Wizja rosła i stawała się coraz wyraźniejsza. Biron uświadomił sobie z niepokojem, że wszystko to dzieje się w jego głowie. Nie był to prawdziwy kolor, ale raczej barwny dźwięk, czysta myśl; wyraźnie obecna, lecz niewyczuwalna.
Obraz wirował i jaśniał opalizującymi blaskami, podczas gdy efekt muzyczny rósł, aż otulił Birona jakby jedwabnym płaszczem. Wreszcie eksplodował, tak że barwne plamy uderzały o niego, wybuchając płomieniem, który nie parzył.
Przy cichym dźwięku delikatnego westchnienia znów rosły i pęcherzyki mokrej zieleni. Biron odepchnął je i zaskoczony zauważył, że nie widzi ani nie czuje swoich rąk. Maleńkie bańki wypełniały jego umysł, tłumiąc wszystkie inne wrażenia.
Krzyknął bezgłośnie i zjawy zniknęły. W oświetlonym pokoju znów stał przed nim Gillbret i śmiał się. Biron poczuł ostry zawrót głowy i drżącą ręką otarł zroszone potem czoło. Usiadł gwałtownie.
— Co się stało? — spytał głosem tak ostrym, na jaki go było stać.
— Nie mam pojęcia. Byłem poza tym — odpowiedział Gillbret. — Nie rozumiesz? To było coś, z czym twój mózg zetknął się po raz pierwszy. Odbierał bodźce bez pośrednictwa zmysłów i nie potrafił zinterpretować tego zjawiska. Tak długo, jak byłem skupiony na odbiorze, umysł mógł przełożyć dostarczane mu dane tylko na stare, dobrze znane mu do tej pory wrażenia. Starał się przetłumaczyć je jednocześnie na odrębne doznania wzrokowe, słuchowe i dotykowe. A czy czułeś jakiś zapach? Czasami wydaje mi się, że odbieram jakąś woń. Przypuszczam, że psy reagowałyby przede wszystkim węchem. Kiedyś będę musiał przeprowadzić parę eksperymentów na zwierzętach.
A teraz — jeśli całkowicie zignorujesz to, co przekazuje ci mózg, zjawisko szybko zanika. Tak właśnie postępuję, gdy chcę zaobserwować efekty wizisonoru na innych. To łatwe.
Położył na instrumencie drobną, poznaczoną żyłami dłoń i pogładził przyciski.
— Czasami myślę, że gdyby można było naprawdę przebadać to urządzenie, powstałaby nowa dziedzina sztuki, symfonie, kompozycje myślowe. W ten sposób zwykłe światło i dźwięk musiałyby ustąpić miejsca innym, pełniejszym doznaniom. Obawiam się jednak, że dla mnie to zbyt trudne zadanie.
— Chciałbym o coś zapytać — wtrącił ostro Biron.
— Ależ proszę.
— Czemu nie wykorzystasz swoich uzdolnień do czegoś poważnego zamiast…
— Marnować je na bezwartościowe zabawki? Nie wiem. A może moje sztuczki są jednak coś warte? To niezgodne z prawem, chyba wiesz…
— Co?
— Wizisonor. I urządzenia podsłuchowe. Gdyby Tyrannejczycy dowiedzieli się o nich, mogłoby to oznaczać dla mnie wyrok śmierci.
— Chyba żartujesz.
— Wcale nie. Od razu widać, że wychowałeś się na dworze wśród hodowców bydła. Młodzi ludzie nie pamiętają już, ja bywało dawniej. — Nagle Gillbret przekrzywił głowę i spojrzał na Birona mrużąc oczy. — Czy jesteś wrogiem Tyrannejczyków i ich okupacji? Możesz mówić szczerze. Ja nie ukrywam, że ich nienawidzę. Podobnie jak twój ojciec.
— I ja — stwierdził spokojnie Biron.
— Dlaczego?
— To obcy, najeźdźcy. Jakie mają prawo rządzić Nefelos czy Rhodią?
— Zawsze tak myślałeś? Biron nie odpowiedział. Gillbret odetchnął głęboko.
— Innymi słowy, zdecydowałeś, że to obcy i najeźdźcy, dopiero gdy stracili twego ojca, postępując zresztą w myśl ich prawa. Daj spokój, nie wściekaj się. Rozważ spokojnie. Wierz mi, jestem po twojej stronie. Pomyśl jednak! Twój ojciec był rządcą. Jakie prawa mieli jego hodowcy? Gdyby jeden z nich ukradł bydło i zatrzymał je albo odsprzedał drugiemu, jaką poniósłby karę? Więzienie za kradzież. Jeśli zaś któryś z nich zorganizowałby zamach na życie twego ojca — z jakichkolwiek pobudek, w jego oczach najszlachetniejszych — co by go spotkało? Oczywiście śmierć. A co upoważniało twego ojca, by ustanawiał prawa i wymierzał kary takim samym jak on istotom ludzkim? Dla nich to on był Tyrannejczykiem.
We własnych czy moich oczach rządca zachowywał się jak przystało na patriotę. Co z tego jednak? Dla Tyrannejczyków był zdrajcą, został wiec usunięty. Czy możesz odmówić komuś prawa do obrony? W swoim czasie Hinriadzi także przelali sporo krwi. Przeczytaj uważnie podręczniki historii, młodzieńcze. Każda władza zabija, taka jest kolej rzeczy.
Znajdź zatem lepszy powód, by nienawidzić Tyrannejczyków. Nie sądź, że wystarczy wymienić jednych władców na drugich; że prosta zmiana może przynieść wolność.
Biron uderzył pięścią w dłoń lewej ręki.
— W porządku, cała ta obiektywna filozofia ma może jakiś sens, zwłaszcza dla kogoś, kto trzyma się na uboczu. Ale co by było, gdyby to tobie zabito ojca?
— Właśnie, co? Mój ojciec był suwerenem przed Hinrikiem. Został zamordowany. Och nie, nie otwarcie. Uczynili to bardzo subtelnie — zniszczyli jego ducha, podobnie jak to teraz czynią z Hinrikiem. Po śmierci ojca nie dopuścili, bym ja został suwerenem: byłem nieco zbyt nieobliczalny, natomiast Hinrik… wysoki, przystojny i przede wszystkim ustępliwy. Ale i tego im nie dość. Stale go nękają, urabiają jak bezwolną, żałosną kukiełkę, uzależniają go od siebie tak, że nie może się nawet podrapać bez ich zezwolenia. Widziałeś go. Z miesiąca na miesiąc staje się coraz słabszy. Strach, który prześladuje go bez przerwy, powoli przeradza się w stan patologiczny. Ale mimo to — nie dlatego chcę zniszczyć władzę Tyrannejczyków.
— Nie? — spytał Biron. — Wymyśliłeś sobie jakiś nowy powód?
— Raczej zdecydowanie stary. Tyrannejczycy odmawiają dwudziestu miliardom istot prawa do swobodnego uczestniczenia w rozwoju ludzkości. Chodziłeś do szkoły. Nauczono cię zasad postępu ekonomicznego. Po zasiedleniu nowej planety pierwszym celem jest zapewnienie dostatecznej ilości wyżywienia — Gillbret odliczał na palcach kolejne punkty. — Planeta staje się światem rolniczym i pasterskim. Zaczyna wydobywać nie oczyszczone rudy metali na eksport, sprzedaje też za granicę nadwyżkę produktów rolnych, w zamian otrzymując towary luksusowe i maszyny. To drugie stadium rozwoju. Następnie, w miarę wzrostu zaludnienia i rozbudowy inwestycji pozaplanetarnych, rozkwita cywilizacja industrialna — trzecie stadium. Wreszcie świat staje się zmechanizowany, importuje żywność, sprzedaje urządzenia mechaniczne, inwestuje w rozwój bardziej prymitywnych planet, i tak dalej. Czwarte stadium rozwoju.
Wysoko rozwinięte światy są zawsze najgęściej zaludnione, najpotężniejsze — również w sensie militarnym, maszyny bowiem pozwalają prowadzić wojny — i zazwyczaj otoczone strefą podległych im planet rolniczych.
Co jednak stało się z nami? Wkroczyliśmy w trzecie stadium, rozkwitu przemysłu. A teraz? Nasz rozwój został powstrzymany, gorzej — cofnięty siłą. Mógłby bowiem naruszyć kontrolę rynku, która jest w ręku Tyrannejczyków. W tej chwili oni są głównymi dostawcami urządzeń mechanicznych. Jednakże podobne planowanie daje jedynie krótkofalowe zyski, gdyż w końcu eksploatacja zubożonych planet stanie się zupełnie nieopłacalna. Tymczasem jednak zbierają śmietankę.
Poza tym, gdybyśmy sami rozwijali swój przemysł, moglibyśmy skonstruować broń. Zatem industrializacja zostaje zahamowana, a badania naukowe — zakazane. Po pewnym czasie ludzie tak przyzwyczajają się do tego stanu rzeczy, że nawet nie zdają sobie sprawy, iż czegoś im brak. A ty okazujesz zdziwienie słysząc, że za zbudowanie wizisonoru grozi mi kara śmierci.