— Otwórzcie drzwi! — krzyknął kilkakrotnie. Drżał z niecierpliwości. Bomba mogła eksplodować w każdej chwili.
Wydało mu się, że go usłyszeli. W końcu dobiegł go przytłumiony głos: „Uważaj!” Coś tam, coś tam… „blaster”. Domyślił się, o co im chodzi, i szybko odsunął się od drzwi.
Rozległo się kilka ostrych trzasków i poczuł drżenie powietrza w pokoju. Potem dobiegł go głos rozdzieranego metalu i drzwi wpadły do środka. Z korytarza przeniknęło światło.
Biron wybiegł na zewnątrz z szeroko rozłożonymi ramionami.
— Nie wchodźcie! — krzyknął. — Na miłość Ziemi, nie wchodźcie! Tu jest bomba radiacyjna.
Zobaczył dwóch mężczyzn. Jeden to był Jonti. W drugim, częściowo tylko ubranym, rozpoznał Esbaka, kierownika hotelu.
— Bomba radiacyjna? — wyjąkał kierownik. A Jonti spytał:
— Jakiej wielkości?
Blaster, wciąż tkwiący w jego rękach, kontrastował z eleganckim nawet o tej porze nocy strojem.
Biron mógł tylko pokazać rękami przybliżony rozmiar.
— W porządku — powiedział Jonti. Wyglądał na spokojnego, kiedy zwracał się do swego towarzysza. — Lepiej ewakuujcie pokoje w tym sektorze. A jeśli macie gdzieś na terenie uniwersytetu arkusze blachy ołowianej, wyłóżcie nimi korytarz. I nie wpuszczałbym tutaj nikogo przed rankiem.
Zwrócił się do Birona.
— Prawdopodobnie ma zasięg rażenia cztery do sześciu metrów. Jak się tu znalazła?
— Nie wiem — odpowiedział Biron. Podrapał się w głowę. — Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym gdzieś usiąść.
Spojrzał na rękę i zorientował się, że jego zegarek został w pokoju. Odczuł nieodpartą ochotę, aby po niego wrócić. Trwała ewakuacja. Studenci pospiesznie opuszczali pokoje.
— Chodź — powiedział Jonti. — Myślę, że rzeczywiście powinieneś usiąść.
— Co cię sprowadziło do mojego pokoju? — spytał Biron. — Nie żebym nie był wdzięczny, rozumiesz.
— Dzwoniłem do ciebie. Nie było odpowiedzi, a ja musiałem się z tobą zobaczyć.
— Zobaczyć się ze mną? — Mówił powoli, starając się uspokoić nieregularny oddech. — Dlaczego?
— Żeby cię ostrzec. Twoje życie jest w niebezpieczeństwie.
— Już to wiem — roześmiał się Biron chrapliwie.
— To był tylko wstęp. Znowu spróbują.
— Kim oni są?
— Nie tutaj, Farrill — powiedział Jonti. — Potrzebujemy spokojnego miejsca. Jesteś wystawiony i być może ja też narażam się na strzał.
2. Kosmiczna sieć
Studencka świetlica była pusta i ciemna. Zresztą o czwartej trzydzieści rano trudno oczekiwać czegoś innego. Jednak Jonti przez chwilę zawahał się, trzymając otwarte drzwi i nasłuchując, czy wewnątrz na pewno nie ma nikogo.
— Nie — powiedział cicho. — Nie zapalaj światła. Nie potrzebujemy go do rozmowy.
— Jak na jedną noc mam dość ciemności — zaoponował Biron.
— Zostawimy uchylone drzwi.
Biron nie znalazł kontrargumentu. Opadł na najbliższe krzesło i patrzył, jak prostokąt światła wpadającego przez szczelinę zamykających się drzwi zmienia się w wąską linię. Teraz, gdy było już po wszystkim, zaczęły wstrząsać nim dreszcze.
Jonti przytrzymał drzwi i oparł o nie swoją elegancką laskę stawiając ją w plamie padającego światła.
— Spójrz tutaj. Jeśli ktoś będzie podchodził albo drzwi się poruszą, zauważymy to natychmiast.
— Proszę. Nie jestem w nastroju do konspiracji — mruknął Biron. — Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym, żebyś powiedział wszystko, co masz do powiedzenia. Uratowałeś mi życie i jutro będę w stanie ci podziękować. Teraz jednak chciałbym się czegoś napić i odpocząć.
— Wiem, co czujesz. Ale przed chwilą udało ci się właśnie uniknąć zbyt długiego wypoczynku. Wołałbym, żeby nie było to jedynie na chwile. Czy wiesz, że znałem twojego ojca?
Zaskoczony pytaniem Biron uniósł brwi. co było jednak zupełnie niewidoczne.
— Nigdy mi wspominał, że cię zna.
— Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby to zrobił. Nie znal mnie pod nazwiskiem, którego teraz używam. A tak przy okazji, czy miałeś ostatnio od ojca jakieś wiadomości?
— Dlaczego pytasz?
— Ponieważ jest w wielkim niebezpieczeństwie.
— Co?
Ręka Jomiego odnalazła w mroku ramię Birona i uścisnęła je delikatnie.
— Proszę — nie podnoś głosu. Biron po raz pierwszy uświadomił sobie, te cały czas mówili szeptem.
— Będę wyrażał się jaśniej — ciągnął Jonti. — Twój ojciec został uwięziony. Rozumiesz, co to oznacza?
— Nie, nic nie rozumiem Kto go uwięził? Do czego zmierzasz? I dlaczego mnie dręczysz? tętniło mu w głowie. Wpływ hypnitu i niedawna bliskość śmierci sprawiły, ze Biron nie był zdolny do szermierki słownej ze spokojnym dandysem, który siedział tu tak blisko, że jego szepty brzmiały niczym krzyk.
— Z pewnością masz jakieś wyobrażenie o pracy swojego ojca — doleciał go szept.
— Jeśli go znasz, wiesz zapewne, że jest rządcą Widemos. To jest jego praca.
— W porządku, nie ma żadnych powodów, żebyś mi zaufał, poza tym że naraziłem dla ciebie swoje życie. Ale i tak wiem wszystko, co mógłbyś mi powiedzieć. Na przykład, że twój ojciec spiskował przeciwko Tyrannejczykom.
— Zaprzeczam temu — oznajmił gwałtownie Biron. — Dzisiejszej nocy wyrządziłeś mi przysługę, ale to nie upoważnia cię do formułowania podobnych insynuacji.
— Młody człowieku, głupio się wykręcasz i marnujesz mój czas. Czy nie widzisz, że sytuacja jest zbyt poważna na słowne potyczki? Powiem ci prawdę. Twój ojciec jest w niewoli u Tyrannejczyków. Być może, już nie żyje.
— Nie wierzę ci. — Biron zerwał się z krzesła.
— Mam uzasadnione powody, żeby tak sądzić.
— Skończmy z tym, Jonti. Nie jestem w nastroju do tajemnic, a twoje oburzające próby. aby…
— Aby co? — z głosu Jontiego zniknęły wszystkie łagodne tony — Co niby zyskam, mówiąc ci te rzeczy? Mam ci przypomnieć, że ta właśnie wiedza, która tak cię wzburzyła, pozwoliła mi przewidzieć zamach na twoje życie? Rozważ wszystko, co się stało, Farrill.
— Zacznij od początku, tylko mów jaśniej. Posłucham.
— W porządku. Wyobrażam sobie, Farrill, że rozpoznałeś we mnie rodaka z Królestw Mgławicy, chociaż przedstawiam się jako Wegańczyk.
— Owszem, podejrzewałem to, ze względu na twój akcent. Nie sądziłem jednak, że to ważne.
— Bardzo ważne, przyjacielu. Przyjechałem tutaj, bo — tak jak twój ojciec — nie lubię Tyrannejczyków. Gnębią naszych rodaków od pięćdziesięciu lat. To bardzo długo.
— Nie zajmuję się polityką.
W głosie Jontiego znowu zabrzmiała irytacja.
— Och, nie jestem ich agentem, który usiłuje wciągnąć cię w kłopoty. Powiedziałem ci prawdę. Schwytali mnie rok temu, tak jak teraz pojmali twojego ojca. Ale udało mi się uciec i przyjechać na Ziemię. Sądziłem, że tutaj zdołam ukryć się bezpiecznie, dopóki nie będę gotowy do powrotu. To wszystko, co musisz o mnie wiedzieć.
— To więcej, niż oczekiwałem, proszę pana.
Biron bezskutecznie usiłował wyzbyć się nieprzyjaznego tonu. Wystudiowane zachowanie Jontiego drażniło go do głębi.
— Wiem. Ale musiałem powiedzieć ci co najmniej tyle, w tych bowiem okolicznościach poznałem twojego ojca. Pracował ze mną, a raczej dla mnie. Znał mnie, ale nie z racji swojej oficjalnej pozycji najznamienitszego obywatela planety Nefelos. Rozumiesz?
— Tak — Biron bezsensownie skinął głową w ciemnościach.