Выбрать главу

– Brawo, Yves, nawet pan sobie nie wyobraża, z jaką niecierpliwością czekałem na ten dzień. Od tej chwili nie jest pan już zwykłym inżynierem, tylko wynalazcą. Wynalazł pan tę gigantyczną machinę.

Gabriel poklepał go przyjacielsko po plecach.

Pracownicy ośrodka „ON” skupili całą swoją energię, kiedy tylko zdołali ujrzeć Gwiezdnego Motyla.

W Mieście – Gąsienicy przyspieszono czynności przygotowawcze do budowy wewnętrznego wyposażenia cylindra i kontroli nad nim. Chociaż odkryto kilku sabotażystów, nikomu to już nie przeszkadzało. Traktowano ich teraz jak burze, drobne zjawiska atmosferyczne, które są wprawdzie irytujące i niebezpieczne, ale i tak nie zdołają powstrzymać zbiorów.

Nawet wybuch, który zniszczył jeden z hangarów, nie wpłynął ujemnie na morale.

Tymczasem jednak pojawił się nieoczekiwany problem. Otóż Satine, pokłóciwszy się z Adrienem z powodów „osobistych”, postanowiła opuścić ośrodek i porzucić program. Utrata asystentki dała się wszystkim we znaki. W ciągu kilku miesięcy młoda kobieta stała się bowiem cennym ogniwem łączącym techników i pasażerów.

Poza tym stanowiła most pomiędzy Yves’em Kramerem a Elisabeth Malory. Od samego początku okazała się najlepszą podporą dla Adriena Weissa w tworzeniu spójnego świata ekologicznego.

Gabriel Mac Namarra błagał, żeby została, proponując nawet, że podwoi jej pensję. Ponieważ jednak zatarg z psychologiem głęboko ją zranił, wolała uciec, prosząc jednocześnie, by nikt nie próbował się z nią skontaktować.

Przyrzekła, że nie wyjawi nic z tego, co wie o projekcie „ON”.

W następstwie odejścia Satine Adrien popadł w całkowite przygnębienie, a nawet apatię, która zakończyła się jednym wielkim podrywem.

Rzecz jasna, przedmiot jego łowów stanowiły najmłodsze kobiety. Brodę zredukował do wąsów. Porzucił fajkę na rzecz gumy, którą żuł bez przerwy. Ciągle ubierał się na sportowo.

I wreszcie, gdyż nieszczęścia zawsze chodzą parami, Gabriel Mac Namarra miał atak serca. Trzeba było natychmiast zawieźć go do szpitala na operację, po czym wartość jego akcji na giełdzie spadła. Inwestorzy, którzy zdawali sobie sprawę, że imperium Mac Namarry trzyma się przede wszystkim dzięki charyzmie i zdrowiu swojego jedynego przywódcy, stopniowo tracili zaufanie. Zaczęło brakować pieniędzy, które jak dotąd zawsze wystarczały na opłacenie przyszłych kosmonautów, inżynierów i ochroniarzy oraz na zakup części czy surowców.

Gwoździem do trumny stał się następny zamach – wybuch samochodu-pułapki, który zburzył wejście do ośrodka i w którym zginął strażnik.

Po raz kolejny czynnik ludzki wszystko popsuł.

Wątpliwości powróciły ze zdwojoną siłą.

Ktoś wypowiedział zdanie:

– Ten projekt jest pechowy.

Prace zaczęły się opóźniać. Na domiar złego rozpętała się burza, która nadeszła od pustyni, pokrywając wszystko beżowym klejącym pyłem.

Wówczas Elisabeth postanowiła udać się do gabinetu Yves’a Kramera.

– Sądzę, że teraz musimy porozmawiać w cztery oczy – oświadczyła bez ogródek, opierając kule o fotel, na który opadła z bolesnym westchnieniem.

27. RAFINACJA SOLI

Wzrok utkwiony w oczy przeciwnika.

Długo się w siebie wpatrywali, zanim rozpoczęli rozmowę.

Wynalazca był tak samo poruszony jak pierwszego dnia, gdy ujrzał rozsierdzoną żeglarkę siedzącą na ławie oskarżonych.

Ciągle jeszcze miał w pamięci jej krzyki, wycelowany w siebie palec, jej płonące turkusowe oczy i burzę rudych włosów, którymi podrzucała piętnując człowieka określanego przez nią samą mianem „niszczyciela” albo „mordercy”.

Na zewnątrz, wśród ustawionych wokół Gwiezdnego Motyla dźwigów, wył wiatr, z okna swojej willi zaś mógł zobaczyć, jak cylindryczna wieża statku i potężne reaktory pokrywają się powoli beżowym pyłem.

– Proszę mi dać coś do picia – powiedziała wreszcie.

Rzucił się, żeby nalać jej białego wina, ona jednak zażądała czegoś mocniejszego.

– Cóż, na początek muszę się przyznać, że nadal pana nie cierpię. Nienawidzę pana od chwili, kiedy pana ujrzałam. W pewnym momencie miałam nawet ochotę pana zabić. Potem uznałam, że śmierć jest czymś zbyt szybkim, chciałam więc pana torturować. Aż wreszcie stwierdziłam, że skoro najwyraźniej potwornie gryzie pana sumienie, być może najlepszą torturą będą niedające spokoju wyrzuty.

Kramer niedostrzegalnie skinął głową.

– A później pańska asystentka przyszła do mnie do domu i wszystko potłukła. To z pewnością nie przyczyniło się do polepszenia pańskiego wizerunku. Ale zdążyła wspomnieć o projekcie. O Gwiezdnym Motylu. Co mnie podkusiło, żeby jej posłuchać? Co mnie podkusiło, żeby go sobie wyobrazić? Ledwie sobie uzmysłowiłam, czym mógłby być taki „gwiezdny żaglowiec”, nie przestałam o nim marzyć. Wbrew własnej woli zrobiłam w ten sposób krok w pańskim kierunku. Powinnam była odmówić. O tak, powinnam była odmówić. Dałam się nabrać własnej skłonności do mrzonek. Zawsze dawałam się nabrać ludziom, którzy usiłowali mi wcisnąć przez telefon w pełni urządzoną kuchnię albo podwójnie przeszklone drzwi. Musiałam trzy razy wymieniać i jedno, i drugie. Człowiek nigdy nie nabierze rozumu.

Upiła łyk alkoholu. Spojrzawszy na nią, stwierdził, jak bardzo schudła podczas pobytu w ośrodku „Ostatnia Nadzieja”. Straciła sporo kilogramów, jej rude włosy znów były puszyste i falujące, niebieskie oczy pojaśniały.

Najbardziej jednak zbijał go z tropu jej zapach. Czuć ją było „kobietą awanturnicą” – była to mieszanina przypraw korzennych i potu.

Uważał, że jest piękniejsza niż kiedykolwiek.

„Myśli mogą wszystko. Można wymazać przeszłość przez samo to, że się tego chce” – powtarzał sobie.

– W końcu pokochałam tę „Ostatnią Nadzieję”. Ocalić ludzkość, wysyłając w kosmos statek… Trzeba być naprawdę stukniętym, żeby to zrobić. Ale ja lubię wyzwania. Teraz, kiedy się w to zaangażowałam, nie pozwolę panu tego rzucić. A poza tym, moim zdaniem, plany Gwiezdnego Motyla IV są wspaniałe. Według mnie ten słoneczny żaglowiec to najpiękniejszy środek do przemieszczania się, jaki kiedykolwiek było mi dane oglądać. A muszę panu powiedzieć, że widziałam mnóstwo lodzi prujących fale i statków przecinających powietrze.

Przyjrzał się jej dokładnie.

– Dzisiaj – mówiła dalej – wszystko zdaje się iść źle. To tak, jakbyśmy wyczerpali cały kapitał szczęścia. – Zamilkła na chwilę. – Rzecz polega na tym, że nienawiść do pana to luksus, na który nie mogę już sobie pozwolić. Nie wybaczyłam panu i nigdy nie wybaczę, ale chciałabym, aby pan wiedział, że w tych trudnych chwilach, cóż… jak by to ująć… mimo wszystko… jestem z panem.

Opróżniła szklaneczkę jednym haustem.

– Dziękuję – powiedział.

– Nie, proszę mi nie dziękować, to normalne. Jak już mówiłam, kocham ten projekt. A ja nie mam zwyczaju załamywać rąk, kiedy pojawiają się trudności. To kwestia osobistej moralności.

– Dziękuję – powtórzył.

– Widzę przeciwne wiatry. Odejście Satine, kłopoty zdrowotne Gabriela, spadek zainteresowania ze strony Adriena, akty sabotażu, groźby, zmniejszenie budżetu, jak również najróżniejsze problemy wśród stu czterdziestu czterech tysięcy… Co tydzień Adrien jest zmuszony zwolnić co najmniej stu z nich i zatrudnić następnych…

– Wiem. Statek tonie.

– Zabraniam panu tak mówić. Nie wolno zapominać, jak narodził się ten projekt i jakie przyświecają mu cele – oświadczyła.