— Dokładnie? Nie.
— Ja chyba tak. Powiedział: „Na każdą gwiazdę przypada średnio siedemdziesiąt lat świetlnych sześciennych. Beze mnie, metodą prób i błędów, wasze szansę dotarcia o miliard kilometrów od jakiejkolwiek gwiazdy są jak jeden do dwustu pięćdziesięciu kwadrylionów. „Jakiejkolwiek gwiazdy!” Chyba w tym momencie dotarło do mnie znaczenie wszystkich faktów. To było jak olśnienie.
— Mnie tam nic nie olśniło — stwierdził Rizzett. — Mógłbyś wyjaśnić dokładniej?
— Nie wiem, do czego zmierzasz, Bironie — poparła go Artemizja.
— Nie rozumiecie, że to jest dokładnie to samo, czego Gillbret podobno dokonał? Pamiętacie jego opowieść? Zderzenie z meteorem wytrąciło statek z kursu, tak że pod koniec serii skoków znalazł się wewnątrz układu planetarnego! Prawdopodobieństwo podobnego zbiegu okoliczności jest tak znikome, że praktycznie równe zeru.
— Uwierzyliśmy opowieściom szaleńca, nie ma planety rebelii.
— Chyba że zaistnieją warunki, w których prawdopodobieństwo owo może znacznie wzrosnąć. Rzeczywiście, istnieje taka kombinacja warunków — jedyna — przy której statek bezwzględnie musi dotrzeć do wnętrza systemu. To nieuniknione.
— Co masz na myśli?
— Przypomnijcie sobie rozumowanie autarchy. Silniki statku Gillbreta pozostały nie naruszone, tak że siła hyperatomowego odrzutu, albo innymi słowy, długość skoków, nie zmieniła się. Zmianie uległ jedynie kierunek, dzięki czemu statek dotarł do jednej z pięciu gwiazd w niewiarygodnie wielkim obszarze Mgławicy. Fakty zaprzeczały podobnej interpretacji, była ona bowiem zbyt nieprawdopodobna.
— Jaka inna jest możliwa?
— To proste. Ani siła, ani kierunek nie zostały zmienione. Nie ma powodów, by sądzić, że cokolwiek uległo uszkodzeniu. By] to tylko przypuszczenie. A gdyby statek po prostu podążał swoim ustalonym kursem? Nakierowano go na pewien układ i dotarł do niego. Rachunek prawdopodobieństwa nie jest wcale potrzebny.
— Ależ, układ, na który został skierowany, to…
— Układ Rhodii. Zatem tam się znalazł. To jest tak proste, i aż trudne do pojęcia.
— To znaczy — krzyknęła Artemizja — że planeta rebelii miałaby znajdować się u nas! To niemożliwe!
— Dlaczego? Planeta w układzie Rhodii. Są dwa sposoby ukrycia jakiegoś obiektu. Można umieścić go tam, gdzie nikt go nie znajdzie, na przykład w mgławicy Końska Głowa. Albo przeciwnie — tam gdzie nikt me będzie go szukał, na widoku, tuż przed oczami.
Pomyślcie, co przytrafiło się Gillbretowi po wylądowaniu Odesłano go na Rhodię żywego. Jego zdaniem stało się tak, bo rebelianci obawiali się, iż poszukiwania statku naprowadzi Tyrannejczyków na ich świat. Czemu go więc nie zabili? Gdyby statek powrócił na Rhodię z martwym Gillbretem na pokładzie, cel również zostałby osiągnięty, a przy tym zażegnaliby gróźbę, że Gillbret się wygada, co się zresztą w końcu stało.
I znów jedynym wyjaśnieniem jest założenie, że planeta rebelii leży w układzie Rhodii. Gillbret należał do rodu Hinriadóv a gdzie indziej do tego stopnia szanowano by życie członka tej akurat rodziny?
Artemizja kurczowo zacisnęła palce.
— Ależ, Bironie, jeśli to, wszystko jest prawdą, to ojcu grozi ogromne niebezpieczeństwo!
— I groziło przez dwadzieścia lat — zgodził się Biron — choć może niezupełnie takie, jak sądzisz. Gillbret powiedział mi kiedyś, jak trudno jest udawać lekkomyślnego, bezwartościowego błazna, udawać tak dobrze, że nie porzuca się pozy nawet w towarzystwie przyjaciół, ba! nawet w samotności. Oczywiście u tego biedaka było to w znacznej mierze rozczulanie się nad sobą. Gillbret nie grał do końca. Zupełnie inaczej zachowywał się przy tobie, Arto. Odsłonił się przed autarchą. Uznał za stosowne zdradzić się nawet przede mną, i to po dość krótkiej znajomości.
Przypuszczam jednak, że można prowadzić takie życie, jeśli ma się po temu naprawdę ważne powody. Taki człowiek mógłby okłamywać nawet własną córkę i raczej zgodziłby się na jej nieszczęśliwe małżeństwo, niż zaryzykował dzieło swego życia, które zawisło od zaufania Tyrannejczyków. Wolałby uchodzić za wariata…
Artemizja wreszcie odzyskała głos.
— Nie wiesz, co mówisz!
— Nie ma innego wytłumaczenia, Arto. Był suwerenem przez ponad dwadzieścia lat. W tym czasie królestwo Rhodii bezustannie rosło w siłę dzięki nowym terytoriom, przyznawanym mu przez Tyrannejczyków. Uważali, że pod jego panowaniem będą bezpieczne. Przez dwadzieścia lat bez przeszkód organizował rebelię, a oni sądzili, że jest zupełnie niegroźny.
— To tylko domysły, Bironie — odezwał się Rizzett — równie niebezpieczne jak nasze wcześniejsze teorie.
— To nie domysł — odrzekł Biron. — W naszej ostatniej rozmowie powiedziałem Jontiemu, że to on, a nie suweren, musiał być zdrajcą, który doprowadził do śmierci mego ojca, ojciec bowiem nie był na tyle głupi, by zaufać suwerenowi. Nigdy nie powierzyłby mu kompromitujących informacji. Problem jednak w tym — o czym zresztą już wtedy wiedziałem — że ojciec właśnie tak postąpił. Gillbret dowiedział się o konspiracyjnej działalności Jontiego z podsłuchanej rozmowy mojego ojca z suwerenem. Tylko w ten sposób mógł to odkryć.
Ale każdy kij ma dwa końce. Sądziliśmy, że ojciec pracował dla Jontiego i starał się zdobyć poparcie suwerena. Czyż nie jest równie prawdopodobne, iż jego rola w organizacji autarchy polegała na opóźnianiu przedwczesnego wybuchu na Lingane, który mógłby zniweczyć dwadzieścia lat cierpliwej pracy?
Jak myślicie, dlaczego tak bardzo zależało mi, aby ocalić statek Aratapa, kiedy Gillbret doprowadził do spięcia w silnikach? Nie chodziło o moją osobę. Nie przypuszczałem wtedy, że Aratap mnie uwolni, niezależnie od biegu wydarzeń. Nawet ty, Arto, nie byłaś najważniejsza. Musiałem uratować suwerena. Tylko on się liczył. Biedny Gillbret nie rozumiał tego.
Rizzett potrząsnął głową.
— Przykro mi, ale nie potrafię w to uwierzyć.
— Może pan jednak spróbuje — dobiegł ich jakiś nowy głos W drzwiach stał suweren i spoglądał na nich poważnym wzrokiem. Głos niewątpliwie należał do niego, a przecież był inny niż zwykle. Dźwięczała w nim siła i pewność siebie.
Artemizja podbiegła do niego.
— Ojcze! Biron powiedział…
— Słyszałem, co powiedział — Hinrik delikatnie pogładził je włosy. — Miał rację. Zgodziłbym się nawet na twój ślub.
Dziewczyna cofnęła się, jakby zakłopotana.
— Mówisz tak jakoś… inaczej. Nie jak…
— …twój ojciec — dokończył smutno. — To nie potrwa długo, Arto. Kiedy wrócimy na Rhodię, będę znów taki, jakiego mnie znasz, i musisz to zaakceptować.
Rizzett spoglądał na suwerena oszołomiony, jego zazwyczaj rumiana cera przybrała szary odcień. Biron powstrzymywał oddech.
— Podejdź tu, Bironie — podjął Hinrik. Położył dłoń na ramieniu młodzieńca.
— Był taki czas, młody człowieku, kiedy byłem gotów poświęcić twoje życie. Taki czas może jeszcze nadejść. Na razie nie zdołam chronić żadnego z was. Nie mogę być inny niż zwykle. Rozumiecie?
Skinęli głowami.
— Niestety, najgorsze już się dokonało. Dwadzieścia lat temu nie byłem jeszcze tak bezwzględny w swojej roli jak dziś. Powinienem kazać zabić Gillbreta, ale nie mogłem. Dlatego dziś wiadomo, że istnieje planeta rebelii, a ja jestem jej przywódcą.
— O tym wiemy tylko my — zaoponował Biron. Hinrik uśmiechnął się gorzko.
— Myślisz tak, bo jesteś jeszcze bardzo młody. Czy sądzisz, Aratap ustępuje ci inteligencją? Rozumowanie, dzięki któremu zdołałeś ustalić, gdzie leży planeta rebelii i kto jest jej przywódcą opiera się na faktach znanych także i jemu, a on również potrafi wyciągać wnioski, nie gorzej niż ty. Tyle tylko, że jest starszy i ostrożniejszy, ciąży na nim ogromna odpowiedzialność. Musi mieć pewność.