Aratap nie miał nic przeciwko temu. Niektórzy żołnierze, zwłaszcza starsi, uważali, że złagodzenie rygorów to najprostsza droga do degeneracji, on jednak uważał, że raczej zbliża ich to do cywilizacji. W końcu — choć zapewne potrwa to wiele stuleci — Tyrannejczycy może nawet znikną jako naród, zmieszają się i rozpłyną wśród podbitych społeczeństw Królestw Mgławicy. I może nie będzie to taka zła rzecz.
Oczywiście nigdy nie wyrażał podobnych opinii na głos.
— Przyszedłem, aby coś panu powiedzieć — oznajmił Hinrik. Myślał chwilę, po czym ciągnął dalej: — Dziś wysłałem wiadomość do moich rodaków. Informuję ich, że czuję się dobrze, złoczyńca wkrótce zostanie schwytany, a moja córka bezpiecznie powróci do domu.
— To dobrze — odparł Aratap. Nie była to dla niego nowina. Sam napisał ową wiadomość, choć możliwe, że Hinrik zdołał już sobie wmówić, że to on jest jej autorem, czy nawet że osobiście dowodzi wyprawą. Aratap poczuł nagłe współczucie — biedak z dnia na dzień coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości.
— Moi poddani byli bardzo zaniepokojeni tym śmiałym napadem na pałac, zorganizowanym przez tak sprawną grupę bandytów. Sądzę, że mogą być ze mnie dumni, prawda, komisarzu? Zadziałałem wszak szybko i zdecydowanie. Przekonają się, że ród Hinriadów nadal wiele znaczy — zakończył triumfalnie.
— Uważam, że będą zachwyceni — potwierdził Aratap.
— Czy mamy już wroga w zasięgu?
— Nie, suwerenie, nieprzyjaciel pozostał tam, gdzie był: niedaleko Lingane.
— Nadal? Och, przypomniało mi się, co miałem panu powiedzieć — Hinrik, podniecony, zaczął mówić chaotycznie i nieskładnie. — To bardzo ważne, komisarzu. Muszę z panem pomówić. Na pokładzie są zdrajcy. Sam to odkryłem. Trzeba natychmiast coś zrobić. Zdrada… — wyszeptał.
Aratapa ogarnęło zniecierpliwienie. Musiał oczywiście uprzejmie wysłuchiwać gadaniny tego biednego idioty, lecz zaczynał mieć dosyć marnowania czasu. Jeśli tak dalej pójdzie, suweren niedługo kompletnie zwariuje i stanie się bezużyteczny nawet jako marionetka. Szkoda.
— Nie ma żadnej zdrady — powiedział głośno. — Nasi ludzie są wierni i lojalni. Ktoś wprowadził pana w błąd. Jest pan zmęczony.
— Nie, nie — Hinrik odsunął rękę Aratapa, która przez moment spoczęła na jego ramieniu. — Gdzie jesteśmy?
— Jak to gdzie? Tutaj!
— Chodzi mi o statek. Przyglądałem się ekranom. W pobliżu nie ma żadnej gwiazdy. Znajdujemy się w głębokiej przestrzeni. Wiedział pan o tym?
— Ależ oczywiście.
— Lingane nie leży nigdzie w sąsiedztwie. O tym też pan wiedział?
— Dwa lata świetlne stąd.
— Aha! Komisarzu, czy nikt nas nie słyszy? Jest pan pewien? — nachylił się ku niemu, Aratap zaś z trudem powstrzymał chęć odsunięcia się. — Skąd zatem wiemy, że wrogowie znajdują się w pobliżu Lingane? Są poza zasięgiem naszych detektorów. Ktoś udziela nam fałszywych informacji, a to oznacza zdradę.
Cóż, może to i szaleniec, lecz w tym przypadku rozumował całkiem prawidłowo. Aratap odparł:
— To problem obsługi technicznej, suwerenie. Wyżsi dowódcy nie muszą zaprzątać sobie głowy podobnymi sprawami. Sam ledwie to rozumiem.
— Ale jako dowódca ekspedycji powinienem wiedzieć, jak te się dzieje. Jestem przecież dowódcą, prawda? — Rozejrzał się podejrzliwie. — Szczerze mówiąc, czasami odnoszę wrażenie, że major Andros nie zawsze wypełnia moje rozkazy. Czy możni mu ufać? Oczywiście nieczęsto wydaję mu jakiekolwiek poleceni. Dziwnie się czuję, rozkazując tyrannejskiemu oficerowi. Ale muszę odnaleźć córkę. Ona ma na imię Artemizja. Odebrano mi ją i wyruszyłem z całą tą flotą tylko po to, by ją odzyskać. Widzi pan wiec, że muszę wiedzieć. To znaczy, skąd wiadomo, że nieprzyjaciel znajduje się obok Lingane. Moja córka też tam będzie. Zna pan moją córkę? Ma na imię Artemizja.
Jego oczy wpatrzyły się błagalnie w twarz komisarza. Nagle zakrył je dłonią i wymamrotał coś, co zabrzmiało jak ciche: „Przepraszam”.
Aratap poczuł, jak zaciskają mu się szczęki. Chwilami zapominał, że ma przed sobą oszalałego z rozpaczy ojca i że nawet zidiociały suweren Rhodii ma uczucia rodzicielskie. Nie mógł pozwolić, by ten człowiek cierpiał.
— Spróbuję to panu wyjaśnić — powiedział łagodnie. — Wie pan, że istnieje urządzenie zwane masometrem? Służy do wykrywania statków w przestrzeni.
— Tak, tak.
— Masometr reaguje na pola grawitacyjne. Wie pan, o czym mówię?
— Och, tak. Wszystko ma grawitację — Hinrik nachylał się nad Aratapem, nerwowo zaciskając dłonie.
— Doskonale. Oczywiście masometru można używać, jedynie kiedy statek znajduje się w pobliżu, w odległości mniejszej niż półtora miliona kilometrów. Musi też być w rozsądnej odległości od jakiejkolwiek planety, w przeciwnym bowiem razie czujniki zarejestrują wyłącznie ją, jako dużo większą.
— I wykazującą silniejszą grawitację.
— Właśnie — potwierdził Aratap i Hinrik uśmiechnął się nieśmiało. — My, Tyrannejczycy, dysponujemy innym urządzeniem. To nadajnik, który wysyła sygnały we wszystkich kierunkach przez nadprzestrzeń. Jego sygnał to szczególne zakłócenie samej przestrzeni, a nie fale elektromagnetyczne. Innymi słowy, nie przypomina światła, fal radiowych, ani nawet podprzestrzennych. Rozumie pan?
Hinrik nie odpowiedział. Wyglądał na kompletnie zdezorientowanego.
— Cóż, po prostu jest inny — ciągnął pospiesznie Aratap. — Nieważne, na czym to polega. Potrafimy wykrywać ten sygnał, dzięki czemu zawsze wiemy, gdzie znajduje się każdy statek tyrannejski, nawet gdyby był po drugiej stronie Galaktyki albo krył się za gwiazdą.
Hinrik z powagą skinął głową.
— A zatem gdyby młody Widemos uciekł zwyczajnym statkiem, mielibyśmy duże kłopoty ze zlokalizowaniem go. Ponieważ jednak wybrał tyrannejski krążownik, wiemy dokładnie, gdzie kiedy jest, choć on sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Stąd właśnie wiadomo, iż w tej chwili przebywa w pobliżu Lingane. Co więcej, nie może nam uciec, na pewno więc uratujemy pańską córkę.
Hinrik uśmiechnął się.
— To świetnie. Gratuluję panu, komisarzu. Bardzo sprytny pomysł.
Aratap nie miał złudzeń. Hinrik niewiele zrozumiał z całego wywodu, nie to jednak było ważne. Przede wszystkim zdołał uspokoić go co do bezpieczeństwa córki i zaszczepić w głębi jego mętnego umysłu świadomość, iż jej uratowanie zawdzięczać może jedynie tyrannejskiej nauce.
Tłumaczył sobie, że podejmował trud wyjaśniania zawiłych problemów technicznych nie z powodu współczucia dla żałosnego władcy Rhodii. Chciał uchronić go przed ostatecznym załamaniem z czysto politycznych przyczyn. Może powrót córki suwerena poprawi nieco sytuację. Aratap miał taką nadzieję.
Znów rozległ się sygnalizator u drzwi i tym razem do kabiny wszedł major Andros. Ręka Hinrika zesztywniała na poręczy fotela, jego twarz przybrała wyraz przestrachu. Uniósł się pospiesznie i zaczął:
— Majorze An…
Andros jednak już mówił, całkowicie ignorując Rhodianina.
— Komisarzu, Bezlitosny zmienił pozycję.
— Nie wylądował chyba na Lingane — odparł ostro Aratap.
— Nie. Wykonał skok, i to bardzo daleki.
— To dobrze. Być może, dołączył do niego inny statek.