Выбрать главу

Potem miało nadejść najgorsze, czyli fizyczne zniszczenie Szpitala przez siły Imperium. Conway nie był taktykiem, ale i bez tego pojmował, że nie da się obronić tak wielkiego nieruchomego celu przed kimś, kto chce go zamienić w wypaloną, zimną kupę złomu…

Conwaya nagle ogarnął smutek i gniew zarazem. Opuszczając oddział, sam nie wiedział, czy najbardziej chce mu się płakać, kląć czy może… dać komuś w zęby. Jednak nie zdążył się zdecydować, gdyż skręcając w korytarz wiodący do sekcji PVSJ, zderzył się z Murchison.

Zderzenie, chociaż gwałtowne, nie było bolesne, szczególnie że jedna ze stron była dobrze wyposażona w elementy amortyzujące, jednak przerwało nieprzyjemne rozmyślania. Nagle zapragnął pobyć trochę w towarzystwie Murchison i porozmawiać z nią. Naszło go to z tych samych powodów, z których wcześniej chciał odwiedzić swoich pacjentów. Wiedział, że to być może ostatnia okazja.

— Prze… praszam — wyjąkał, cofając się o krok. Potem przypomniał sobie ich poprzednie spotkanie i powiedział: — Trochę spieszyłem się rano przy luku, nie mogłem też jeszcze wiele powiedzieć. Masz teraz dyżur?

— Właśnie skończyłam — odparła Murchison neutralnym tonem.

— Aha… Wiesz, zastanawiałem się… to znaczy myślałem, czy może byś chciała…

— Chętnie pójdę popływać.

— Świetnie.

Poszli na poziom rekreacyjny, przebrali się w kabinach i spotkali na sztucznej plaży. Gdy szli do wody, Murchison powiedziała niespodziewanie:

— A, szanowny doktorze, jedna sprawa. Czy kiedy wysyłałeś mi listy, nie przyszło ci do głowy, żeby włożyć je do kopert i zaadresować?

— Żeby wszyscy wiedzieli, że do ciebie piszę? Myślałem, że tego nie chcesz.

Murchison prychnęła jak kotka.

— Ten kanał przerzutowy i tak nie był bezpieczny — stwierdziła z irytacją. — Thornnastor z patologii ma aż trzy otwory gębowe i co rusz robi z nich użytek. Poza tym, choć listy były miłe, to czy naprawdę musiałeś je pisać na odwrocie analiz śliny?!

— Przepraszam… To się już nie powtórzy.

Ponury nastrój, który zniknął gdzieś na widok Murchison, powrócił z całą siłą. Jasne, to się już nie powtórzy, pomyślał Conway. Nie będzie okazji… Gorące sztuczne słońce przestało nagle grzać tak mocno, woda nie była już tak mile chłodna. Nawet połowiczne ciążenie stało się męczące, jakby nagle doszło do głosu gromadzone tygodniami znużenie. Już po kilku minutach zawrócił na płyciznę i wyszedł na plażę. Murchison ruszyła za nim z poważną miną.

— Schudłeś — powiedziała, gdy go wreszcie dogoniła.

Conway chciał w pierwszej chwili odpowiedzieć „'A ty nie”, ale pomyślał, że taki komplement może zabrzmieć opacznie, a tylko tego brakowało, żeby jeszcze obraził Murchison. Nagle jednak coś przyszło mu do głowy.

— Całkiem zapomniałem… jesteś po pracy, a ja jeszcze nic dziś nie jadłem. Dasz się zaprosić na obiad?

— Tak, chętnie.

Restauracja mieściła się wysoko na szczycie klifu, nad pomostami do skoków, i była otoczona przezroczystą ścianą, która pozwalała cieszyć oczy widokiem morza, ale chroniła od hałasu. To było jedyne miejsce na całym poziomie rekreacyjnym, gdzie można było porozmawiać w ciszy. Jednak Conway i Murchison marnowali okazję, gdyż prawie się nie odzywali.

Dopiero w połowie posiłku dziewczyna przerwała milczenie:

— I widzę, że prawie nie jesz.

— Miałaś kiedyś własny statek kosmiczny? — spytał nagle Conway. — Albo może pilotowałaś jakiś?

— Ja? Oczywiście, że nie!

— A gdyby zdarzyła się katastrofa i zostałabyś na uszkodzonym statku z rannym i nieprzytomnym astrogatorem, napęd zaś byłby sprawny, potrafiłabyś wprowadzić koordynaty jakiejś planety należącej do Federacji? — naciskał Conway.

— Nie — odparła z irytacją Murchison. — Poczekałabym, aż astrogator odzyska przytomność. O co ci właściwie chodzi?

— Niebawem będę zadawać te pytania wszystkim znajomym — mruknął ponuro Conway. — Gdybyś odpowiedziała na któreś „'tak”, miałbym choć jeden kłopot z głowy.

Murchison odłożyła nóż i widelec i zmarszczyła lekko brwi. Pięknie z tym wygląda, pomyślał Conway. I tak samo, gdy się śmieje. I w ogóle zawsze. A szczególnie w kostiumie kąpielowym. Lubił to miejsce, bo można się tu było pojawić w tak skąpym odzieniu. Żałował, że nie potrafi się otrząsnąć z przygnębienia i przez parę godzin zabawiać Murchison. Powątpiewał też, czy dziewczyna miałaby ochotę, aby ją odprowadził taki ponurak. O intymnym wykorzystaniu dwóch minut i czterdziestu ośmiu sekund, które zostałyby im wtedy do przybycia robota, nie wspominając…

— Coś cię gryzie — powiedziała Murchison, po czym dodała ostrożnie: — Jeśli potrzebujesz kogoś, żeby się wypłakać, służę ramieniem. Ale tylko w tym celu i w żadnym innym.

— A jakie inne cele mogłyby wchodzić w grę?

— Nie wiem — stwierdziła z uśmiechem. — Ale coś bym pewnie znalazła.

Conway nie odwzajemnił uśmiechu, tylko opowiedział wreszcie o tym wszystkim, co przyprawiało go o ból głowy. W tym i o decyzjach dotyczących ludzi, również samej Murchison. Gdy skończył, przez dłuższą chwilę milczała, a Conway patrzył ze smutkiem na młodą, bardzo piękną i mądrą kobietę, która namyślała się nad decyzją mogącą kosztować ją życie.

— Chyba zostanę — oznajmiła w końcu, tak jak spodziewał się Conway. — Ty oczywiście też zostajesz?

— Jeszcze nie zdecydowałem — odparł ostrożnie. — I tak nie mogę odlecieć przed końcem ewakuacji. A potem… może nie będzie po co zostawać… — powiedział i dodał, próbując skłonić ją do zmiany zdania: — Całe twoje doświadczenie w pracy z obcymi się zmarnuje. Jest jeszcze wiele innych szpitali, gdzie chętnie cię przyjmą…

Murchison usiadła prosto.

— Z tego, co mówisz, wynika, że będziemy mieli jutro pracowity dzień — stwierdziła rzeczowym tonem pielęgniarki informującej opornego pacjenta o czekającym go zabiegu. — Powinieneś się porządnie wyspać. Im szybciej wrócisz do siebie, tym lepiej… — Po czym całkiem innym tonem dodała: — Ale jeśli miałbyś ochotę najpierw mnie odprowadzić…

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Następnego dnia, gdy instrukcja dotarła już do wszystkich, ewakuacja ruszyła szczęśliwie bez zgrzytów. Chorzy nie sprawiali żadnych kłopotów, bo taki już los pacjenta, że w pewnej chwili musi opuścić szpital. Nieco dramatyczne okoliczności wiele w tej materii nie zmieniły. Inaczej wyglądała sprawa z punktu widzenia personelu. O ile dla pacjenta szpital jest tylko bolesnym epizodem, o tyle dla personelu stanowi on treść życia.

Niemniej tego akurat dnia personel również nie sprawiał kłopotów. Wszyscy robili dokładnie to, co im kazano, chociaż zapewne nie tylko z przyzwyczajenia, ale i pod wpływem szoku. Praca bywa w takich wypadkach najlepszym lekarstwem. Jednak drugiego dnia, gdy większość nieco się już otrząsnęła, zaczęły się protesty. Kierowano je oczywiście w pierwszej kolejności pod adresem Conwaya.