Na zewnątrz zaś zwierzęta podchodziły bliżej zaciekawione, lecz zaraz oddalały się, kichając.
70. SCHOWAĆ W UKRYCIU
Dwójka Ziemian wyruszyła w kierunku, w którym rankiem pojawiało się słońce, czyli na wschód. Idąc w górę rzeki, napotkali wkrótce szeroką równinę, gdzie woda była dość spokojna.
Postanowili zbudować schronienie wśród gałęzi największego drzewa rosnącego na brzegu. Ponieważ listowie tworzyło płaszczyznę, Adrien uznał, że łatwo będzie tam postawić coś w rodzaju domu.
Na górze byliby mniej narażeni na nocne ataki dużych dinozaurów niż w chacie.
Zabrali się do pracy, na początek plotąc drabinę z lian, żeby wznosić po niej budulec, następnie powiązali ze sobą długie drewniane belki, z których miała powstać solidna podłoga. Ledwie dojście i platforma były gotowe, wznieśli ściany, żeby osłonić się przed wiatrem. Na koniec z porośniętych liśćmi gałęzi zrobili dach.
Młoda Ziemianka natychmiast podzieliła przestrzeń na dwie izby z dwoma posłaniami, gdyż pragnęła mieć „własny kąt”. Postawiła też strefę zwaną „kuchnią”. Z kolei Ziemianin samiec urządził miejsce, w którym zamierzał gromadzić upolowaną zdobycz, oraz pracownię, w której zamierzał wyrabiać łuki i strzały.
Od tej pory zaczęli wprowadzać pierwsze zwyczaje. Adrien wychodził rano na polowanie i wracał przed obiadem. Po czym wyruszał znowu po obiedzie, by wrócić przed kolacją.
Elisabeth dbała o dom, przygotowywała posiłki, sprzątała wszystko, co się walało. Nie za bardzo lubiła wychodzić, twierdząc, że boi się „złych spotkań”. Za to często kąpała się w rzece. Adrien wolał zachować swój naturalny zapach, twierdził bowiem, że odstrasza on komary, które przyciąga „zbyt” czysta skóra. Mimo że w wielu sprawach się nie zgadzali, kolacja stanowiła dla nich porę odprężenia i rozmowy, którą oboje cenili. Sami zrobili stół, krzesła i przyświecali sobie pochodniami, które lekko dymiły. Jako talerzy używali szerokich liści, jako widelców – własnych palców, pili zaś wodę, soki z zerwanych owoców, a także te nieco sfermentowane, zastępujące im alkohol.
Siedząc w swoim kącie, Elisabeth zajęła się szyciem ubrań ze skór dinozaurów. Następnie pokazała je Adrienowi, który podziwiał jej dzieło. Jego towarzyszka zdołała nawet wyciąć igły z kości.
– Znajduje coraz więcej trupów dinozaurów. Można by sądzić, że padają od jakiejś choroby. A poza tym w całym lesie słychać ich kichanie i kaszel.
– Chyba wiem, co to jest – powiedziała Elisabeth.
– Słucham.
– Ta choroba… to my.
Po chwili wyjaśniła, w czym rzecz.
– Pamiętasz, kiedy podeszła do nas pierwsza pozaziemska jaszczurka, powąchała nas, a potem kichnęła. Musieliśmy ją zarazić jakąś grypą albo śmiertelnym katarem. Przypomnij sobie, nawet w cylindrze wiele epidemii dziesiątkowało populację zwierząt.
– Chyba masz rację – przyznał. – Musieliśmy przywlec jakieś mikroby, bakterie albo wirusy, które je zabijają.
– Podobnie jak pierwsi badacze na Ziemi przenieśli na tubylców wszelkie rodzaje zarazków. Powinniśmy byli o tym pomyśleć.
– A co by to zmieniło? Chodzilibyśmy bez przerwy w szczelnych kombinezonach?
– Co możemy zrobić?
Przez służący im jako okno otwór widzieli długie gałęzie drzewa.
– Już za późno. Drobnoustroje rozmnażają się teraz bez naszego udziału. Właściwie trzeba by tu umieścić ziemską faunę i flotę. One muszą być odporne na ziemskie mikroby. Yves-1 pomyślał o tym. Właśnie dlatego umieścił na Muszce 2 małe laboratorium biologiczne.
– W takim razie trzeba tam wrócić i zabrać nasiona oraz jaja.
– Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak poczytać w twojej książce Nowa Planeta: instrukcja obsługi rozdziału, w którym wyjaśniają, w jaki sposób doprowadzić do narodzin zwierząt, a potem wziąć się do roboty. Tak między nami, to pozwoli urozmaicić także pożywienie, bo zaczynam mieć dosyć jaszczurek, wszystko jedno, dużych czy małych, pieczonych czy surowych. Tęsknię nawet za świecącymi królikami z Gwiezdnego Motyla. Adrien spojrzał Elisabeth prosto w oczy.
– Dlaczego tak na mnie parzysz? – zapytała. – Czy coś nie gra?
– Zrezygnowałem z kochania się z tobą. Wszystko w porządku.
– Wreszcie jesteś bardziej rozsądny. Bez pożądania nie ma cierpienia.
– Będziemy więc żyć obok siebie jak „przyjaciele”, prawda?
– Możliwe, w każdym razie jak „sąsiedzi”.
Wstała i przyniosła mu trochę świeżej wody w naczyniu z wydrążonego drewna.
– Cieszę się, że w końcu pogodziłeś się z sytuacją – powiedziała.
– Co z tobą, w ogóle nie czujesz fizycznego pożądania?
– Oczywiście, że tak. Tylko że my nie jesteśmy zwierzętami. Jesteśmy Ziemianami – oświadczyła z dumą. – A my, Ziemianie, a w szczególności Ziemianki, panujemy nad pierwotnymi popędami, żeby je uwznioślać. Sam się przekonasz, jeśli pewnego dnia połączymy nasze ciała, żeby wymienić płyny ustrojowe, będzie to coś naprawdę nadzwyczajnego.
Kochali się jeszcze tego samego wieczoru. Nie było to nic nadzwyczajnego.
Intuicja podpowiadała jednak Elisabeth, że to normalne. Uważała, że mężczyźni to istoty, które należy ukształtować, aby dostosować je do kobiecych potrzeb. Z czasem Adrien pozbędzie się niecierpliwości i niezręczności. Postanowiła, że już od następnej nocy zacznie mu wpajać takie pojęcia, jak „pieszczoty”, „gra wstępna” czy „przedłużona rozkosz”. Nauczy go, że połączenie ciał to forma dialogu i że każdy musi słuchać drugiej strony.
– Dobrze było? – zapytał.
– Wspaniale, jesteś doskonałym kochankiem – odparła, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej przekonująco.
– Możemy więc spać obok siebie?
– Nie dzisiaj, ale prawdopodobnie kiedyś tak. Wiesz, strasznie się rzucam we śnie.
Pocałowała go mocno, polizała w szyję, po czym oddaliła się na swoje posłanie. Tej nocy po raz pierwszy nie mówiła przez sen, kiedy zaś podszedł zobaczyć, jak śpi, zauważył, że uśmiecha się przez sen.
71. ŻYCIE WYCHODZI Z FORMY
Tworzenie życia okazało się sprawą złożoną. Po przeczytaniu rozdziału Jak rozmnażać zwierzęta zabrali się do umieszczania zapłodnionych jaj zwierząt ze starej Ziemi w automatycznych inkubatorach, zgodnie z zaleceniem książki Yves’a.
Po upływie kilku tygodni uzyskali pierwsze formy życia pochodzenia ziemskiego, gotowe do zaszczepienia na nowej planecie.
Pierwszą przenieśli mrówkę, świeżo wyklutą z maleńkiego jaja, które zostało zamrożone i rozmnożone.
Zagubiony na nowej planecie owad nie chciał opuścić palca Adriena, – Jazda, zejdź!
Wreszcie mrówka, pchnięta siłą ludzkiego oddechu, upadła nieco dalej i zaczęła poznawać teren, nie będąc w stanie sobie wyobrazić wielkości nowego świata, na którym właśnie wylądowała.
Jednocześnie dla symbolu Elisabeth przywołała na świat motyla i pomógłszy mu się przepoczwarzyć, położyła go sobie na dłoni.
Był to morfid, jeden z tych motyli, w których skrzydłach o fluorescencyjnie niebieskiej barwie odbija się światło w wielu warstwach, nadając im nierzeczywiście wypukły wygląd. Podziwiała „swojego” owada niczym dzieło sztuki, obraz, który dopiero co namalowała.
Dmuchnęła, by osuszyć wilgotne skrzydła.
Ponieważ owad nie chciał pofrunąć, dmuchnęła mocniej, wyrzucając go w niebo. Zdezorientowany motyl, bojąc się upadku, zamachał skrzydłami. Wreszcie zaczął bić powietrze swoimi długimi niebieskimi żaglami. Nakreśliwszy kilka zygzaków, zapanował wreszcie nad lotem i wzniósł się ku słońcu, jakby wiedział, że to mu pomoże osuszyć ostatnie ślady wilgoci ze swoich delikatnych wypukłości.