Oczywiście kiedyś pokonamy Tyrannejczyków. To nieuniknione.
Nie mogą rządzić wiecznie. Nikt nie może. Stracą swoją sprawność i pogrążą się w lenistwie, zaczną zawierać mieszane małżeństwa, przez co utracą sporą część swej odrębności kulturowej. Rozwinie się korupcja. Ale to może potrwać kilka stuleci, historii bowiem się nie spieszy. My nadal pozostaniemy światem rolniczym, pozbawionym jakiegokolwiek istotnego dziedzictwa naukowo-przemysłowego, podczas gdy nasi sąsiedzi, ci wolni od tyrannejskiej okupacji, będą silni i zurbanizowani. Nasze Królestwa popadną w trwałą zależność od innych. Nigdy im nie dorównają, a my będziemy mogli jedynie przyglądać się wielkiej panoramie ludzkiego postępu.
— To, co mówisz, brzmi jakby znajomo — stwierdził Biron.
— Oczywiście, przecież kształciłeś się na Ziemi. Ziemia zajmuje bardzo szczególną pozycję w hierarchii rozwoju.
— Naprawdę?
— Zastanów się! Od czasu odkrycia podróży międzygwiezdnych w całej Galaktyce bez przerwy odbywa się ludzka ekspansja. Zawsze byliśmy społeczeństwem rozwijającym się, a tym samym — niedojrzałym. Jest rzeczą oczywistą, że ludzie osiągnęli najwyższe stadium rozwoju w jednym miejscu i czasie — na Ziemi tuż przed katastrofą. Tam właśnie powstało społeczeństwo, które w pewnej chwili utraciło jakąkolwiek możliwość ekspansji terytorialnej i przez to musiało stawić czoło problemom takim jak przeludnienie, wyczerpanie zasobów naturalnych, i tak dalej. Podobne kwestie nie pojawiły się nigdzie indziej w Galaktyce.
Ziemianie musieli zająć się naukami społecznymi. My utraciliśmy większą część tej wiedzy, a szkoda. Zabawne — w młodości Hinrik był wielkim prymitywistą. W swojej bibliotece miał niezrównaną kolekcję ziemskich dzieł. Odkąd jednak został suwerenem, porzucił swoje hobby, zresztą wraz z innymi zainteresowaniami. W pewnym sensie jednak ja je kultywuję. Ich literatura, a przynajmniej ocalałe szczątki, jest naprawdę fascynująca. Czuje się w niej niezwykły nastrój zamyślenia, wejrzenia w siebie, całkowicie obcy naszej ekstrawertycznej cywilizacji. To bardzo zabawne.
— Co za ulga — wtrącił Biron. — Tak długo byłeś poważny, że zaczynałem się już obawiać, czy aby nie straciłeś poczucia humoru.
Gillbret wzruszył ramionami.
— Poczułem się bezpieczny, i jest to wspaniałe uczucie. Coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy od kilku miesięcy. Czy zdajesz sobie sprawę, co oznacza stale grać? Rozmyślnie nie rozstawać się z maską przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nawet w towarzystwie przyjaciół? Nawet w samotności, aby nie wypaść z roli? Być dyletantem? Okazywać wieczne rozbawienie’; Zupełnie się nie liczyć? Tak znakomicie odgrywać żałosnego lekkoducha, że wszyscy, których znasz, są przekonani o twej bezwartościowości. A wszystko po to, by być bezpiecznym, choć jednocześnie oznacza to, iż nie bardzo mam po co żyć. Lecz nawet w tej sytuacji mogę czasami walczyć.
Uniósł wzrok, a w jego głosie zabrzmiała szczera, przejmująca nuta.
— Potrafisz pilotować statek. Ja nie. Czyż to nie dziwne? Mówisz, że mam zdolności naukowe, a jednak nie umiem kierować choćby jednoosobowym jachtem. A ty to potrafisz. I wynika z tego, że musisz opuścić Rhodię.
— Dlaczego? — spytał chłodno Biron, choć doskonale dosłyszał dźwięczący w tonie starszego mężczyzny błagalny ton.
— Jak już mówiłem — ciągnął pospiesznie Gillbret — rozmawialiśmy o tobie z Artemizją i ustaliliśmy pewien plan. Kiedy stąd wyjdziesz, idź prosto do jej sypialni, ona czeka. Narysowałem ci plan, abyś nie zabłądził w korytarzach — wcisnął Bironowi do ręki mały arkusik metalonu. — Gdyby cię ktoś zatrzymał, powiedz, że zostałeś wezwany przez suwerena, i idź dalej. Jeśli nie okażesz niepokoju, nie będzie żadnych kłopotów…
— Zaczekaj! — przerwał mu Biron. Nie miał zamiaru znów ślepo słuchać czyichś wskazówek. Jonti wysłał go na Rhodię i postawił przed obliczem Tyrannejczyków. Następnie tyrannejski komisarz odesłał go do pałacu, zanim Biron sam zdołał tam dotrzeć bardziej sekretną drogą. Zdany na łaskę i niełaskę bezwolnej marionetki, Biron postanowił, że po raz ostatni pozwolił sobą manipulować. Od tej chwili jego ruchy, nawet najbardziej ograniczone, na przestrzeń i czas, będą jego dziełem. I nie miał zamiaru z tego rezygnować.
— Przybyłem tu z bardzo ważną misją, proszę pana. Nigdzie nie wyjeżdżam.
— Co takiego? Nie bądź idiotą! — przez chwilę Bironowi wydało się, że przemawia do niego stary Gillbret-klown. — Czy sądzisz, że dokonasz tu czegokolwiek? Że po wschodzie słońca wydostaniesz się z pałacu żywy? Hinrik wezwie Tyrannejczyków i w ciągu dwudziestu czterech godzin zostaniesz uwięziony. Na razie jeszcze czeka, ale podjęcie decyzji zawsze zabiera mu sporo czasu. Jest moim kuzynem. Znam go.
— A jeśli nawet, to co cię to obchodzi? — spytał gwałtownie Biron. — Czemu się tak mną interesujesz? — Nie pozwoli sobą kierować. Nigdy więcej nie będzie kukiełką w czyichś rękach.
Gillbret stał nieruchomo, wpatrując się w niego.
— Chcę, żebyś zabrał mnie z sobą. Chodzi mi przede wszystkim o moją osobę. Nie zniosę już dłużej życia we władzy Tyrannejczyków. Gdyby nie to, że ani ja, ani Artemizja nie potrafimy pilotować statku, już dawno opuścilibyśmy to miejsce. Tu chodzi również o nasze życie.
Biron poczuł, że jego niezłomne postanowienie słabnie.
— Córka suwerena? Co ona ma z tym wspólnego?
— Zdaje się. że z nas wszystkich ona jest najbardziej zdesperowana. Udziałem kobiety jest często specjalny rodzaj śmierci. Co może czekać córkę suwerena, dziś młodą, uroczą i niezamężną, lecz wkrótce młodą, uroczą — i zamężną. Kto w dzisiejszych czasach bywa szczęśliwym panem młodym? Stary, obleśny tyrannejski dworak, który pochował już trzy żony, a teraz pragnie od nowa rozniecić ognie swej młodości w ramionach pięknej dziewczyny.
— Ależ, suweren z pewnością nie dopuściłby do czegoś takiego!
— Suweren dopuści do wszystkiego. Nikt zresztą nie oczekuje jego zgody.
Biron przypomniał sobie swoje spotkanie z Artemizją. Czarne, gładko zaczesane włosy, spadające na ramiona i podwinięte na końcach. Jasna cera, czarne oczy, czerwone usta! Wysoka, młoda, uśmiechnięta. Najprawdopodobniej ten opis odpowiadałby setkom milionów dziewcząt w Galaktyce. To śmieszne, żeby tak na niego działała.
A jednak spytał:
— Czy dysponujecie statkiem.
Nagły uśmiech pomarszczył skórę na twarzy Gillbreta. Zanim jednak padła odpowiedź, rozległo się głośnie pukanie do drzwi. Nie był to cichy szmer komunikatora, lecz gwałtowny, natarczywy głos władzy.
Stukanie powtórzyło się i Gillbret poradził:
— Lepiej otwórz.
Biron posłucha! i do pokoju wkroczyło dwóch umundurowanych gwardzistów. Pierwszy zasalutował Gillbretowi, po czym odwrócił się do Birona.
— Bironie Farrill, w imieniu komisarza pełnomocnego Tyranna i suwerena Rhodii aresztuję pana.
— Pod jakim zarzutem?
— Zdrady stanu.
Po twarzy Gillbreta przemknął wyraz niewypowiedzianego żalu.
— Tym razem Hinrik pospieszył się bardziej, niż oczekiwałem To zabawne!
Był znów starym Gillbretem, uśmiechniętym i obojętnym na sprawy innych. Jego brwi uniosły się lekko, jakby z odrobin; smutku rozważał nieprzyjemne zdarzenie.
— Proszę ze mną — polecił żołnierz i Biron dostrzegł bić neuronowy w jego dłoni.
8. Spódnica damy
Bironowi zaschło w gardle. Mógł pokonać jednego strażnika w równej walce. Wiedział o tym i aż go kociło, żeby wykorzystać szansę. Może nawet w sprzyjających warunkach pokusiłby się o walkę z oboma. Ale oni mieli bicze i nie mógł nawet unieść ręki, natychmiast bowiem zademonstrowaliby mu swoją przewagę. Poddał się psychicznie. Nie miał wyjścia.