Выбрать главу

Artemizja patrzyła, jak odchodzi, i zmarszczyła brwi. Na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego zamyślenia i przez kilka minut tylko nieznaczne falowanie piersi zdradzało, że żyje.

Pod drzwiami rozległ się głos zbliżających się kroków. Odwróciła się.

— Kto to? — jej głos zabrzmiał nieoczekiwanie ostro. To był Hinrik, twarz miał bladą ze strachu.

— Dzwonił major Andros.

— Z Policji Zewnętrznej? Hinrik zdołał tylko skinąć głową.

— Nie! Na pewno nie…! — krzyknęła i urwała, przerażona myślą, cisnącą się jej do głowy.

— Jakiś młody człowiek prosi o audiencje. Nie znam go, dlaczego tu przybył? Przybył z Ziemi. — Hinrik nerwowo łapał oddech i jąkał się, jakby jego myśli wirowały na karuzeli, a on usiłował je pozbierać.

Dziewczyna podbiegła do niego i podtrzymała go za łokieć.

— Usiądź, ojcze. Powiedz, co się stało.

Objęła go i wyraz paniki częściowo ustąpił z jego twarzy.

— Dokładnie nie wiem — szepnął. — Przyjechał jakiś młody człowiek, który zna szczegóły zamachu na moje życie. Na moje życie. Powiedzieli mi, że powinienem go wysłuchać.

Uśmiechnął się bezradnie.

— Ludzie mnie kochają. Dlaczego ktoś chciałby mnie zabić? Dlaczego?

Błagalnie wpatrywał się w jej twarz i uspokoił się, dopiero gdy powiedziała:

— Oczywiście, że nikt nie chce cię zabić.

— Czy myślisz, że to mogą być oni? — w jego głosie znów zabrzmiało napięcie.

— Kto?

Zniżył głos do cichego szeptu:

— Tyrannejczycy. Rządca Widemos był tutaj wczoraj i zabili go. — Jego głos nabrał mocy. — A teraz przysłali kogoś, żeby i mnie zamordował.

Artemizja zacisnęła palce na jego ramieniu z taką siłą, że ból przywrócił go do rzeczywistości.

— Ojcze! Uspokój się! Nic nie mów! Posłuchaj mnie. Nikt cię nie zabije. Słyszysz mnie? Nikt cię nie zabije. Rządca Widemos był tutaj sześć miesięcy temu. Pamiętasz? Minęło już sześć miesięcy! Pomyśl!

— Tak dawno? — westchnął suweren. — Tak, tak, to musiało być dawno.

— Teraz zostań tutaj i odpocznij. Jesteś przemęczony. Sama spotkam się z tym człowiekiem i jeśli okaże się, że to ci niczym nie grozi, przyprowadzę go tutaj.

— Zrobisz to, Arto? Naprawdę? Nie skrzywdzi kobiety. Z pewnością nie będzie chciał skrzywdzić kobiety.

Pochyliła się nagle i ucałowała go w policzek.

— Bądź ostrożna — mruknął i zmęczony zamknął oczy.

6. Ciężka na niej korona

W jednym z oddalonych budynków wchodzących w skład zespołu pałacowego Biron Farrill czekał w nerwowym napięciu. Po raz pierwszy w życiu doświadczał przygnębiającego uczucia, że jest prowincjuszem.

Dwór Widemos, w którym dorastał, wydawał mu się wspaniały, ale teraz widział, jak prostacki był jego dom rodzinny. Te łuki, dziwaczne detale misternej roboty, delikatne wieżyczki, przesadnie zdobione „fałszywe okna”… Skrzywił się na to wspomnienie.

A tutaj… Tutaj było inaczej.

Zespół pałacowy Rhodii nie został zbudowany na pokaz przez książątka rolniczych planet, nie był też wyskokiem ginącego, umierającego świata. Stanowił kamienny pomnik dynastii Hinriadów.

Budynki były majestatyczne i spokojne. Proste, strzeliste linie ścian wydłużały się ku centrum każdej budowli. W ich kształtach, którym obca była wszelka zniewieściałość, zaznaczała się pewna surowość. A jednak ostateczny efekt dziwnie poruszał serce obserwatora, choć pozornie architektura budynków miała pełnić czysto użyteczną, nie estetyczną funkcję. Z pałacu emanowały pewność, wyniosłość i duma.

Każdy budynek tworzył wraz z innymi harmonijną całość, a wielki pałac właściwy stanowił ukoronowanie całego zespołu, pozbawionego nawet tych nielicznych ozdób, które dopuszczał surowy styl architektury Rhodii. Przy budowie zrezygnowano nawet z tak zwanych fałszywych okien, tak cenionych wśród architektów, choć w sztucznie oświetlanych gmachach zupełnie bezużytecznych. Brak tego znajomego elementu wywoływał wrażenie dziwnego dostojeństwa.

Królowały proste linie i płaskie powierzchnie, prowadzące wzrok prosto ku niebu.

Gdy Biron wchodził do komnaty, towarzyszący mu Tyrannejczyk, major, zatrzymał się przy nim na chwilę.

— Teraz zostanie pan przyjęty — powiedział.

Biron skinął głową, a po chwili wysoki mężczyzna w czerwono-brązowym mundurze stuknął przed nim obcasami. Birona uderzyła myśl, że ten, kto ma prawdziwą władzę, nie potrzebuje żadnych demonstracji i zadowala się stalowoniebieskimi mundurami. Wspomniał wystawne ceremonie na dworze rządcy i zagryzł usta na myśl o tym, jak bardzo były puste.

— Biron Malaine? — spytał strażnik. Biron ruszył za nim.

Nad metalową szyną, utrzymywany polami magnetycznymi, unosił się lekko błyszczący pojazd. Biron nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego. Zanim wszedł, przystanął na chwilę.

Mała kabina, w której mieściło się pięć do sześciu osób, kołysała się na wietrze jak wdzięczna szklana kropla, odbijając promienie wspaniałego słońca Rhodii. Pojedyncza smukła szyna, niewiele szersza niż kabel, biegła u spodu pojazdu nie dotykając go. Biron pochylił się i dostrzegł prześwitujące niebo między dnem wagonika a szyną. Gdy tak patrzył, silniejszy podmuch wiatru uniósł kabinę o jakieś dwa centymetry, jakby niecierpliwie oczekiwała na rozpoczęcie podróży, szarpiąc się z niewidzialnymi siłami, które utrzymywały ją w miejscu. Po chwili osiadła bliżej szyny, jeszcze bliżej, ale jej nie dotknęła.

— Wsiadaj! — warknął niecierpliwie strażnik i Biron wszedł po dwóch stopniach do kabiny.

Stopnie pozostały wystarczająco długo, aby strażnik mógł wejść, po czym gładko i bezszelestnie wsunęły się w burtę, pozostawiając idealnie gładką powierzchnię.

Biron uświadomił sobie nagle, że widoczna z zewnątrz nieprzejrzystość ścian jest tylko złudzeniem. Znalazł się wewnątrz całkowicie przezroczystej bańki. Przy starcie pojazd uniósł się do góry. Bez trudu wspinał się coraz wyżej, ze świstem przecinając powietrze. Przez chwilę Biron widział pod sobą panoramę zespołu pałacowego.

Zabudowania stały się wspaniałą całością (czyżby od początku były zaprojektowane z myślą o tym, jak wyglądają z lotu ptaka?) oplecioną błyszczącymi miedzianymi liniami, wzdłuż których przemykało parę pojazdów o wdzięcznych sylwetkach.

Jakaś siła pchnęła go do przodu i roztańczony pojazd zawisł w miejscu. Cała podróż trwała niecałe dwie minuty.

Drzwi były otwarte. Gdy wszedł, zamknęły się za nim. W małym, pustym pokoju nie było nikogo. Przez chwilę nikt go nie niepokoił, ale Biron wcale nie czuł się przez to lepiej. Nie miał złudzeń. Od tamtej przeklętej nocy inni planowali jego ruchy. Jonti umieścił go na statku. Tyrannejski komisarz przysłał go tutaj. Każde kolejne posunięcie wzmagało jego desperację.

Biron zdawał sobie sprawę, że Tyrannejczycy nie są głupcami. Zbyt łatwo go wypuścili. Komisarz mógł wezwać konsula Ziemi. Mógł połączyć się podprzestrzennie z samą Ziemią albo zdjąć jego odciski palców. To były rutynowe działania, nie mogli ich pominąć przez przypadek.

Pamiętał przeprowadzona przez Jontiego analizę wydarzeń. Niektóre argumenty wciąż brzmiały przekonywająco. Tyrannejczycy nie mogli go zabić jawnie, żeby nie stworzyć kolejnego męczennika. Ale Hinrik był ich marionetką i gdyby otrzymał rozkaz… W ten sposób zostałby uśmiercony przez jednego ze swoich, a Tyrannejczycy pozostaliby obserwatorami.