Выбрать главу

Przygotowania do obrony Szpitala trwały już od paru dni i Korpus jeszcze ściągał swoje siły. Odpowiedziami za przegrupowanie astrogatorzy mieli odlecieć zaraz po wykonaniu zadania, albo na własnych jednostkach zwiadowczych, albo razem z ewakuowanymi. Plan zakładał, że wśród obrońców czy pozostałej obsługi Szpitala nie będzie w decydującej chwili nikogo, kto by znał namiary jakiejkolwiek planety Federacji. Dwa wyczekujące biernie statki z kompetentnymi astrogatorami na pokładach musiały być solą w oku dowódcy floty Korpusu.

— Dobrze, pułkowniku — powiedział Conway. — Skierujemy je do piętnastego i dwudziestego pierwszego. Chlorodyszni przejdą przez oddział położniczy DBLF i część sekcji AUGL. Mimo tych komplikacji powinni opuścić Szpital w trzy godziny.

Komplikacje, też coś! — pomyślał i skrzywił się, ale wydał odpowiednie rozkazy. Szczęśliwie oddział DBLF oraz sekcja AUGL miały być już niedługo puste i przechodzący w okryciach ciśnieniowych Illensańczycy nie powinni napotkać trudności. Niemniej do przyległego luku cumował statek z Gregory, przyjmujący obecnie pacjentów ELNT prowadzonych tędy w skafandrach ochronnych przez pielęgniarki DBLF. Na swoją kolej, aby wejść na pokład tejże jednostki, czekały też kruche, ptasie istoty MSYK, jednak one musiały najpierw przedostać się przez oddział chlorodysznych, który lepiej byłoby wcześniej opróżnić…

Do Conwaya dotarło nagle, że w izbie przyjęć nie ma dość ekranów, aby obserwować wszystko, co dzieje się wkoło Szpitala i na jego terenie. Był przekonany, że jedna chwila jego nieuwagi może się skończyć jakąś straszną katastrofą, ale jak miał na wszystko uważać, skoro brakło po temu technicznych możliwości? Jedynym wyjściem było opuścić izbę przyjęć i osobiście pokierować ruchem.

Skontaktował się z O’Marą, wyjaśnił, o co chodzi, i poprosił o przysłanie zmiennika.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Doktor Mannon jęknął na widok baterii ekranów i migających światełek, ale płynnie przejął obowiązki Conwaya. Lepiej być nie mogło. Gdy Conway odwracał się już, żeby odejść, Mannon przysunął nos na siedem centymetrów do jednego z ekranów i mruknął:

— Aha…

— Co się dzieje?

— Nic, nic — odparł Mannon, nie odwracając oczu od ekranu. — Zaczynam tylko rozumieć, dlaczego wolisz znaleźć się tam, na dole.

— Przecież już wcześniej powiedziałem! — warknął z irytacją Conway i wypadł z pomieszczenia, przeklinając Mannona w duchu za jego zwyczaj zagajania bezsensownych rozmów w chwili, gdy każde zbyteczne słowo może mieć wręcz kryminalne konsekwencje. Potem jednak pomyślał, że pewnie starzejący się już lekarz jest po prostu zmęczony albo któraś z hipnotaśm szczególnie go zaabsorbowała, i zrobiło mu się wstyd. Sprzeczki ze Skemptonem albo z dyżurnymi w izbie przyjęć nie martwiły go, ale nawet w tak niezwykłej, piekielnie uciążliwej sytuacji wolałby nie drzeć kotów z przyjaciółmi. Zaraz jednak znowu wziął się do pracy i całkiem zapomniał o wstydzie.

Trzy godziny później odniósł wrażenie, że panujące wkoło zamieszanie się podwoiło, chociaż w rzeczywistości udało mu się zdziałać dwa razy więcej niż wcześniej, i to w dwukrotnie krótszym czasie. Ze stanowiska ponad obszernym wejściem do głównego oddziału AUGL widział kolejkę ELNT, sześcionogich, krabowatych istot z planety Melf IV, które pełzały albo były ciągnięte po dnie wielkiego basenu. W odróżnieniu od ich dwudysznych pacjentów pracujący tu futrzaści Kelgianie musieli nosić ubiory ochronne, w których szybko robiło się upiornie gorąco. Przetłumaczone urywki rozmów, które docierały do Conwaya, chociaż wyprane z emocji, świadczyły, że wszyscy są o krok od buntu. Jednak nie mieli wyboru. Trzeba było robić swoje, i to możliwie najszybciej.

Korytarzem za plecami Conwaya przesuwała się powolna procesja Illensańczyków. Niektórzy szli w skafandrach, ciężej chorych przewożono na łóżkach okrytych namiotami ciśnieniowymi. Pomagały im ziemskie oraz kelgiańskie pielęgniarki. Przemarsz odbywał się całkiem sprawnie, chociaż jeszcze pół godziny wcześniej Conway nie wiedział, czy w ogóle będzie możliwy…

Gdy pacjenci pod namiotami ciśnieniowymi dotarli do wypełnionego wodą basenu AUGL, powłoki wydęły się chlorem niczym balony i uniosły ich wraz z łóżkami ku sufitowi zbiornika. Holowanie ich w tym położeniu było niemożliwe, ponieważ występy konstrukcji mogłyby poszarpać namioty, a podczepianie pięciu albo i sześciu pielęgniarek pod każde łóżko w roli balastu wydawało się niepraktyczne. Najpierw Conway spróbował zastosować samobieżne nosze sprowadzone z wyższego poziomu. Teoretycznie były przystosowane do wykorzystania w środowisku wodnym i mogły pomóc w przewiezieniu kłopotliwych pacjentów, jednak przy pierwszej próbie z jakiegoś powodu pękła pokrywa akumulatorów i woda wkoło nie dość, że zaczęła się burzyć, to jeszcze poczerniała.

Conway wcale się nie zdziwił, gdy później usłyszał, że pacjent na tym pechowym łóżku miał nawrót choroby.

Ostatecznie rozwiązał problem dzięki nagłemu przypływowi natchnienia, które jednak, jak sobie powtarzał, powinno nadejść dwie sekundy po tym, gdy zaczął się zastanawiać nad sprawą. Przełączył generator sztucznego ciążenia w basenie na zero i namioty przestały uciekać pod sam sufit. Wprawdzie pielęgniarki musiały teraz płynąć obok nich, zamiast iść, ale nie była to wielka niedogodność.

Dopiero podczas przeprowadzania PVSJ Conway zrozumiał, o co naprawdę chodziło Mannonowi: jedną z pielęgniarek wyznaczonych do tego zadania była Murchison. Nie dojrzała go wprawdzie, ale on zauważył ją od razu — tylko Murchison mogła tak zgrabnie wypełnić sobą lekki kombinezon. Nie próbował się zresztą do niej odzywać, uznał bowiem, że nie jest to odpowiedni czas i miejsce.

Godziny mijały szybko i operacja postępowała bez szczególnych komplikacji. Kelgiański statek szpitalny przy luku piątym był niemal gotów do odlotu, czekał już tylko na paru spóźnialskich starszych lekarzy i eskortę, która miała go odprowadzić na bezpieczną odległość pierwszego skoku. Conway wiedział, że wśród pasażerów jest wielu jego przyjaciół oraz dobrych znajomych, i pomyślał, że nie zrobi źle, jeśli szybko się z nimi pożegna. Powiadomił Mannona, że schodzi na chwilę z posterunku, i ruszył ku piątce.

Jednak gdy tam dotarł, kelgiański statek zdążył już odcumować. Na jednym z ekranów było widać, jak oddala się powoli od Szpitala w asyście krążownika. Za nimi jaśniały na tle czerni kosmosu odległe sylwetki innych jednostek Korpusu. Zgodnie z planem flota obrońców skupiała się wokół Szpitala. Conway, który przyglądał się jej poprzedniego dnia, zauważył, że okrętów jest wyraźnie więcej. Podbudowany na duchu wrócił czym prędzej do sekcji AUGL.

Przybywszy na miejsce, ujrzał, że korytarz jest prawie zablokowany narastającym lodem.

Statek z Gregory był wyposażony w specjalny chłodzony przedział dla istot klasy SNLU, kruchych, krystalicznych metanowców, które spłonęłyby błyskawicznie w temperaturze powyżej minus stu dwudziestu stopni. W Szpitalu przebywało ostatnio na leczeniu siedem takich istot i na czas transportu umieszczono je w trzymetrowej chłodzonej kuli. Ponieważ oczekiwano, że mogą wystąpić trudności z ich załadunkiem, wyznaczono im miejsce na samym końcu kolejki.

Gdyby istniało wyjście prowadzące z sekcji metanowców prosto w kosmos, można by ich podholować do statku w próżni, ale że go nie było, kulę należało przeciągnąć przez czternaście poziomów do luku numer szesnaście. Niemal wszędzie droga biegła szerokimi korytarzami wypełnionymi mieszanką tlenową albo chlorem, zatem na chłodzonym pojemniku osadzał się jedynie szron. Jednak w sekcji AUGL zaczął go bardzo szybko oblepiać lód.