła z tym zakłamanym łajdakiem. – Złapał Ellie za ramię i podniósł. – Że niby miał się z nią ożenić… – dodał, rzucając starszej córce ostre spojrzenie.
Wyciągnął Ellie z pokoju, a potem ją także związał.
– A niech to – zaklął Robert. – Gdzie ona się podziewa?
Victoria miała już ponad godzinę spóźnienia. Robert wyobrażał sobie, że została napadnięta, pobita, zgwałcona albo zamordowana, ale mało prawdopodobne, aby coś takiego zdarzyło się podczas krótkiej drogi od domu do miejsca spotkania. Mimo to był przerażony.
W końcu zostawił swoje rzeczy i dwukółkę bez nadzoru i pobiegł do domku. We wszystkich pomieszczeniach było ciemno. Podkradł się do okna Victorii. Było otwarte, a słaby wiatr lekko poruszał zasłoną.
Zajrzał do środka i poczuł ucisk w żołądku. Victoria leżała w łóżku. Była odwrócona do niego tyłem, ale blasku jej czarnych włosów nie pomyliłby z niczym. Spała zakopana pod kocem.
Śpi sobie. Ona sobie smacznie śpi w łóżku, a on czeka na nią po nocy. Nawet nie dała znać, że zmieniła decyzję.
Z plątaniny myśli zaczęło się wyłaniać przekonanie, że mimo wszystko ojciec miał rację. Victoria na pewno uznała, że bez tytułu i pieniędzy Robert nie jest zbyt dobrą partią.
Przypomniał sobie, jak go prosiła, żeby spróbował ułożyć się z ojcem. A takie ułożenie musiałoby skutkować odzyskaniem majątku. Wtedy myślał, że chodzi jej o jego dobro, ale teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo się pomylił.
Oddał jej całe serce i całą duszę. Ale to było za mało.