— Aby oszczędzić panu pytań z cyklu „'gdzie jestem” i „'która godzina”, powiem od razu, że był pan nieprzytomny przez dwa dni — rozległ się z interkomu zmęczony głos O’Mary. — W tym czasie, a dokładnie wczoraj rano, wróg przerwał atak i jak dotąd go nie wznowił, ja zaś sporo dla pana zrobiłem. Dla pańskiego dobra zadbałem, aby zapomniał pan wszystkie hipnozapisy, nie grozi mi zatem pańska dozgonna wdzięczność. Jak się pan teraz czuje?
— Dobrze — odparł entuzjastycznie Conway. — Żadnych sensacji… i tyle wolnego miejsca w głowie.
— Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że to dla pana normalne, ale daruję sobie.
O’Mara starał się być jak zwykle oschły i sardoniczny, ale niezbyt mu to wychodziło. W każdym słowie pobrzmiewało olbrzymie wyczerpanie. Jednak Conway wiedział, że O’Mara nie jest kimś, kto łatwo się męczy, i że trzeba było naprawdę wiele, by doprowadzić go do takiego stanu.
— Dowódca floty chce widzieć pana u siebie za cztery godziny, proszę więc nie zabierać się chwilowo do żadnej operacji — ciągnął major. — Niemniej jest na tyle spokojnie, że może pan sobie zarządzić czas wolny. Ja idę spać. To tyle.
Conway stwierdził szybko, że cztery godziny to trochę za wiele, aby je spędzić, nic nie robiąc. Główna jadalnia pełna była Kontrolerów z obsady stanowisk uzbrojenia, brygad technicznych i uzupełnień dla załóg walczących jednostek. Zjawili się też wojskowi lekarze wspomagający personel cywilny. Rozmawiano głośno, nerwowo i aż nazbyt żywiołowo, a wszystkie dysputy krążyły wokół ewentualnych przyszłych ataków na Szpital.
Okazało się, ze gdy siły Korpusu zostały już przyparte do bronionego obiektu, tuż obok formacji przeciwnika wyłoniły się nagle z nadprzestrzeni jednostki z załogami illensańskich ochotników. Nowe okręty były duże i dość topornie zaprojektowane, ale wyglądały dzięki temu na bardzo ciężkie jednostki bojowe. Chociaż każdy dysponował siłą ognia jedynie na poziomie lekkiego krążownika, widok dziesięciu takich wyskakujących z niebytu ogromów całkiem pomieszał szyki napastnikowi, który wycofał się chwilowo, żeby przegrupowywać siły Korpus, który nie miał za bardzo czego przegrupowywać, zajął się wzmacnianiem uzbrojenia defensywnego Szpitala.
Conway nie miał jakoś ochoty włączać się do tych radosnych konwersacji, mimo że sprawa dotyczyła go w takiej samej mierze co wszystkich. Ponieważ O’Mara wymazał mu hipnozapisy i zaaplikował jeszcze nieco hipnozy uspokajającej, koszmar sprzed dwóch dni zbladł wyraźnie, a wraz z nim zanikły w znacznej mierze talenty językowe. Conway nie mógł zatem nawiązać żadnej rozmowy z rozrzuconymi po stołówce obcymi, a ziemskie pielęgniarki zostały zmonopolizowane przez Kontrolerów. Chociaż wypadało ich od dziesięciu do dwunastu na jedną, morale i jednej, i drugiej grupy wyraźnie wzrastało. Conway szybko więc skończył śniadanie, czując, że jego morale też wymaga podbudowania.
Myślał o Murchison. Jeśli akurat spała, to trudno, ale gdyby miała dyżur, to przecież mógł kazać ją zmienić, a wtedy…
Ku własnemu zdumieniu nie poczuł żadnych wyrzutów sumienia związanych z tak niecnym zamiarem nadużycia władzy. To jest wojna, pomyślał, a w czasie wojny ludzie mniej zważają na etykę, tak osobistą, jak i zawodową. Prawo dżungli i te rzeczy…
Jednak gdy zjawił się na oddziale Murchison, dziewczyna zdawała akurat dyżur, nie musiał zatem przyznawać się do karygodnych zamiarów. Tym samym donośnym, sztucznie radosnym głosem, który tak drażnił go u innych w stołówce, spytał Murchison, czy ma już jakieś plany na wieczór, zaproponował spotkanie i mruknął coś strasznie banalnego o tym, że nie można wiecznie tylko pracować…
— Plany na wieczór? Ja chcę spać! — zaprotestowała dziewczyna, po czym dodała bardziej rzeczowo: — Nie można tak… A dokąd pójdziemy? Co tu można robić? Wszystko zniszczone… Mam się przebrać?
— Poziom rekreacyjny nie ucierpiał. A tak jak teraz też wyglądasz wspaniale.
Regulaminowy strój ludzkiej pielęgniarki składał się z błękitnej bluzki i takich samych spodni. Jedno i drugie było dobrze dopasowane, aby nie sprawiało kłopotów przy wkładaniu oraz ściąganiu kombinezonu, i bardzo podkreślało kształty Murchison, jednak nie mogło zamaskować jej zmęczenia. Gdy zdjęła czepek i siatkę z włosów, Conway jęknął gardłowo i zaraz zaniósł się kaszlem. Krtań miał ciągle jeszcze podrażnioną po próbach naśladowania dźwięków wydawanych przez obcych.
Murchison zaśmiała się, potrząsnęła głową, aby włosy lepiej się ułożyły, i potarła policzki, żeby choć trochę je zaróżowić.
— Obiecasz, że nie zatrzymasz mnie za długo? — spytała pogodnie.
Po drodze na poziom rekreacyjny trudno było uniknąć rozmów na tematy zawodowe. Wiele sekcji Szpitala straciło szczelność, a nierozhermetyzowane były przepełnione. Ranni leżeli praktycznie na każdym korytarzu. Nikt nie przewidział takiej sytuacji. Nie oczekiwano, że przeciwnik ograniczy się do broni konwencjonalnej. Gdyby sięgnął po głowice atomowe, nie byłoby tylu pacjentów. I być może nie byłoby też samego Szpitala… Przez większą część drogi Conway nie mógł się skoncentrować na słowach Murchison, ale ona chyba też go za bardzo nie słuchała.
Poziom rekreacyjny nie zmienił się zasadniczo, chociaż wyglądał teraz całkiem inaczej. Sztuczna grawitacja była wyłączona, a ponieważ środek ciężkości Szpitala znajdował się wiele poziomów wyżej, wszystko, co zwykle zalegało na podłodze, zdryfowało pod sufit, tworząc przeświecającą lekko mieszaninę piasku i kul wody utkanych bąblami powietrza. Sztuczne słońce przeświecało z drugiej strony głęboką purpurą.
— Ale tu ładnie! — powiedziała Murchison. — I tak spokojnie. Poniekąd.
Czerwonawy blask nadał jej skórze ciepły, śniady odcień. Conway pomyślał, że może dziwna to barwa, ale bardzo miła dla oka. Wargi Murchison były teraz ciemnopurpurowe, a po krawędziach wręcz czarne i rozchylały się lekko, ukazując oślepiająco białe zęby. Oczy zaś zrobiły się nie tylko duże, ale i lśniące, tajemnicze.
— To się nazywa romantyczny krajobraz — mruknął.
Odepchnęli się ostrożnie nogami i polecieli przez wielkie wnętrze ku restauracji. Pod nimi przesuwały się powoli wierzchołki drzew, a na ich drodze snuły się woale osiadającej im na twarzach i rękach mgły, gdyż podgrzewana w „'górze” przez słońce woda parowała ku „'dołowi”. Conway złapał dłoń Murchison i ścisnął ją delikatnie, ale ponieważ poruszali się z nieco różnymi szybkościami, zaczęli po chwili wirować razem wkoło wspólnego środka ciężkości. Conway ugiął powoli łokieć i przyciągnął dziewczynę do siebie. Szybkość ich obrotów wzrosła, objął ją więc drugą ręką w talii i prawie że przytulił.
Zaprotestowała, ale nagle, ku jego zachwytowi, zaczęła go całować i objęła równie silnie, a pusta zatoka, klify i purpurowe, zasnute wodą niebo wirowały wokół nich.
Conwayowi przebiegło przez głowę, że równie dobrze świat mógłby mu zawirować przed oczami za sprawą samego pocałunku. W końcu miękko osiedli na szczycie urwiska po drugiej stronie zatoki i rozdzielili się ze śmiechem.
Czepiając się sztucznej roślinności, dotarli do niegdysiejszej restauracji. W środku zalegał półmrok, a pod przezroczystym dachem i blatami stolików zebrało się sporo wody. Srebrzyste wodne kule i kuleczki zwieszały się wkoło i kołysały niczym kruche nieziemskie owoce, ilekroć trącali któryś stół. Ponieważ sala była niewysoka i niewiele było widać, co chwila na coś wpadali, a wkrótce otoczyły ich całe chmury drobin wody, które rozszczepiały światło i kąpały twarz Murchison w jeszcze bardziej niezwykłym świetle. Całkiem jak we śnie, pomyślał Conway, śnie, który stał się cudowną jawą… Ciemna i kochana sylwetka płynącej obok Murchison nie pozostawiała miejsca na wątpliwości.