Выбрать главу

— A co ja mam z tym zrobić?

Z jakiegoś powodu to pytanie jeszcze bardziej wzburzyło O’Marę.

— Nie wiem, doktorze Conway. Jestem tylko bezrobotnym psychologiem. Każdy z moich pacjentów mówi teraz po swojemu i w większości całkiem niezrozumiale. Tych, którzy znają ludzką mowę, próbuję skłonić, aby spróbowali zapanować nad tym bałaganem, ale wszyscy są zbyt zajęci własnymi oddziałami, żeby pomyśleć o Szpitalu jako całości. Wszyscy powtarzają, że góra ma się tym zająć…

— W tych okolicznościach mają rację — stwierdził Conway. — To jest zadanie w sam raz dla Diagnostyków…

Conway pomyślał, że rozumie po części przyczyny irytacji O’Mary. Utrata kontaktu z pacjentami musiała być strasznie frustrująca dla psychologa. Niemniej z jakiegoś powodu wydawał się zły przede wszystkim na Conwaya, jakby to właśnie on nie dopełnił swoich obowiązków.

— Thornnastor jest wyłączony — powiedział O’Mara, ściszając nieco głos. — Był pan zapewne zbyt zajęty, żeby słyszeć o wszystkim. Dwóch Diagnostyków dziś zginęło. Ze starszych lekarzy straciliśmy Harknessa, Irkultisa, Mannona…

— Mannona? Czy on…?

— Myślałem, że to akurat pan wie… — powiedział O’Mara niemal łagodnie. — Dostał dwa poziomy stąd. Zajmował się dwoma QCQL, gdy niedaleko trafił pocisk. Odłamek uszkodził mu skafander. Zanim powietrze uciekło do końca, Mannon łyknął nieco tej trucizny, którą oddychają QCQL. A potem ucierpiał jeszcze przez dekompresję. Ale będzie żył.

Conway odetchnął głęboko.

— Dobrze…

— Też tak myślę — mruknął O’Mara. — Ale o czym innym chciałem… Nie ma już żadnego Diagnostyka na chodzie, ze starszych lekarzy został tylko pan, a nasz szpital zmienił się w dom wariatów. Jako nowego szefa personelu medycznego chcę pana spytać, co zamierza pan z tym zrobić.

Zamilkł i spojrzał wyczekująco na Conwaya.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Jeszcze niedawno Conway myślał, że nic paskudniejszego niż zniszczenie centralnego autotranslatora nie może go już spotkać. Tymczasem teraz spadła na niego niechciana odpowiedzialność, która śmiertelnie go przerażała. Owszem, marzył niekiedy o kierowaniu całym Szpitalem, a szczególnie jego medyczną działalnością, jednak wtedy Szpital nie był umierającym z wolna, rozbijanym przez pociski rumowiskiem, w którym brakło łączności i personelu, a tylko broni oraz pacjentów było pod dostatkiem.

Zapewne to jedyna sytuacja, w której ktoś taki jak ja może zostać dyrektorem, pomyślał ze smutkiem Conway. Nie był absolutnie najlepszą osobą na podobne stanowisko, ale niestety, był jedynym kandydatem. Niemniej po chwili oprócz strachu i złości zaczął odczuwać również dumę, że to on będzie kierował Szpitalem przez ostatnie dni czy tygodnie jego działalności.

Rozejrzał się szybko po oddziale i ogólnie porządnych, chociaż może trochę nierównych szeregach łóżek Tralthańczyków i Ziemian, wokół których kręcił się sprawnie i po cichu personel. Udało mu się coś zdziałać, ale zaczynał pojmować, że tak naprawdę to ukrył się na tym oddziale, że uciekał przed odpowiedzialnością.

— Mam pewien pomysł — rzekł nagle do O’Mary. — Nie jest genialny i wolałbym porozmawiać o nim w pańskim gabinecie. Jestem pewien, że się panu nie spodoba, a nie chcę, żeby niepokoił pan swoimi krzykami pacjentów.

O’Mara spojrzał na niego z ukosa, ale gdy się odezwał, złość ustąpiła miejsca normalnemu dla niego sarkazmowi.

— Pańskie pomysły nie mogą się podobać komuś tak poukładanemu jak ja.

Po drodze do gabinetu O’Mary minęli grupę wyższych oficerów Korpusu. Major wyjaśnił, że to część sztabowców Dermoda, którzy przygotowują przeniesienie centrum dowodzenia na teren Szpitala. Na razie Dermod był jeszcze na pokładzie Vespasiana, ale obecnie nawet ciężkie jednostki zaczynały mocno obrywać, stracono nawet poprzedni okręt flagowy o nazwie Domitian.

Gdy przybyli na miejsce, Conway powiedział:

— Pomysł był w gruncie rzeczy taki sobie, ale spotkanie z Kontrolerami nasunęło mi nowy. Może byśmy poprosili Dermoda, żeby pozwolił nam korzystać z pokładowych autotranslatorów…?

O’Mara pokręcił głową.

— Nie da rady. Też już o tym myślałem. Naprawdę porządne komputery znajdują się tylko na wielkich jednostkach, ale są integralną częścią systemu i nie da się ich wymontować bez poważnej szkody dla okrętu. Poza tym przy naszych potrzebach musielibyśmy ich zdobyć co najmniej dwadzieścia. Nie zostało nam aż tyle wielkich jednostek, a i tych nielicznych Dermod nam nie da. Powiedział, że ma wobec nich inne plany. Jaki był ten pański wcześniejszy i gorszy pomysł?

Conway powiedział.

Gdy skończył, O’Mara przyglądał mu się prawie przez minutę, nim przemówił.

— Ma pan rację. Nie podoba mi się. Bardzo mi się nie podoba. Nie podoba mi się do tego stopnia, że gdybym nie był taki zmęczony, pewnie zacząłbym podskakiwać w fotelu i uderzać pięścią w stół. Czy pan wie, na co się porywa?

Gdzieś z dołu dobiegł głuchy łomot i odgłos dartego metalu. Conway wzdrygnął się mimowolnie.

— Chyba tak. Owszem, nie obejdzie się bez pewnych niewygód i zawrotów głowy, ale mam nadzieję, że nie będzie najgorzej, jeśli najpierw pozwolę, by zapisany wzorzec zawładnął mną całkowicie, a potem zacznę go stopniowo usuwać, zostawiając tylko obszar językowy. Tak właśnie było z tralthańską taśmą i nie mam powodu sądzić, że inaczej będzie z zapisem DBLF czy innymi. Język DBLF jest chyba na dodatek prostszy, bo pojękiwać z cicha jest łatwiej, niż pohukiwać na całe gardło…

Miał nadzieję, że będzie mógł znów wrócić na oddział, gdy tylko rozwiąże najważniejsze problemy z tłumaczeniem. Niektóre dźwięki wydawane przez obcych mogły się okazać trudne do odtworzenia samodzielnie, ale wpadł już na pomysł, jak zmodyfikować kilka instrumentów muzycznych, które by się do tego nadawały. Nie byłby też jedynym chodzącym autotranslatorem, paru innych obcych i ludzkich lekarzy też mogło przecież przyjąć jedną czy dwie taśmy. Kilku pewnie i tak ma zapisy w głowach, tylko nie pomyślało dotąd, aby wykorzystać je w taki sposób. Conway wpadał na kolejne pomysły szybciej, niż mu przechodziły przez usta.

— Chwilę, moment — przerwał mu O’Mara. — Chce pan najpierw pozwolić się zdominować cudzej osobowości, a potem zdławić ją tak, by wykorzystać tylko pewne jej elementy. A jeśli się to panu nie uda? Hipnozapisy to złożona sprawa, pan zaś nigdy dotąd nie przyjmował więcej niż dwa jednocześnie. Sprawdziłem w pańskiej kartotece. — Zamyślił się i po chwili dodał: — Poza tym to, co pan otrzymuje, to zapis pamięci obcej istoty, która jest wśród swoich wielkim autorytetem medycznym. Sam zapis nie ma żadnej osobowości, nie walczy zatem o przejęcie władzy nad nosicielem, chociaż może się tak panu wydawać, ponieważ jest bardzo realistyczny. Szczególnie że niektórzy dawcy byli istotami z natury agresywnymi. Z tymi lekarzami, którzy po raz pierwszy przyjmują więcej zapisów, dzieją się czasem dziwne rzeczy. Zaczynają odczuwać bóle, dostają alergii, niekiedy nawet ogólnego rozstroju organizmu. Wszystko to są oczywiście reakcje psychosomatyczne, ale dokuczają tak samo jak zwykłe choroby. Można nad owymi zaburzeniami zapanować, a nawet całkiem je usunąć, ale to wymaga silnej osobowości. Chociaż silnej nie znaczy twardej. Żeby nie doszło do załamania, konieczna jest przede wszystkim umiejętność elastycznego reagowania. Czyli siła, duże zdolności adaptacyjne i jeszcze coś, co nazwałbym mentalną kotwicą. Stały punkt odniesienia w obszarze, który zwiemy obiektywną rzeczywistością. To ostatnie musi już pan znaleźć sobie sam… I na koniec załóżmy, że się zgodzę. Hę pan ich chce?