— Nie umiesz postępować z Hinrikiem. majorze Andros. W twoich rękach już dawno załamałby się kompletnie. Je użyteczny, wymaga jednak łagodnego traktowania, jeśli nadal mamy mieć z niego jakikolwiek pożytek.
Major zlekceważył jego słowa.
— Nie myślę o suwerenie. Dlaczego nie pozwoliłeś ogłosić alarmu? Czyżbyś nie chciał ich schwytać?
— A ty? — Aratap przystanął. — Siądźmy tu na chwilę, dobrze? Ławka obok ścieżki przy trawniku. Gdzie można znaleźć piękniejsze miejsce, w dodatku równie bezpieczne przed promieniami podsłuchowymi? Dlaczego pragniesz uwięzić tego młodego człowieka?
— A czemu aresztuje się zdrajców i spiskowców?
— No właśnie, czemu? W ten sposób eliminujemy wyłącznie płotki, pozostawiając nietknięte źródło trucizny. Pomyśl, kogo tu mamy? Szczeniaka, głupią dziewczynę i sklerotycznego idiotę!
W pobliżu szumiała cicho sztucznie wzniesiona kaskada. Niewielka, lecz bardzo dekoracyjna. Podobna rozrzutność nie przestawała zdumiewać Aratapa. Pomyśleć tylko! Bezcenna woda bezużytecznie wycieka na kamienie i wsiąka w ziemię. Nigdy nie wyzbędzie się oburzenia na myśl o takiej beztrosce.
— Tymczasem jednak — stwierdził major — nie mamy nic.
— Przeciwnie, mamy cały schemat. Kiedy przybył ów młodzieniec, założyliśmy, że jest związany z Hinrikiem, nie dawało nam to jednak spokoju, Hinrik bowiem — cóż, jest, jaki jest. Ale nic innego nie przychodziło nam do głowy. Teraz widzimy, że wcale nie chodziło o suwerena; to był fałszywy trop. Ten młody człowiek przyjechał po jego córkę i kuzyna, a to ma już jakiś sens.
— Dlaczego więc Hinrik nie wezwał nas wcześniej, tylko czekał środka nocy?
— Ponieważ jest tylko narzędziem w rękach każdego, kto potrafi nim manipulować. Z pewnością to Gillbret podsunął mu ten pomysł, zapewne przekonał go, że to nocne zaproszenie zostanie potraktowane jako wyraz szczególnego oddania.
— To znaczy, że specjalnie nas tu wezwano? Abyśmy byli świadkami ich ucieczki?
— Nie, nie dlatego. Pomyśl. Dokąd ci ludzie mają zamiar się udać?
Major wzruszył ramionami.
— Rhodia jest wielka.
— Tak, gdyby chodziło jedynie o młodego Farrilla. Ale gdzie na Rhodii mogliby ukryć się członkowie królewskiego rodu, pozostając nie rozpoznani? Zwłaszcza dziewczyna?
— Muszą zatem opuścić planetę, tak? Owszem, to ma sens.
— A skąd mogliby uciec? Droga do pałacowego portu zabrałaby im piętnaście minut. Czy teraz widzisz już, po co nas tu wezwano?
— Nasz statek? — spytał z niedowierzaniem major.
— Oczywiście. Tyrannejski statek musiał wydawać się im idealnym rozwiązaniem. W przeciwnym razie zmuszeni byliby wybrać któryś z frachtowców. Farrill studiował na Ziemi, jestem pewien, że potrafi pilotować krążownik.
— Słusznie. Czemu właściwie pozwalamy szlachcie, by wysyłała swych synów, dokąd tylko zechcą? Po co poddani mają wiedzieć więcej o świecie, niż potrzeba im w ich pracy? Sami wychowujemy buntowników.
— Niemniej — odrzekł Aratap z uprzejmą obojętnością — w tej chwili Farrill dysponuje taką wiedzą i proponuję, abyśmy uwzględnili ten fakt, nie wpadając w niepotrzebną złość. Nadal jestem pewien, że wykorzystali nasz statek.
— Nie mogę w to uwierzyć.
— Masz przecież naręczny komunikator. Połącz się z załogą — jeśli zdołasz.
Major spróbował, bezskutecznie.
— W takim razie wywołaj wieżę — poradził Aratap. Posłuchał. W miniaturowym głośniczku natychmiast odezwał się zdenerwowany głos:
— Ależ, Ekscelencjo, nie rozumiem… Musiała zajść jakaś pomyłka. Wasz pilot wystartował dziesięć minut temu.
Aratap uśmiechnął się.
— Widzisz? Wystarczy opracować wzór, a każde najdrobniejsze zdarzenie natychmiast zaczyna pasować do reszty. A teraz, czy dostrzegasz konsekwencje?
Major klepnął się w udo i wybuchnął śmiechem.
— Oczywiście! — krzyknął.
— No cóż — ciągnął Aratap — rzecz jasna, nie mogli o tym wiedzieć, ale sami założyli sobie sznur na szyję. Gdyby zadowolili się nawet najbardziej topornym statkiem z miejscowego portu, z pewnością by uciekli, a ja pozostałbym — jak to się mówi? — ze spuszczonymi spodniami. Tymczasem moje spodnie tkwią na miejscu, a pasek jest starannie zapięty. I nic już nie uratuje naszych zbiegów. A kiedy schwytam ich, w momencie, który sam wybiorę — z satysfakcją podkreślił ostatnie słowa — będę miał w rękach całą resztę spiskowców.
Westchnął i uświadomił sobie, że znów zaczyna odczuwać senność.
— Mieliśmy dzisiaj szczęście i nie musimy się już spieszyć. Wezwij bazę i każ im przysłać po nas statek.
10. Być może!
Ziemskie szkolenie z kosmonautyki, które przeszedł Biron Farrill, miało charakter dość teoretyczny. Zaliczył co prawda różnorodne zajęcia z inżynierii kosmicznej, lecz pół semestru konstrukcji i eksploatacji silników atomowych niewiele mu dało, jeśli idzie o kierowanie statkiem w prawdziwej przestrzeni. Najlepsi i najbardziej doświadczeni piloci uczą się swojego kunsztu w kosmosie, a nie w szkolnych pracowniach.
Udało mu się wystartować bez komplikacji, ale sprawił to bardziej szczęśliwy traf niż jakiekolwiek umiejętności. Bezlitosny reagował na stery szybciej, niż Biron mógł oczekiwać. Pilotował kilka statków, startował z Ziemi i lądował, ale wyłącznie na pokładzie starych, powolnych modeli, przeznaczonych do użytku studentów. Były delikatne, bardzo, bardzo sfatygowane i z wysiłkiem przedzierały się przez atmosferę ku próżni.
Tymczasem Bezlitosny wznosił się bez trudu, ze świstem przecinając atmosferę, tak że Biron wypadł ze swojego fotela i niemal wywichnął ramię. Artemizja i Gillbret, którzy z wielką ostrożnością podeszli do nieznanego i dokładnie przypięli się pasami, zostali posiniaczeni przez siatkę ochronną. Wzięty do niewoli Tyrannejczyk leżał przyciśnięty do ściany i gwałtownie szarpiąc więzy, głośno przeklinał.
Biron stanął na drżących nogach, kopniakiem uciszył Tyrannejczyka i powoli, podciągając się ręka za ręką na biegnącej wzdłuż ściany poręczy, walcząc z przeciążeniem, wrócił na swoje miejsce. Specjalny ciąg hamujący nie pozwalał statkowi rozwinąć nadmiernej szybkości i utrzymywał ją na optymalnym poziomie.
Znajdowali się w górnych warstwach atmosfery. Niebo przybrało ciemnofioletową barwę. Poszycie statku rozgrzało się od tarcia atmosferycznego i temperatura wewnętrzna wyraźnie wzrosła.
Wprowadzenie statku na odpowiednią orbitę wokół Rhodii zajęło mu kilka godzin. Biron nie umiał szybko obliczyć prędkości potrzebnej do przezwyciężenia jej przyciągania. Pracował metodą prób i błędów, zmieniając siłę ciągu, obserwując masometr, który wskazywał odległość od powierzchni planety za pośrednictwem pomiarów jej pola grawitacyjnego. Na szczęście masometr był ustawiony na masę i promień Rhodii. Bez długotrwałych doświadczeń Biron nie zdołałby samodzielnie skalibrować przyrządów.
Ostatecznie masometr ustabilizował się i przez dwie godziny nie wskazywał żadnych odchyleń. Biron pozwolił sobie na chwilę odpoczynku, a reszta pasażerów uwolniła się od pasów.
— Nie masz zbyt delikatnej ręki, mości rządco — powiedziała Artemizja.
— Jednak lecimy, moja pani — odparł uprzejmie Biron. — Jeśli potrafi pani zrobić to lepiej, proszę spróbować, tylko że wtedy ja wysiadam.
— Spokojnie, spokojnie — wtrącił się Gillbret. — Statek jest zbyt mały na kłótnie. Poza tym, skoro jesteśmy zmuszeni wciąż przebywać ze sobą w tym ciasnym ruchomym więzieniu, proponuję, abyśmy dali sobie spokój z tymi wszystkimi „panami”, „paniami” i tytułami, które nieznośnie utrudniają rozmowę. Ja jestem Gillbret, ty Biron, a ona Artemizja. Zapamiętajmy te imiona lub jakiekolwiek zdrobnienia, których zechcemy używać. A co do pilotowania statku, dlaczegóż by nie skorzystać z pomocy naszego tyrannejskiego przyjaciela?