On także postąpił parę kroków, niemal zdziwiony, że dał radę.
Spacerowali po pokrytej szarym pyłem glebie.
Nagle Adrien-18 zdecydował się zdjąć hełm. Elisabeth zaś pokazała ręką, że zaczeka na to, co się stanie, nim pójdzie w jego ślady.
Ziemianin podniósł powoli szklaną kulę ochraniającą mu głowę, po czym zamknął oczy i wstrzymał oddech. Po chwili jednak, jakby spodziewając się zatrucia, z determinacją wciągnął powietrze, uważnie śledząc reakcję, jaką ta osobliwa mieszanka mogła wywołać w jego płucach.
Natychmiast dostał potwornego ataku kaszlu, poczerwieniał i zwalił się na plecy.
Elisabeth-15 wzięła go w ramiona. Szamotał się i wyglądał jakby walczył, mając ogień w płucach. Jego oddech stał się świszczący, po czym się zatrzymał. Chłopak o mało się nie udusił wstrząsany spazmami.
Dziewczyna pomyślała, że zaraz umrze, po chwili jednak spostrzegła, że odzyskuje oddech.
Wyprostowawszy się, usiadł i zaczął chciwie chwytać powietrze. Ku ogromnemu zdumieniu Elisabeth wyglądało na to, że po pierwszym bolesnym zetknięciu z tamtejszą atmosferą w końcu powróciła mu zdolność normalnego oddychania.
Adrien-18 dał jej znak, żeby uczyniła to samo. Zawahała się przez moment, po czym zdecydowała na zdjęcie hełmu. Zaczęła nabierać powietrze małymi haustami, odnosząc wrażenie, że przez tchawicę przechodzi jej jakaś mieszanina pełna pieprzu. Zakasłała, zwymiotowała, rozpłakała się, padła z bólu, po czym zupełnie jak jej towarzysz w końcu zdołała przywyknąć i zaczęła oddychać najpierw ostrożnie, potem głębiej. Długo razem pokasływali.
– To dlatego, że jesteśmy przyzwyczajeni do filtrowanego powietrza w cylindrze i do butli z tlenem. Teraz zaś mamy do czynienia z „dzikim” powietrzem planety, tym prawdziwym. Jest tu wszystko, ale da się tym oddychać.
Mówił tak, jakby to była egzotyczna potrawa albo egzotyczny napój.
– Przynajmniej przestaniemy być uzależnieni od butli – oświadczyła dziewczyna, pozbywając się ekwipunku.
Białe słońce, które chyląc się ku zachodowi, przybrało czerwoną barwę, nadawało całej scenie jakiś nierzeczywisty, jakby elektryczny wygląd. Po przejściu kilkuset metrów po obcej planecie wrócili na Muszkę 2 i zasnęli w fotelach stłuczonego oka-kokpitu.
66. EMULSJA NA ZIMNO
Tamtej nocy dwójka Ziemian miała wyjątkowo bogate i kolorowe sny. Jakby dla zrekompensowania otaczającej ich szarzyzny.
Adrienowi-18 śniło się, że lata wśród chmur i że jego ramiona zamieniły się w skrzydła motyla.
Elisabeth-15 śniła o tym, że uprawia seks.
Promienie słońca obcej planety, które przybrawszy czerwony odcień w niskich warstwach atmosfery, barwiło się teraz na pomarańczowo, obudziły go pierwszego. Przetarł oczy, ziewnął, po czym zaczął się przyglądać swojej towarzyszce śpiącej w skafandrze, z odsłoniętą twarzą.
Miała długie rude włosy. Jej pełne usta charakteryzowały się kolorem podobnym do słońca, które dopiero co wstało.
Różowym.
Jej delikatna skóra była niemal biała i lśniąca od przecinających ją strużek potu.
Przysunął się bliżej i wciągnął w nozdrza jej zapach.
Już miał ją pocałować, kiedy jednak znalazł się całkiem blisko, niespodziewanie otworzyła wielkie czarne oczy i zaczęła się weń wpatrywać.
Cofnął się z uśmiechem. Ona tymczasem wstała i rozejrzała się wokoło.
– Cholera – powiedziała. – Myślałam, że kiedy się obudzę, koszmar zniknie, ale on ciągle trwa.
Adrien-18 udał, że nie słyszał słowa „koszmar”.
– Co robimy? – zapytała.
– Jemy śniadanie i wyruszamy na poszukiwanie – zaproponował.
Powyciągali z plecaków małe torebki, które konstruktorzy Muszki 2 umieścili na promie. Usunąwszy zabezpieczenia, znaleźli jedynie szary proszek.
Po skosztowaniu zrezygnowali z niego.
– Powinniśmy byli zabrać świeże owoce i króliki. Jedząc ten pył, nie nabierzemy sił.
Adrien-18 zawahał się przez chwilę, po czym popędził ku zapasom wody – niestety, manierki miały pełno dziur powstałych przy uderzeniu podczas lądowania.
Teraz zyskali motywację do zbadania swojej „wyspy”. Uznawszy, że morze nie dostarczy im pożywienia, dzięki któremu zdołaliby przeżyć, postanowili zapuścić się na kamienisty płaskowyż.
– Morze jest na zachodzie, chodźmy więc na wschód – podsunął Adrien-18. – W ten sposób dowiemy, się czy to wyspa czy kontynent.
Po godzinnym marszu przystanęli wyczerpani.
– Pocimy się, nie mogąc pić. A gdybyśmy tak zdjęli skafandry? – podpowiedziała Elisabeth-15.
– Najpierw trzeba sprawdzić, czy promieniowanie tego słońca nie jest szkodliwe – odparł chłopak.
Adrien wydostał się z ciężkiego kombinezonu. Pod spodem miał szorty i podkoszulek. Następnie odciął nożem buty od skafandra, żeby zrobić z nich sandały.
Dziewczyna poszła w jego ślady.
– Całe szczęście, że nie jest zimno.
Włożyli materiał z kombinezonów do plecaków, po czym ruszyli dalej.
Zaczęli się wspinać po wzgórzu wychodzącym na położony wyżej płaskowyż, na ścianę kamienistych głazów, która prowadziła ku szarej równinie, skąd wyłaniały się długie, czarne zęby twardej skały.
– Chyba jesteśmy w samym środku krateru wyżłobionego przez meteoryt.
Wtem aż podskoczyli, gdyż rozległ się jakiś hałas.
– Słyszałeś?
Zastygli bez ruchu, czujni, po chwili zaś znów dobiegło skądś sapanie, do którego wkrótce dołączył stukot o podłoże. Odgłos kroków. Bardzo ciężkich kroków.
– Rany boskie! Tu musi być życie!
– Istoty pozaziemskie?
Kroki ciągłe się zbliżały, coraz bardziej rytmiczne. Najwyraźniej podążało ku nim jakieś żywe stworzenie. Odruchowo czym prędzej schowali się za skałą. Po czym powoli wyjrzeli ze swojej kryjówki. To co zobaczyli, wprawiło ich w osłupienie.
67. ZASTYGANIE
Serce Elisabeth waliło jak młot. Adrien nie mógł się powstrzymać, by nie rozdziawić ust.
Oczy im się rozszerzyły, jakby chciały wchłonąć każdy foton zdumiewającego widowiska, które rozgrywało się przed nimi.
Po krzyżu młodej Ziemianki spłynęła strużka lodowatego potu.
Włosy Ziemianina stanęły dęba.
Mieli przed sobą zielonkawej barwy potwora mierzącego jakieś pięć metrów. Jego ciało pokrywały płaskie łuski. Stał na dwóch tylnych łapach – był dwunożny, podobnie jak oni. Z nozdrzy buchała mu para. Trzymał uniesioną głowę, zdając się szukać ofiary.
Po czym znieruchomiał z pyskiem zwróconym w ich kierunku. Kiedy otworzył paszczę, ujrzeli trójkątne zęby i czarny język.
– Zaraz wyczuje nasz zapach – szepnęła Elisabeth.
– Nie, jesteśmy za mali.
Olbrzymi stwór zbliżał się powoli. Adrien wyjął z plecaka nóż, gotów drogo sprzedać skórę.
– Jeśli nas zaatakuje, będziemy się bronić – oświadczył.
Tamten był coraz bliżej.
W końcu przystanął. Sapnąwszy kilka razy, zastygł bez ruchu, po czym zaczął głośno kichać. Jeden raz, potem drugi i trzeci. Po chwili cofnął się i wreszcie czmychnął.
Dwoje ludzi opuściło kryjówkę, nie mogąc wyjść ze zdumienia nad tym zwycięstwem bez walki.
– Skoro jest tu jakaś żywa istota, wynika z tego, że musi być także jakiś pokarm dla niej – rozumował Adrien. – Albo roślinny, albo zwierzęcy.
Dwójka badaczy ruszyła zatem po śladach pozaziemskiego potwora. Każdy był równie duży jak oni sami.
Doprowadziły ich one do porośniętej wysoką trawą łąki, z której wyłaniały się gdzieniegdzie drzewa tworzące rodzaj zielonej oazy pośrodku szarej, kamienistej pustyni.