Andros wystąpił śmiało.
— Komisarzu, potrzeba nam dziesięciu statków.
Aratap, poirytowany, uniósł wzrok. Do tej pory zamierzał udać się w pościg za młodym Widemosem jednym dużym statkiem. Odsunął na bok kapsuły, w których przygotowywał raport dla Kolonialnego Biura Chana i które miały być wysłane natychmiast w razie niefortunnego końca wyprawy.
— Dziesięciu, majorze?
— Tak jest. Ani jednego mniej.
— Dlaczego?
— Wymagają tego rozsądne granice bezpieczeństwa. Ten młody człowiek dokądś się udaje. Pan twierdzi, iż istnieje doskonale zakonspirowany spisek. Być może, oba te fakty łączą się ze sobą.
— A zatem?
— A zatem musimy być gotowi na spotkanie ze spiskiem o sporym zasięgu. Takim, dla którego pojedynczy statek nie stanowi zagrożenia.
— Ani dziesięć statków. Może nawet setka. Gdzie przebiega granica bezpieczeństwa?
— Ktoś musi podjąć decyzję. W przypadku akcji militarnych należy to do mnie. Proponuję dziesięć.
W świetle lampy ściennej szkła kontaktowe Aratapa zabłysły nienaturalnie, gdy komisarz uniósł pytająco brwi. Opinie wojskowych zawsze się liczyły. Teoretycznie w czasach pokoju decyzje podejmowali cywile, trudno jednak zlekceważyć odwieczną tradycję.
— Rozważę to — odparł ostrożnie.
— Dziękuję. Ma pan oczywiście prawo — obcasy majora stuknęły głośno, lecz Aratap wiedział, jak niewiele znaczy ta demonstracja szacunku — nie przyjąć mojej sugestii, bo zapewniam, że jest to jedynie sugestia. Wówczas jednak będę zmuszony zrezygnować z dalszego pełnienia swej funkcji.
Aratap nie miał innego wyjścia jak tylko wybrnąć z honorem z zaistniałej sytuacji.
— Nie mam najmniejszego zamiaru podważać pańskich decyzji w kwestiach czysto wojskowych, majorze. Mam nadzieję, iż par zachowa się podobnie wobec mnie w sprawach politycznych.
— Jakie to sprawy?
— Na przykład, jeśli idzie o Hinrika. Wczoraj wysunął pan liczne obiekcje co do mojej propozycji, by zabrać go z sobą.
— Uważam, że to całkiem niepotrzebne — odrzekł suche major. — Obecność obcych podczas akcji źle działa na morale żołnierzy.
Aratap westchnął cicho. Mimo wszystko jednak Andros był w swoim fachu niezwykle kompetentny. Nie ma sensu okazywać mu zniecierpliwienie.
— Tu także zgadzam się z panem. Proszę jedynie, aby rozważył pan polityczne implikacje obecnej sytuacji. Jak pan wie, egzekucja starego rządcy Widemos nie była zbyt szczęśliwym posunięciem. Niepotrzebnie wzburzyła Królestwa. I — choćby nawet była konieczna — teraz powinniśmy się starać dążyć do tego, aby nie przypisano nam również śmierci syna. Obywatele Rhodii wiedzą jedynie, że młody Widemos porwał córkę suwerena, dziewczynę bardzo popularną i chyba najbardziej lubianą z całej rodziny Hinriadów. Wydaje się więc rzeczą oczywistą i całkowicie zrozumiałą, że suweren winien osobiście dowodzić karną ekspedycją. Byłoby to spektakularne posunięcie, znakomicie zadowalające uczucie patriotyzmu mieszkańców Rhodii. Rzecz jasna, suweren poprosiłby Tyrannejczyków o wsparcie i otrzymałby je, tego jednak można by nie nagłaśniać. Opinia publiczna byłaby przekonana, iż to Rhodia zorganizowała całą wyprawę. Gdybyśmy odkryli spisek, byłoby to ich odkrycie. Gdyby młody Widemos został stracony, Królestwa uznałyby to za wewnętrzną sprawę Rhodii.
— A jednak — upierał się major — zgoda na to, by statki z poddańczej planety towarzyszyły tyrannejskiej ekspedycji militarnej, stanowiłaby niedobry precedens. Przeszkadzaliby nam w walce. W tym momencie problem nabiera znaczenia wojskowego.
— Nie powiedziałem wcale, mój drogi majorze, że Hinrik dowodziłby statkiem. Z pewnością zna go pan na tyle, by wiedzieć, że nie ma do tego zdolności, ani nawet ochoty próbować. Zamieszka na naszym statku. Będzie jedynym obywatelem Rhodii, jakiego zabierzemy.
— W takim razie cofam swój sprzeciw, komisarzu — oświadczył major.
Tyrannejska eskadra przez kilka dni utrzymywała pozycję o dwa lata świetlne od Lingane. Powoli sytuacja stawała się nie do zniesienia.
Major Andros zalecał natychmiastowe lądowanie na planecie.
— Autarcha Lingane — twierdził — uczynił wszystko, abyśmy uważali go za przyjaciela chana, ja jednak nie ufam ludziom, którzy podróżują za granicę. Przychodzą im do głowy dziwaczne pomysły. To dziwne, że akurat gdy autarcha wrócił z wyprawy, młody Widemos postanowił złożyć mu wizytę.
— Nie próbował jednak ukrywać ani swych podróży, ani powrotu, majorze. Zresztą nie wiemy, czy Widemos przybył tu właśnie na spotkanie z autarchą. Nadal siedzi na orbicie. Czemu nie ląduje?
— A dlaczego tkwi na orbicie? Zastanówmy się nad tym, co robi, nie nad tym, czego nie robi.
— Mogę zaproponować rozwiązanie, które pasuje do wzoru.
— Z radością go wysłucham.
Aratap wsunął palec za kołnierz i bezskutecznie spróbował nieco go rozluźnić.
— Ponieważ ten młody człowiek czeka, możemy założyć, iż czeka na coś lub na kogoś. Byłoby głupotą sądzić, że skoro udał się bezpośrednio na Lingane, i to tak szybko — ściślej mówiąc, jednym skokiem — waha się teraz wyłącznie z niezdecydowania. Twierdzę zatem, że czeka na przybycie przyjaciół. Fakt, że nie ląduje na Lingane, wskazywałby na to, iż nie uważa, aby podobne posunięcie było dla niego bezpieczne. Oznaczałoby to, że sama Lingane — szczególnie zaś jej autarchą — nie należy do spisku, choć mogą w nim uczestniczyć niektórzy obywatele.
— Nie jestem pewien, czy powinniśmy zawsze wierzyć, że najbardziej oczywiste wnioski to są wnioski właściwe.
— Mój drogi majorze, ten wniosek nie jest jedynie najbardziej oczywisty. Jest też logiczny. Doskonale pasuje do wzoru.
— Może i tak. Mimo wszystko jednak jeśli w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin nic się nie zdarzy, nie będę miał innego wyjścia jak ruszyć w kierunku Lingane.
Aratap krzywiąc się spojrzał na drzwi, za którymi zniknął major. Kierowanie zarówno niespokojnymi poddanymi, jak i krótkowzrocznymi zdobywcami wymagało wiele wysiłku. Dwadzieścia cztery godziny. Może coś się wydarzy; jeśli nie — będzie musiał wymyślić jakiś sposób, by powstrzymać Androsa.
Nagle zadźwięczał sygnalizator drzwi i komisarz z irytacją uniósł wzrok. Czyżby to znów Andros? Nie. W wejściu ujrzał wysoką przygarbioną sylwetkę Hinrika z Rhodii, za jego plecami majaczyła nieodłączna postać strażnika, który towarzyszył mu od chwili, gdy suweren stanął na pokładzie statku. Teoretycznie Hinrik cieszył się nieograniczoną swobodą ruchów. Zapewne sam również w to wierzył. W każdym razie nigdy nie zwracał uwagi na swą eskortę
— Nie przeszkadzam, Komisarzu? — Hmnk uśmiechnął się żałośnie.
— Oczywiście, że nie. Proszę usiąść, suwerenie — Aratap stał nadal. Hinrik zdawał się tego nie dostrzegać.
— Mam do pana ważną sprawę, którą chciałbym przedyskutować — oświadczył. Z jego głosu zniknęło dotychczasowe napięcie. Rozejrzał się i dodał, zupełnie innym tonem: — Cóż to za wielki, piękny statek!
— Dziękuję, suwerenie — Aratap uśmiechnął się blado. Pozostałe jednostki eskadry to było dziewięć typowych niewielkich krążowników tyrannejskich, lecz okręt flagowy, na pokładzie którego znajdowali się w tej chwili, był rzeczywiście ogromny. Przypominał dawne okręty bojowe Rhodii. Być może, pojawienie się coraz liczniejszych statków tego typu było pierwszym objawem stopniowego złagodzenia obyczajów Tyrannejczyków. Klasyczne eskadry bojowe nadal składały się z maleńkich, dwu-, trzyosobowych krążowników, lecz dowództwo coraz częściej znajdowało powody, by sztaby floty umieszczać na dużych statkach.