– Sztuczne słońce. Sztuczna grawitacja. Sztuczne jezioro… – powtarzał w zamyśleniu miliarder.
– Dla sztucznej ludzkości – dokończyła Satine.
– Nie, dla nowej ludzkości – sprostował inżynier.
Pojawienie się Adriena Weissa przyniosło pozytywny skutek i pozwoliło im całkowicie zapomnieć o nieudanym starcie prototypu Gwiezdnego Motyla.
Od tej pory w nagłówku projektu „Ostatnia Nadzieja” widniał kwartet złożony z Mac Namarry – władza, Kramera – inwencja, Weiss – psychologia, Malory – nawigacja.
Razem czuli się silniejsi.
Yves nabrał po raz pierwszy przekonania, że Gwiezdny Motyl pewnego dnia zdoła wzbić się do lotu ku innemu układowi słonecznemu.
Znów pomyślał o ojcu, mówiąc sobie, że pewnie byłby dumny, uczestnicząc w tym zebraniu. Słyszał jego głos szepczący wewnątrz: „Gąsienico, zmień się, przeobraź się w motyla. Motylu, rozłóż skrzydła i leć ku światłu”.
20. SUBLIMACJA SOLI
Ich mózgi znajdowały się w stanie wrzenia. Wydawało im się, że są pionierami. Wielkość wyzwań dodawała im skrzydeł. Jeden pomysł pociągał za sobą następny. Obliczywszy idealne wymiary statku w stosunku do idealnych wymiarów żagla, z uwzględnieniem konieczności zbudowania olbrzymiego cylindra obracającego się z właściwą grawitacją i przy zachowaniu zasad ekologii, inżynierowie projektu „Ostatnia Nadzieja” zdołali ustalić ostateczne liczby. One zaś wydawały się ogromne.
Kadłub Gwiezdnego Motyla miałby być tubą długości trzydziestu dwóch kilometrów.
W momencie startu cylinder miałby mieć długość jednego kilometra, a następnie miałby się wydłużyć za sprawą trzydziestu dwóch tub wsuwanych jedna w drugą, niczym składana luneta.
Średnica cylindra kadłuba miałaby wynosić pięćset metrów.
Żagiel z mylaru miałby wielkość miliona kilometrów kwadratowych, co stanowi powierzchnię dużego państwa albo małego kontynentu.
Optymalna liczba osób gwarantująca przeżycie na tysiąc lat musiałaby sięgać stu czterdziestu czterech tysięcy Wieczorami po pracy inżynierowie relaksowali się w lewej odnodze litery „T”. Restauracja i kafeteria, wraz z grami, muzyką i biblioteką, stały się miejscami wypoczynku. W sobotę wieczorem restauracja zamieniała się w salę balową. Na zapleczu kafeterii urządzono niewielką salkę kinową.
Co do Elisabeth Malory, nadal unikała Yves’a Kramera. On zresztą wcale się tym nie przejmował. Nawet nie próbował jej pozdrawiać, widząc z daleka fotel na kółkach.
Jeśli zaś żeglarka niechcący zerknęła w jego stronę, przez szacunek dla niej odwracał głowę, oszczędzając jej w ten sposób skrępowania, że musi to zrobić sama. Elisabeth Malory nieustannie zmagała się z własnym ciałem przez intensywne treningi mięśni. Stopniowo rzuciła picie i palenie. Jej pożywienie skupiało się głównie na świeżych owocach i warzywach. Przestała zażywać leki antydepresyjne i brała jedynie środki nasenne. Aż do dnia, w którym udało jej się opuścić wózek i stanąć na własnych nogach. Spróbowała chodzić o kulach. Po kilkunastu upadkach zdołała pokonać kilkadziesiąt metrów, sapiąc z wyciągniętym językiem.
„Szybciej, mocniej!”.
Miała wrażenie, że się urodziła, a raczej przeżyła na nowo wyjątkową chwilę z dzieciństwa, kiedy to po raz pierwszy zaczęła się poruszać nie na czworakach, lecz na dwóch nogach.
Teraz jej celem stało się dotarcie od klamki do klamki, aby przejść z jednej zamkniętej przestrzeni do drugiej.
„Dosięgać klamek u drzwi”.
Udało jej się wyjść z pokoju. Wyjść z mieszkania. Wyjść z ogrodu.
Wydała wówczas gromki okrzyk radości, niektórzy sąsiedzi uznali go jednak za okrzyk bólu.
Dla uczczenia tego wydarzenia jeszcze tego samego wieczoru urządziła wielkie przyjęcie w restauracji, po czym na oczach mieszkańców ośrodka „Ostatnia Nadzieja” oblała swój wózek benzyną i podpaliła. Wszyscy zdawali sobie sprawę ze znaczenia, jakie ten gest miał dla młodej kobiety, to zwycięstwo umysłu nad materią wzmocniło zaś dodatkowo ich zapał.
Yves Kramer nie przyszedł, za to wysłał krótki list, który został odczytany głośno przez Satine:
Widziałem, jak motyl traci skrzydła i staje się na powrót gąsienicą.
Widziałem pełzającą gąsienicę.
Widziałem, jak gąsienica robi wszystko, by znów stać się motylem, którym kiedyś była.
Widziałem, jak odrastają jej skrzydła. Zawsze jest możliwa jakaś metamorfoza. Zawsze jest jakiś sposób, żeby wzbić się do góry. Brawo, Elisabeth! Y. K.
Kucharz przyniósł prezent od siebie. Upiekł tort, na którym zrobił z cukru motyla siedzącego na wózku.
Następnie przy pianinie usiadł jeden muzyk, drugi chwycił gitarę elektryczną, trzeci zaś zaczął grać na rondlach jak na perkusji, po czym wszyscy tańczyli wokół płonącego wózka, trzymając się za ręce.
Elisabeth zaśpiewała piosenkę z dzieciństwa. Jej ochrypły, fałszujący głos miał w sobie coś radosnego. Gabriel Mac Namarra poprosił świeżo upieczoną piechurkę do tańca, dając jej silne oparcie. Kiedy traciła równowagę, łapał ją i wybuchał swoim donośnym, wyjątkowym śmiechem, który wprost uwielbiała. Ponieważ był on zaraźliwy, sama również wybuchała głośnym, uwalniającym śmiechem, w jednej chwili pozbawiając się straszliwego napięcia, które gromadziło się w niej od wielu miesięcy.
Podczas tych godzin odprężenia Adrien Weiss tańczył z Satine Vanderbild. Widziano, jak się całują – najpierw nieśmiało, następnie płomiennie. Potworzyły się także inne pary. Zycie w wielkich metropoliach było daleko, oni zaś, skupieni w tym odosobnionym ośrodku, mieli wrażenie, że tworzą nowe plemię.
Nazajutrz Adrien Weiss zwołał pilne zebranie, aby ustalić, kto wejdzie w skład stuczterdziestoczterotysięcznej załogi Gwiezdnego Motyla. Jego spojrzenie uległo zmianie. Wydawał się bardziej pochłonięty projektem.
– Porywamy się na czyn, który jest tym bardziej wspaniały i unikatowy, że pociąga za sobą możliwość utworzenia gdzie indziej czegoś, co Yves określił mianem „nowej” ludzkości. Ale co zrobić, żeby ta nowa ludzkość nie powielała starych błędów?
Przed nimi stała zbudowana już makieta Gwiezdnego Motyla w pomniejszeniu, na wewnętrznej ścianie zaś było widać spacerujące po trawniku małe plastikowe figurki.
– Jak wszyscy wiecie, mój eksperyment „Akwarium 1” się nie powiódł. Istoty ludzkie skupione w zamkniętej przestrzeni powielają schematy, które doprowadziły nasz gatunek do tego, czym jest dzisiaj. Każda grupa jednostek bez wyjątku produkuje w końcu tych, którzy wykorzystują, i tych, którzy są wykorzystywani, niezależnych i kozły ofiarne. Im więcej ludzi, tym przywódcy stają się twardsi, tym dotkliwiej cierpią kozły ofiarne. Trzeba się zastanowić i znaleźć sposób, by uniknąć tego schematu dla naszej „nowej ludzkości”. Zwłaszcza że zwiększając liczbę królików doświadczalnych, igramy z ogniem.
– Potoczył wzrokiem po zgromadzeniu. – Gdyby gdzie indziej miały się powtarzać te same katastrofy, projekt byłby całkowicie bez sensu. Gorzej, przez własną głupotę zbrukamy i skazimy inną planetę.
– Co więc proponujesz? – zapytał spokojnie Yves Kramer.
– Proponuję dokonać ścisłej selekcji, aby w Gwiezdnym Motylu nie znalazły się ani dupki, ani sukinsyny.
Fakt, że te dwa słowa padły z ust jakże flegmatycznego dotąd naukowca, jeszcze bardziej podkreślał wagę pomysłu. Wśród zebranych przeszedł pomruk skrępowania. Satine Vanderbild nie mogła się powstrzymać przed uwagą: