Выбрать главу

— Co załatwiłeś? — Biron wstał. Podniósł go i potrząsnął nim. — Odpowiedz.

— Znaleźli mnie w pokoju technicznym — słowa wydobywały się pojedynczo. — Myśleli, że się tam ukryłem. Ale nie. Włączyłem alarm w sekcji magazynowej, bo przez kilka minut chciałem być sam, przez kilka minut. Biron, skróciłem pręty w stosie.

— Co?

— To było łatwe. Zajęło mi to minutę. Oni nic nie wiedzą.

Zrobiłem to bardzo sprytnie. Nie dowiedzą się aż do momentu skoku, kiedy całe paliwo weźmie udział w jednej wielkiej reakcji łańcuchowej, a statek, i my, i Aratap, i cala wiedza o świecie rebelii zamienią się w obłok metalowej pary. Biron słuchał uważnie, z szeroko otwartymi oczami.

— Zrobiłeś to?

— Tak — Gillbret ukrył twarz w dłoniach i zaczął kołysać się miarowo. — Umrzemy, Bironie. Nie boję się śmierci, ale nie chcę być sam. Nie sam. Muszę być z kimś. Jestem rad, że ty jesteś ze mną. Chcę być z kimś. kiedy będę umierał. To nie będzie bolało, nadejdzie szybko. Nie będzie bolało. Nie będzie… bolało.

— Głupiec! Szaleniec! Mogliśmy jeszcze probować ucieczki! — krzyczał Biron.

Ale Gillbret nie słyszał go. Jego uszy wypełniały własne nieartykułowane dźwięki. Biron rzucił się do drzwi.

— Straż! — wrzeszczał. — Straż! Zostały im godziny czy tylko minuty?

21. Tutaj?

W korytarzu rozległ się tupot kroków żołnierza.

— Wracaj na miejsce — polecił Tyrannejczyk ostro.

Stali naprzeciw siebie. Maleńkie pokoiki na najniższym poziomie, które służyły za cele, nie miały drzwi. Rolę tę pełniło rozciągające się na całą wysokość korytarza pole siłowe. Biron dotknął go ręką. Poczuł, jak lekko ustępuje, niczym napięta do ostateczności guma. Nagle stało się twarde jak stal, jakby pod wpływem najlżejszego nacisku zmieniała się jego struktura.

Zetknięcie z polem wywołało na ręce Birona gęsią skórkę. Doskonale wiedział, że choć bariera ta powstrzymuje ciała materialne, nie stanowi żadnej przeszkody dla promienia energii, który wysyła bicz neuronowy. A właśnie taki bicz tkwił w dłoni strażnika.

— Muszę się widzieć z komisarzem Aratapem — oznajmił Biron.

— Czy to dlatego narobiłeś tyle hałasu? — strażnik był zły. Nocne warty nie cieszyły się zbytnią popularnością, a w dodatku akurat przegrywał w karty. — Przekażę mu informację po zapaleniu świateł.

— Nie ma czasu do stracenia — nalegał rozpaczliwie Biron. — To naprawdę ważna sprawa.

— Będzie musiała poczekać. Cofniesz się sam, czy mam ci pomóc tym biczem?

— Posłuchaj. Ten człowiek obok mnie to Gillbret oth Hinriad. Jest chory. Może nawet umiera. Jeżeli członek rodu Hinriadów umrze na tyrannejskim statku tylko dlatego, że nie pozwoliłeś mi skontaktować się z twoją zwierzchnością, czekają cię poważne kłopoty.

— Co mu jest?

— Nie wiem. Pospieszysz się, czy może masz dosyć życia? Strażnik, mrucząc coś pod nosem, pobiegł ku wyjściu. Biron obserwował go, póki jego sylwetka nie zniknęła w mdłym fioletowym świetle. Wytężył słuch, usiłując pochwycić wzmożony ryk silników, zwiastujący podejście do skoku. Nie dosłyszał jednak niczego.

Podszedł do Gillbreta, chwycił go za włosy i unosząc jego głowę, lekko odchylił ją do tyłu. Z umęczonej twarzy spojrzały na niego puste oczy. Nie dostrzegł w nich ani śladu świadomości, jedynie strach.

— Kto to?

— To tylko ja, Biron. Jak się czujesz?

Jego słowa dotarły dopiero po chwili. Gillbret spytał bezmyślnie:

— Biron? — i dodał z nagłym ożywieniem: — Biron! Czy to już skok? Śmierć nie będzie bolała.

Biron znów ułożył jego głowę na podłodze. Nie ma sensu denerwować się na Gillbreta. Biorąc pod uwagę informacje, jakimi dysponował, czy raczej wydawało mu się, że dysponuje, wykonał naprawdę wspaniały gest. Tym wspanialszy, że kompletnie załamał go psychicznie.

Biron, wytrącony z równowagi, nie mógł usiedzieć w miejscu. Czemu nie pozwalają mu pomówić z Aratapem? Dlaczego go nie wypuszczą? Zaczął walić pięścią w ścianę. Gdyby tu były drzwi, mógłby je wyważyć, gdyby były kraty, rozgiąłby je lub wyrwał z muru. Zrobiłby to, na Galaktykę!

Ale od wolności dzieliło go pole siłowe, którego nic nie zdoła naruszyć. Znów krzyknął na całe gardło.

Nagle usłyszał kroki. Podbiegł do drzwi, nie zamkniętych a przecież nie dających się otworzyć. Nie mógł wyjrzeć n; korytarz, by sprawdzić, kto nadchodzi. Pozostawało jedynie czekać.

To był ten sam strażnik. — Odejdź od pola — warknął. — Stań z tyłu i pokaż ręce. — Towarzyszył mu oficer.

Biron cofnął się. Wylot bicza celował prosto w niego, dzierżąc go dłoń nawet nie drgnęła.

— To nie komisarz — zaoponował. — Chcę mówić z komisarzem.

— Jeśli Gillbret oth Hinriad jest chory — stwierdził oficer — to nie potrzebujesz komisarza. Trzeba wam lekarza.

Pole siłowe opadło, pozostawiając po sobie jedynie widoczną przez moment bladoniebieską iskierkę, oznakę przerwania obwodu. Oficer wszedł do celi i Biron dojrzał na jego mundurze insygnia jednostki medycznej.

Biron zastąpił mu drogę.

— W porządku. Posłuchaj. Ten statek nie może wykonać skoku. Tylko komisarz władny jest podjąć decyzję, i ja muszę się z nim zobaczyć. Rozumiesz mnie? Jesteś oficerem. Możesz go obudzić.

Lekarz wyciągnął rękę, by odsunąć go na bok, lecz Biron ją odepchnął. Tyrannejczyk krzyknął ostro:

— Straż! Zabrać go stąd!

Żołnierz postąpił naprzód, a Biron rzucił się na niego. Obaj runęli na podłogę. Biron zaczął macać po ciele strażnika i chwycił najpierw łokieć, a potem przegub trzymającej bicz ręki, podczas gdy przeciwnik ze wszystkich sił starał się użyć swej broni.

Na chwilę zamarli, wytężając wszystkie siły, nagle jednak Biron pochwycił kącikiem oka jakiś ruch. To lekarz wybiegał na korytarz, aby uruchomić alarm.

Wolna ręka Birona wystrzeliła do przodu i pochwyciła lekarza za kostkę. Strażnik niemal uwolnił się z jego uchwytu. Lekarz z rozmachem kopnął drugą nogą. Bironowi z wysiłku żyły nabrzmiały na rękach i na skroni, ale z całej siły rozpaczliwie szarpnął obiema rękami do siebie.

Lekarz upadł z krzykiem. Bicz strażnika z łoskotem uderzył o posadzkę.

Biron skoczył w jego stronę, przetoczył się i ukląkł podpierając się jedną ręką. W drugiej trzymał broń.

— Ani słowa — wydyszał. — Milczeć. Rzućcie wszystko, co macie.

Strażnik, który właśnie w trudem dźwignął się na nogi, sięgnął za pas podartego munduru i spoglądając na Birona z nienawiścią odrzucił na bok krótką, obciążoną metalem plastikową pałkę. Lekarz był nie uzbrojony.

Biron podniósł pałkę.

— Przykro mi — powiedział — ale nie mam nic, czym mógłbym was związać i zakneblować. Zresztą i tak szkoda na to czasu.

Bicz błysnął raz, drugi. Najpierw strażnik, a potem lekarz zesztywnieli w groteskowych pozach i, jak stali, osunęli się na ziemię. Smagnięcie promienia dosłownie ich sparaliżowało.

Biron odwrócił się do Gillbreta, który obserwował całą scenę tępym, nie widzącym wzrokiem.

— Przepraszam, lecz ty także, Gil — i bicz błysnął po raz trzeci. Gillbret zastygł na podłodze. Jego wyraz twarzy nie zmienił się. Pole siłowe nadal pozostawało wyłączone. Biron wyszedł na korytarz. Wokół było pusto. Na statku panowała „noc”, toteż jedynie wartownicy i członkowie obsługi trwali na posterunkach.