Выбрать главу

Autotranslator przekładał słowa Lonvellina jak zwykle beznamiętnie, jednak Conwayowi zdało się, że w głosie EPLH wyczuwa napięcie.

— Traktuję Etlę jako odizolowany świat, który należy poddać kwarantannie. Tym samym myślę, że możemy rozwiązać jego problemy bez wnikania w zawiłości wpływów Imperium i sprzeczności, jakie napotykamy na Etli, chociaż przyznaję, że i dla mnie są one zastanawiające. Zapewne wiele z nich pojmiemy, gdy kuracja przyniesie już pozytywny skutek. Na razie najważniejsze jest ulżenie doli mieszkańców planety. Twoją sugestię, że te krótkie wizyty imperialnego statku, do których dochodzi raz na dziesięć lat, mogą być sednem problemu, uważam za chybioną. Skłonny jestem nawet przypuszczać, że twoja ciekawość tego tajemniczego Imperium sprawia, iż bezwiednie przeceniasz wszystko, co się z nim wiąże.

Może masz rację, pomyślał Conway, ale zanim zdążył coś powiedzieć, EPLH znowu się odezwał:

— Celowo traktuję sprawę Etli jako odosobniony przypadek. Włączenie w nią Imperium, które być może również potrzebuje pomocy medycznej, zwiększyłoby skalę tej operacji ponad nasze możliwości. Niemniej, rozumiejąc twoje obawy, zezwalam człowiekowi Williamsonowi, aby wysłał zwiad, który odnalazłby to Imperium i stwierdził, jakie panują w nim warunki. Nalegam jednak, aby w razie pozytywnego wyniku poszukiwań nie wspominano o tym, co tutaj robimy, przynajmniej nie wcześniej, niż nasza operacja dobiegnie końca.

— Rozumiem, sir — stwierdził Conway i przerwał połączenie. Wydało mu się nader dziwne, że Lonvellin najpierw zrugał go za zbytnią ciekawość, a zaraz potem, praktycznie na jednym oddechu, udzielił zgody na zaspokojenie owej ciekawości. Czyżby bardziej przejmował się wpływami Imperium, niż był skłonny przyznać? A może z wiekiem stawał się ustępliwy?

Conway połączył się z pułkownikiem Williamsonem.

Zanim skończył mówić, dowódca chrząknął kilka razy, a gdy się w końcu odezwał, był wyraźnie zakłopotany.

— Od dwóch miesięcy cała grupa naszych funkcjonariuszy, tak z personelu medycznego, jak i kontaktowego, szuka już tego Imperium, doktorze. Jednemu nawet się powiodło. Przysłał wstępny meldunek. To lekarz, który nie został włączony do programu realizowanego na Etli i prawie nic nie wie o tym, co tutaj robimy, niewiele zatem z jego raportu może pana zaciekawić, doktorze. Niemniej przyślę go zaraz panu z materiałami o Teltrennie. — Williamson kaszlnął znacząco i dodał: — Oczywiście będę musiał poinformować o tym również Lonvellina, ale póki tego nie zrobię, proszę zachować wszystko dla siebie.

Conway roześmiał się.

— Spokojnie, pułkowniku. Zajrzę tylko do tych sprawozdań. Gdyby zaś sprawa się wydała, zawsze może pan powiedzieć, że powinnością podwładnego jest uprzedzać życzenia zwierzchnika.

Williamson się rozłączył, a Conway wciąż jeszcze chichotał. Nagle jednak coś go zastanowiło…

Odkąd przybył na Etlę, prawie się nie śmiał. Nie, żeby nazbyt utożsamiał się ze swoimi pacjentami — lekarz o jego doświadczeniu i kwalifikacjach nie był już na to podatny. Chodziło o to, że na Etli w ogóle mało kto się śmiał. Było coś dziwnego w atmosferze tej planety, ogarniało człowieka jakieś dziwne napięcie, a zarazem bezradność. Na dodatek z każdym dniem uczucia te zdawały się narastać, jak w izolatce umierającego pacjenta, pomyślał Conway, tyle że nawet nieuleczalnie chorzy miewali chwile odprężenia…

Zaczynało mu brakować Szpitala i cieszył się, że już za parę dni tam wróci, i to mimo poczucia, że nie zrobił tu wszystkiego, co należało zrobić. Pomyślał o Murchison…

To też nie zdarzało mu się na Etli nazbyt często. Dwa razy przesłał jej listy dołączone do próbek. Wiedział, że Thornnastor z patologii dopilnuje, żeby je dostała, chociaż FGLI nie interesowały emocjonalne więzy łączące Ziemian. Niemniej Murchison nie była zbyt wylewna. Nie odpisywała. W tym celu musiałaby podjąć pewien wysiłek, szczególnie jeśli chodzi o przeszmuglowanie listu, i może nie chciała, żeby Conway za wiele sobie pomyślał, a może dziwne pożegnanie w luku zniechęciło ją do adoratora. Zresztą była specyficzną dziewczyną. Poważną i oddaną swojej pracy. Dotąd w ogóle nie miewała czasu dla mężczyzn.

Po raz pierwszy zgodziła się z nim spotkać tylko dlatego, że Conway chciał uczcić udaną, wyczerpującą operację pacjenta, którym się wspólnie zajmowali. Odtąd umawiał się z nią regularnie, co budziło zazdrość wszystkich męskich przedstawicieli klasy DBDG w Szpitalu. Tyle że tak naprawdę nie było czego zazdrościć…

Ponury tok myśli Conwaya nagle przerwało nadejście Kontrolera, który rzucił Conwayowi na biurko teczkę z papierami.

— Materiały o Teltrennie, doktorze — powiedział. — Ten drugi raport był przeznaczony wyłącznie dla pułkownika Williamsona i jego pisarz musi dopiero zrobić kopię. Będzie za kwadrans.

— Dziękuję — odparł Conway, poczekał, aż Kontroler wyjdzie, i zabrał się do lektury.

Ponieważ Etla była kolonią, brakło tu typowych dla starych cywilizacji granic państwowych czy sił zbrojnych, niemniej była policja. Formalnie jej funkcjonariusze rekrutowali się z wojsk imperialnych i podlegali Teltrennowi. To oni właśnie zaatakowali w swoim czasie statek Lonvellina. Nadal zresztą nie dawali mu spokoju. Sam Teltrenn sprawiał wrażenie osoby dumnej i żądnej władzy, jednak brakło mu tak typowego dla podobnych osobowości rysu okrucieństwa. Nie urodził się na Etli, ale w kontaktach z przedstawicielami tubylców wykazywał daleko posunięte takt i rozwagę. Owszem, bez wątpienia spoglądał na nich z góry, prawie jakby należeli do niższej rasy, ale nie pogardzał nimi otwarcie, nie bywał też wobec nich gwałtowny.

Conway rzucił raport na skraj biurka. Jeszcze jeden bezsensowny kawałek niezrozumiałej układanki, pomyślał. Odechciało mu się zgłębiać całą sprawę. Wstał i wyszedł ze swojego biura, trzaskając drzwiami. Stillman skrzywił się lekko i uniósł głowę.

— Na dziś koniec z papierkową robotą! — warknął Conway. — Wreszcie pofolgujemy potrzebom ciała i ducha. Na początek powinniśmy się wyspać…

— Wyspać? — spytał Stillman. — A co to takiego?

— Zapomniałem… Ale może się uda. Słyszałem, że to całkiem przyjemne i z czasem można się nawet przyzwyczaić. Nie ma się co bać, trzeba spróbować…

Na zewnątrz budynku panował miły chłodek. Horyzont zasnuwały chmury, jednak nad lądowiskiem było aż gęsto od jasnych gwiazd. Układ znajdował się w dość zatłoczonej okolicy galaktyki, na dodatek co parę minut na niebie pojawiały się smugi rysowane przez spadające meteoryty. Widok był wybitnie nastrojowy i uspokajający, ale Conway nie potrafił zapomnieć o troskach. Ciągle dręczyło go przeświadczenie, że przeoczył coś ważnego, na dodatek teraz, pod gołym niebem, stało się ono jeszcze silniejsze niż w biurze. Nagle zapragnął zaraz, natychmiast przeczytać raport o Imperium.

— Zdarzyło się panu kiedyś pomyśleć o czymś i po chwili poczuć wstyd, że taka myśl mogła w ogóle przyjść do głowy? — spytał Stillmana, który jednak uznał pytanie za retoryczne i tylko chrząknął. Ruszyli w kierunku statku. Nagle przystanęli.