Ponieważ nieszczęścia zawsze chodzą parami, jedna ze stu czterdziestu czterech tysięcy osób zaczęła podżegać innych, aby porzucili pracę.
– Nie możemy walczyć z całym światem – oświadczyła. – Nie możemy bronić projektu jednego człowieka, który sprzeciwia się wszystkim narodom świata.
Udało jej się przekonać dwieście osób do odejścia. Trzeba było więc znaleźć na ich miejsce kogoś innego.
Yves Kramer był przybity, miał wrażenie, że coś, być może początkowy entuzjazm, zostało zniszczone.
Natomiast Gabriel Mac Namarra się nie poddawał. Zaprosił Yves’a na pizzę i kieliszek wina do odbudowywanej właśnie restauracji.
Tam zaś, siedząc przy stole, który w niczym nie przypominał tego z ich pierwszego spotkania, powiedział:
– Potraktujmy te doświadczenia jako dar od losu. Czego się pan spodziewał? Że wszystko pójdzie jak po maśle? Ten spór pozwoli nam nieco oczyścić całą tę masę kandydatów do lotu. Wyobraża pan sobie, co to by była za katastrofa, gdyby te typy wsiadły na pokład? Te zdarzenia pozwolą nam się przekonać, jaką każdy z nich ma motywację. Proszę mi wierzyć, wszystko, co się nam przytrafia, choćby było nie wiem jak zaskakujące, jest w interesie „Ostatniej Nadziei”.
Kiedy zjedli obiad, Mac Namarra zaprowadził go do okna.
– Wierzę w to. Uda nam się.
Yves sprawiał wrażenie zamyślonego.
– Należy przyswoić sobie pojęcie „paradoks” – powiedział. – Na przykład uważamy, że w dzień widzimy więcej niż w nocy. To nieprawda, za dnia rozróżniamy wydarzenia na odległość zaledwie kilkudziesięciu kilometrów, natomiast na niebie pole widzenia ograniczają nam chmury albo warstwa atmosfery. Za to w nocy… W nocy dostrzegamy gwiazdy znajdujące się miliony kilometrów stąd. W nocy widzimy daleko, widzimy w przestrzeni i w czasie.
Rozbawiony tą uwagą miliarder zapalił cygaro.
– A ponieważ przypadkiem akurat wtedy, gdy ludzie śpią i nie myślą o tym, żeby patrzeć, możemy dojrzeć najwięcej…
Gabriel już miał wybuchnąć gromkim śmiechem, powstrzymał się jednak, tak jak się ściąga cugle koniowi, który zamierza ponieść.
– Co do mnie, posiadam pewną sekretną metodę, która być może nie tłumaczy mojego bogactwa, ale przynajmniej wyjaśnia równowagę umysłową.
– Słucham pana.
– Na swój sposób jestem taki jak pan: korzystam z nocy, żeby „widzieć”. Tuż przed pójściem spać rozmyślam nad jakąś kwestią. I wiem, że nazajutrz rano będę znał odpowiedź.
Inżynier spojrzał na miliardera inaczej.
– Niegłupie. Zadaje pan pytanie swojemu aniołowi stróżowi?
– Albo mojemu chochlikowi, albo podświadomości, albo Bogu, albo wszechświatowi. W każdym razie jasno wyrażam to, co chcę wiedzieć. W czasie snu nie ulegam wpływowi lęku, pragnienia, emocji. Przez chwilę jestem wolny. Nawet strach nie ma do mnie dostępu.
Gabriel Mac Namarra wypuścił kłąb dymu ku gwiazdom.
– Jakie pytanie zada pan dzisiaj przed pójściem spać? – chciał wiedzieć Kramer.
– Jeszcze nie wiem. Przed zadaniem pytania wykonuję inną pracę. Analizuję miniony dzień. Zmuszam się do tego, żeby stwierdzić, gdzie popełniłem błąd, i próbuję w myślach skorygować własne błędy z całego dnia. I wtedy pojawiają się pytania.
– Naprawić błędy? Przecież wieczorem jest już za późno, błędy całego dnia już zostały popełnione.
Gabriel uśmiechnął się zagadkowo.
– Nie, nigdy nie jest za późno. Można posprzątać „potem”. Możemy cofnąć usłyszane lub wypowiedziane obelgi. Możemy wymazać błędnie dokonane wybory. Zupełnie jak głowica magnetofonowa, która kasuje określony dźwięk i zastępuje go innym.
– Myśl silniejsza niż czas i przestrzeń?
– Tak, wierzę w to.
– A więc skoro możemy cofnąć się w przeszłość, żeby posprzątać, możemy wyjść w przyszłość, żeby zapytać. Pańska teoria jest trochę skomplikowana, ale ma tę zaletę, że trzyma się kupy – przyznał z zainteresowaniem Yves.
Taniec krążących po niebie owadów stał się bardziej hałaśliwy. Do lampy podleciała ćma, uderzając o szkło chroniące żarówkę.
– To mój ojciec, Jules Kramer. Odwiedza mnie co jakiś czas, aby powiedzieć, co mam robić.
– Odpowiada na pańskie pytania?
– Lepiej: wskazuje mi pytania, które zapomniałem sobie zadać.
Przyglądali się wspólnie nocnemu owadowi.
Opuściwszy lampę, szaroskrzydły owad przysiadł właśnie na brzegu talerza, jakby chciał powąchać resztki dania, po czym odfrunął ku doniczce z kwiatami. Następnie rozwinął trąbkę i zaczął spijać nektar z samego serca kwiatu.
– Co to oznacza, według pana? Ze należy pomyśleć o przeniesieniu kwiatów do wazonu? – zażartował miliarder.
– Zadam to pytanie mojemu aniołowi stróżowi, zanim pójdę spać – odparł Yves, pragnąc dowieść, że pojął sens jego idei.
26. SKŁADANIE CZĘŚCI
Poruszenie. Krzątanina inżynierów w niebieskich kombinezonach i białych hełmach.
Jeżdżące w tę i z powrotem ciężarówki załadowujące i rozładowujące coś, co przypominało olbrzymie kawałki przestrzennej układanki.
Po wielu miesiącach wytężonej pracy w nowych, dobrze chronionych pomieszczeniach, w ogromnych hangarach zaczynał właśnie nabierać życia znajdujący się w częściach Gwiezdny Motyl V.
W ustalonym dniu części zostały złożone, tworząc statek kosmiczny.
W okazałej niczym budynek maszynie była jakaś dysproporcja.
Tysiąc metrów – tyle wynosiła wysokość pierwszego segmentu cylindra, który sam składał się z trzydziestu dwóch segmentów. Pięćset metrów średnicy.
Zaintrygowane ptaki krążyły wokół wierzchołka. Stukrotnie wyższy, potężniejszy i cięższy niż jakakolwiek rakieta wystrzelona dotąd w kosmos, Gwiezdny Motyl V zdołał utworzyć na pustyni strefę cienia.
Wreszcie każdy mógł zobaczyć cały statek kosmiczny nowej generacji. Prawdziwy pomnik z czystego metalu. W jego dolnej części, czyli w „brzuchu”, znajdował się pierwszy poziom wyposażony w trzydzieści gigantycznych reaktorów w kształcie stożka, tworzących krzyż, niczym usterzenie strzały.
Kolejny poziom o mniejszych rozmiarach również zawierał około dziesięciu reaktorów formujących krzyż.
Na trzecim poziomie, który stanowił kadłub wysokości jednego kilometra, w formie ogromnego cylindra, toczyło się właściwe życie.
I wreszcie nad cylindrem była umieszczona strefa pilotażu, czyli głowa motyla. Cechą charakterystyczną tej narośli było to, że miała po bokach dwie wielkie przezroczyste kule, tworzące dwoje wyłupiastych oczu.
Yves Kramer pokazał sponsorowi swoje dzieło.
– Tutaj, w prawej kuli, jest stanowisko pilotażu ziemskiej części rakiety. A tutaj, w lewej kuli, stanowisko pilotażu żagli słonecznych. Z tym że część obsługująca start naziemny może się zmienić w stanowisko nawigacji równoległej podczas lotu.
– Sprytne. A tam, w szerokiej strefie szyi, która łączy głowę z kadłubem?
– Strefa tranzytowa, gdzie posadzimy załogę w chwili startu, oraz komora, w której znajduje się wahadłowiec do lądowania na obcej planecie.
– Rakieta?
– Nie, ten mały statek posiada napęd chemiczny, a następnie fotonowy, podobnie jak Gwiezdny Motyl. Satine wpadła na pomysł, żeby nazwać go Muszką.
– A, Satine Vanderbild to naprawdę doskonała asystentka – odrzekł odruchowo.
Gabriel Mac Namarra podziwiał olbrzymi statek. Yves wyjaśnił mu następnie, że na całym obwodzie pojazdu zostały umieszczone ekrany słoneczne, które zakrzywiono, aby idealnie pasowały do kształtu cylindra. Zwrócił uwagę na położone między ekranami słonecznymi lśniące wstęgi, utworzone przez szyby, które służyły jako bulaje.