Выбрать главу

– Co pan proponuje?

– Chociaż nie należymy do wojska, mimo wszystko jesteśmy liczni i zdeterminowani. Być może zdołamy stawić opór. Mam cały arsenał broni, którą schowałem na wypadek jakichkolwiek problemów, i zaraz ją rozdam.

– To niepotrzebne – wtrącił Yves Kramer. – Te sto czterdzieści cztery tysiące ludzi zostało wybranych właśnie ze względu na brak skłonności do przemocy. Będą z nich bardzo słabi wojownicy.

– Co więc robić? Teraz nie możemy ustąpić.

– Nie walczyć, tylko uciec – ucięła Elisabeth Malory. – Czy nie tak brzmi dewiza projektu? „Ostatnią nadzieją jest ucieczka”?

– Ona ma rację – stwierdził Gabriel Mac Namarra. – Kiedy będziemy gotowi do startu?

Yves Kramer połączył się przez komputer z centralą, po czym przyjrzał się wielu schematom i szeregom liczb.

– Na upartego, jeśli nie będziemy wszystkiego sprawdzać, jesteśmy gotowi. Możemy startować jutro.

– A kiedy ma przyjść tutaj żandarmeria?

Adrien Weiss wszedł do Internetu, pokonawszy zaś liczne blokady wymagające hasła, dostał się do samego serca centrum decyzyjnego ministerstwa obrony.

– Jutro – oznajmił.

Twórcy projektu „Ostatnia Nadzieja” spojrzeli po sobie, rozumiejąc się bez słów. To było tak, jakby los rzucił im wyzwanie.

– Dobra – powiedział Mac Namarra, zapalając cygaro. – Bądźmy dokładni: kiedy najwcześniej możemy wystartować i o której godzinie oni mają tu być?

Adrien Weiss przejrzał kilka stron internetowych.

– Ze względu na to, że spowalniają ich opancerzone pojazdy, prawdopodobnie będą tu jutro przed południem, około jedenastej.

– A my o której godzinie moglibyśmy wystartować, Yves? Teraz z kolei wynalazca wcisnął kilka klawiszy i sprawdził parę cyfr w komputerze.

– Jutro wieczorem, około dwudziestej.

– Za późno. Głupio by było wszystko zawalić z powodu kilku godzin opóźnienia…

Wynalazca wyłączył komputer i odwróci! się twarzą do pozostałych.

– Dobrze, będziemy pracować całą noc. Musimy wystrzelić Gwiezdnego Motyla jutro o świcie.

– Niemożliwe – odparła Caroline Toledano, która nadzorowała prace wykończeniowe nad projektem.

– Albo tak, albo się okaże, że dokonaliśmy tego wszystkiego na próżno – obwieścił Mac Namarra, bezradnie rozkładając ręce.

Wynalazca przygryzł wargę.

– Zgoda – przystał Yves Kramer – wysyłam wszystkich do roboty. I jeszcze jedno… Czy mam im wszystkim zaproponować, żeby wsiedli na statek?

– Oczywiście.

– Tylko że wielu z nich nie spełnia kryteriów dobrego zdrowia, młodego wieku, niezależności, niezażywania leków…

– Niektóre zasady ustala się po to, żeby się do nich ściśle nie stosować. Jeśli tylko odpowiadają kryterium motywacji, to wystarczy za całą resztę.

Porozumiewawcze uśmiechy grupy.

– Co do mnie, zamierzam zaproponować wszystkim trzydziestu dwóm psychologom do spraw rekrutacji, żeby się do nas przyłączyli – dodał Adrien Weiss.

– Jest jeszcze ze dwudziestu wojskowych, którzy zostali – przyznała Caroline Toledano. – Przypuszczalnie z powodu miłości do projektu.

– Z tego wynika, że powinniśmy się wystrzegać szufladkowania, bo wszędzie zdarzają się porządni ludzie… – dokończył Adrien Weiss.

– Jednym słowem: wszystkie osoby, które tam teraz są, mogą wsiadać na statek – uciął niecierpliwie Mac Namarra.

– Nie po to tak długo z nami pracowały, żebyśmy mieli je teraz zostawić na pastwę losu. A poza tym lepiej by było, żeby jak najmniejsza liczba osób mogła udzielić informacji na temat technologii naszego Gwiezdnego Motyla. Nie należy pozwolić, żeby próbowali go sabotować na odległość albo wysłali jakiś pojazd, który by nas zaatakował.

Yves Kramer popatrzył na niebo w oddali, zdające się go wzywać. W ciągu najbliższych godzin miał się rozstrzygnąć jego los, a może nawet los całej ludzkości.

Wtem poczuł czyjąś obecność. Rozpoznał zapach, ale się nie odwrócił.

– Teraz wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Nie ma już odwrotu. Albo nam się uda, albo zdechniemy.

– A jeśli zdechniemy?

– Przynajmniej próbowaliśmy… – ucięła Elisabeth Malory.

31. FAZA SUBLIMACJI

Po morderczych upałach niebo przysłoniły ciemne chmury z zachodu. Niespodziewana burza. Błyskawica przecięła horyzont, po czym zadrżała ziemia wraz z budynkami. Temperatura nagle spadła. Zupełnie jakby w ciągu jednej nocy letni skwar ustąpił miejsca lodowatemu prądowi powietrza. Rzadko zdarzają się tak szybkie zmiany klimatyczne.

Wszyscy byli wyczerpani. Mimo to nikt nie wyobrażał sobie powrotu do normalnego życia.

Spełniali marzenie Yves’a Kramera: „Pewnego dnia ludzkość osiedli się gdzie indziej i najlepiej w inny sposób”.

O czwartej rano długa kolejka, licząca sto czterdzieści cztery tysiące ludzi, weszła do gigantycznego statku kosmicznego. Każdy w skafandrze kosmonauty, trzymając w ręku walizkę. Usiedli w przedziale podróżnym i zapięli pasy bezpieczeństwa.

Pioruny ustąpiły miejsca gradowi, który bombardował rakietę ze stukotem piłeczek pingpongowych uderzających o pustą rurę.

O szóstej wprowadzono zwierzęta, które miały stanowić część ekosystemu. Począwszy od tych najmniejszych, czyli owadów, a na tych największych, czyli krowach, skończywszy. Następnie wniesiono samochłodzącą się szafę wraz z silnikiem na baterię jądrową. Znajdowały się w niej probówki z zamrożonymi zarodkami zwierząt, które Gabriel Mac Namarra uważał za niezbędne dla odtworzenia na nowej planecie fauny i flory podobnych do tych na Ziemi.

O szóstej trzydzieści napełniono oba zbiorniki-cysterny na powietrze i wodę, które stanowiły dolne piętra cylindra, a także te na paliwo potrzebne do startu.

O szóstej czterdzieści pięć ani w Mieście – Motylu, ani w Mieście – Gąsienicy nie było już nikogo. Cały ośrodek „Ostatnia Nadzieja” opustoszał.

O siódmej grad zamienił się w gęsty deszcz.

– Wygląda na to, że pogoda też się sprzysięgła przeciwko nam. Czy to nie zakłóci startu? – zapytała Caroline, spoglądając na warstwę czarnych chmur.

– Tak czy inaczej nie mamy wyboru. Będzie to pierwszy start rakiety w deszczu – oświadczył wynalazca.

O siódmej czterdzieści pięć Yves, Gabriel, Elisabeth, Adrien i Caroline, po przeprowadzeniu ostatniej kontroli, weszli na najwyższą kładkę, tę łączącą wysoką ruchomą wieżę centrum kontroli z prawym okiem na głowie Gwiezdnego Motyla.

O ósmej wszystkie trzydzieści silników zaczęło się rozgrzewać, Elisabeth zaś przystąpiła do wstecznego odliczania od stu pięćdziesięciu.

Kiedy na ekranie pojawiła się liczba sto trzydzieści, obraz z kamer zewnętrznych połączonych z wnętrzem kokpitu pokazał, że pluton żandarmerii przybył znacznie wcześniej, niż przewidywali.

– Trzeba natychmiast startować – westchnął Gabriel Mac Namarra. – Odłączcie kładkę.

Nagle Yves odpiął pas bezpieczeństwa i wstał na oczach zdumionych towarzyszy podróży.

– Zapomniałem o czymś! – zawołał.

– Za późno! – rzucił Adrien, łapiąc go za ramię.

Yves wyswobodził się jednym szorstkim ruchem.

– Nie, nie polecę bez niego.

Wynalazca już zdążył otworzyć drzwi i zbiegł po kładce. Przemysłowiec nie wierzył własnym oczom.

– Zaraz wszystko schrzani!

– Pomogę mu! – oświadczyła Elisabeth, odpinając swój pas. – Nie przerywajcie wstecznego odliczania, zaraz wracamy. Domyślam się, czego on szuka, i tylko ja wiem, gdzie to jest.