Teraz jednak Rada Ustawodawcza (która istniała nadal, chan bowiem nigdy nie ingerował w miejscowy system władzy) zbierała się raz do roku, aby zatwierdzić przepisy wykonawcze z ostatnich dwunastu miesięcy. Była to czysta formalność. Rada Wykonawcza wciąż — nominalnie — prowadziła nieustające obrady, lecz jej członkowie przebywali na ogół w swych majątkach, bardzo rzadko spotykając się na kolejnej sesji. Biura administracji działały nadal, bez nich bowiem nie da się rządzić, niezależnie od tego, czy u steru stoi suweren, czy chan, lecz ich siedziby rozrzucono o całej planecie, tak aby stały się mniej zależne od dawnego chana i świadome potęgi nowego.
Pałac pozostał majestatyczną budowlą z kamienia i metalu, i niczym więcej. Był teraz siedzibą rodziny suwerena, grupki służby, ledwie wystarczającej do utrzymania porządku, i zdecydoowanie za małego oddziału miejscowej gwardii.
Aratap czuł się nieswojo. Było późno, nękało go zmęczenie, piekące oczy wołały o uwolnienie ich od szkieł kontaktowych. Przede wszystkim jednak czuł rozczarowanie.
Cała ta historia nie układała się w żadną logiczną całość. Od czasu do czasu zerkał na swego wojskowego zastępcę, major jednak ze stoickim, wystudiowanym spokojem słuchał gadaniny suwerena. Sam Aratap nie zwracał specjalnej uwagi na słowa Hinrika.
— Syn Widemosa? Naprawdę? — rzucił z roztargnieniem. A po chwili: — I aresztowaliście go? Zupełnie słusznie.
Wszystko to jednak nie miało dla niego znaczenia, wydarzenia bowiem nie układały się w spójny wzór. Zdyscyplinowany umysł Aratapa nie mógł znieść myśli, że poszczególne fakty mogą stanowić nie uporządkowany zbiór, nie wiążą się w jedność.
Widemos był zdrajcą, a jego syn usiłował skontaktować się z suwerenem Rhodii. Z początku próbował dotrzeć do niego w tajemnicy, gdy jednak jego wysiłki zawiodły, wymyślił całą tę śmieszną historię spisku, byle tylko zobaczyć się z Hinrikiem. Zaiste powodujący nim impuls musiał być niezwykle naglący. Z pewnością tu właśnie wszystko się zaczynało.
A teraz wszystkie domysły legły w gruzach. Hinrik pozbywał się chłopaka z wręcz nieprzyzwoitym pośpiechem. Nie mógł nawet doczekać ranka. To nie pasowało do sytuacji. Albo Aratap nie poznał jeszcze wszystkich faktów.
Ponownie skupił uwagę na postaci suwerena. Hinrik zaczynał się powtarzać. Aratapa ogarnęła nagła fala współczucia. Władca Rhodii przez ostatnie lata stał się do tego stopnia tchórzliwy, że nawet Tyrannejczycy powoli tracili do niego cierpliwość. A przecież była to jedyna droga. Tylko strach zapewniał całkowitą lojalność. Strach i nic poza tym.
Widemos nie bał się i mimo że jego własny interes nieodwracalnie wiązał go z Tyrannejczykami, zbuntował się. Hinrik natomiast bał się bezustannie. Taka była między nimi różnica.
I ponieważ władał nim strach, siedział teraz przed nimi, bełkocząc coś niezrozumiale, starając się uzyskać choćby gest aprobaty. Aratap doskonale wiedział, że major nigdy nie uczyni podobnego gestu. Jego zastępca był pozbawiony wyobraźni. Aratap westchnął, żałując, że on sam nie jest do niego podobny. Polityka to paskudny interes.
— Oczywiście — powiedział z lekkim ożywieniem — doceniam waszą błyskawiczną decyzję i oddanie chanowi. Z pewnością pochwali wasze działanie.
Hinrik wyraźnie się rozpromienił i odprężył.
— A teraz każcie przyprowadzić tu tego kogucika. Zobaczmy, co ma do powiedzenia — Aratap z trudem opanował ziewnięcie. Zupełnie nie był ciekaw, co mógł powiedzieć ów „kogucik”.
Hinrik miał właśnie wezwać kapitana gwardii, nie było jednak takiej potrzeby, ponieważ nie poprzedzony żadną zapowiedzią oficer stał już w drzwiach.
— Ekscelencjo! — krzyknął i wpadł do środka, nie czekając na pozwolenie.
Suweren wpatrywał się w swoją dłoń, wiszącą w powietrzu kilka centymetrów od przycisku komunikatora, jakby zastanawiając się. czy sama siła jego zamiarów w jakiś sposób zastąpiła akt wezwania.
— O co chodzi, kapitanie? — zapytał niepewnie.
— Ekscelencjo, więzień uciekł — wykrztusił dowódca gwardii. Aratap poczuł, jak jego zmęczenie powoli znika. Co tu się dzieje?
— Szczegóły, kapitanie! — polecił i wyprostował się w krześle. Oficer opowiedział wszystko krótkimi, oszczędnymi zdaniami.
Zakończył słowami:
— Prosiłbym, Ekscelencjo, aby zezwolił pan na ogłoszenie powszechnego alarmu. Nie mogli uciec daleko.
— Tak, oczywiście — wyjąkał Hinrik — oczywiście. Powszechny alarm. Słusznie. Szybko! Szybko! Nie pojmuję, jak do tego doszło, komisarzu. Kapitanie, niech pan pośle wszystkich swoich ludzi. Przeprowadzimy dochodzenie. Jeśli będzie trzeba, przesłuchamy każdego gwardzistę. Każdego! Każdego! — powtarzał histerycznie, a kapitan stał dalej, najwyraźniej pragnąc jeszcze coś powiedzieć.
— Na co pan czeka? — zdziwił się Aratap.
— Czy mógłbym porozmawiać z Waszą Wysokością bez świadków? — zapytał wzburzony oficer.
Hinrik zerknął przerażony na spokojnego, nieporuszonego komisarza. Z trudem udając oburzenie, wymamrotał:
— Nie mamy żadnych sekretów przed żołnierzami chana, naszymi przyjaciółmi i…
— Niech pan mówi, kapitanie — odezwał się łagodnie Aratap. Gwardzista energicznie stuknął obcasami.
— Ponieważ polecił mi pan mówić, Wasza Wysokość, z najwyższym żalem informuję, że Jej Wysokość pani Artemizja i książę Gillbret towarzyszą więźniowi w ucieczce.
— Ośmielił się ich porwać? — Hinrik zerwał się na równe nogi. — I moja gwardia do tego dopuściła?!
— Nie porwano ich. Ekscelencjo. Przyłączyli się do niego z własnej, nieprzymuszonej woli.
— Skąd pan wie? — Aratap był zachwycony, jego senność znikła bez śladu. Wreszcie wszystko układało się w logiczny wzór. I to lepszy, niż mógł się spodziewać.
— Dysponujemy zeznaniem strażnika, którego obezwładnili, oraz żołnierzy, którzy trzymali wartę przy drzwiach wyjściowych — kapitan zawahał się, po czym dodał ponuro: — Kiedy rozmawiałem z panią Artemizja w drzwiach jej sypialni, powiedziała, że właśnie układała się do snu. Dopiero później uświadomiłem sobie, iż jej twarz była umalowana. Nim wróciłem, by już jednak za późno. Przyjmuję pełną odpowiedzialność za niewłaściwe poprowadzenie tej sprawy. Rano złożę na ręce Wasz Wysokości prośbę o dymisję. Teraz jednak czy mógłbym ogłośić alarm? Bez zgody Ekscelencji nie mogę aresztować członków rodziny królewskiej.
Hinrik chwiał się na nogach i spoglądał na kapitana nie rozumiejącym wzrokiem.
— Kapitanie, lepiej będzie, jeśli zainteresuje się pan zdrowime waszego suwerena — powiedział Aratap. — Radziłbym wezwać lekarza.
— Powszechny alarm! — powtórzył gwardzista.
— Nie będzie żadnego alarmu. Rozumie pan? Żadnego alarmu! I nie próbujcie nawet schwytać uciekinierów. Ten incydent jest już zamknięty! Niech pan rozkaże swoim ludziom, aby wrócili do kwater i podjęli normalne obowiązki. Tymczasem proszę zająć się suwerenem. Chodźmy, majorze.
Gdy pozostawili już za sobą masyw pałacu tyrannejski major odezwał się ostro:
— Aratap, zakładam, że wiesz co robisz. Tylko dlatego milczałem.
— Dziękuję, majorze. — Aratap uwielbiał nocne powietrze planety, przesycone wonią żywych, zielonych roślin. Tyrann był na swój sposób piękniejszy, ale piękniejszy złowrogą urodą nagich skał i górskich szczytów. Był suchy, tak bardzo suchy!