Выбрать главу

Zachwycona Eya z całej siły dmuchnęła na pochodnię.

– Jeszcze tak zaraz nie umrę – powiedziała.

– Co chcesz na urodziny? To jeszcze jeden ziemski obyczaj. W dniu urodzin daje się prezenty.

– Moim najpiękniejszym prezentem byłoby…

Eya udała, że się zastanawia, po czym uśmiechnęła się szeroko.

– Historia. Och, Adamie, proszę cię, opowiedz mi jeszcze raz historię naszych przodków! To najpiękniejszy prezent ze wszystkich, Adamie!

– Nie Adamie, tylko Adrienie – sprostował, po raz kolejny dając wyraz swojemu oburzeniu. – Zgoda, to będzie twój prezent. Historia przez duże „H”. Cóż, skoro trzeba ci wszystko opowiedzieć, oto historia, WIELKA HISTORIA LUDZKOŚCI. Na początku, hm… cóż, dawno, dawno temu, był świat, inny świat, bardzo daleko.

– Raj? – podsunęła dziewczyna, przypomniawszy sobie wcześniejsze opowieści.

– Nie, nie mieszaj wszystkiego, inaczej nigdy do tego nie dojdziemy. Miasto Raj było to pierwsze wielkie miasto w cylindrze. Teraz mówię o innym świecie, o innej Ziemi. Otóż była sobie inna Ziemia, dawna, daleka. W bardzo odległym Układzie Słonecznym. Ale ludzie stali się bardzo twardzi…

– Źli?

– Powiedzmy, że byli agresywni. A na dodatek bez przerwy robili dzieci.

– Jak króliki? To dobrze, że jest dużo królików, bo dzięki temu mamy co jeść, nie?

– Dla każdego gatunku istnieje idealna liczba w stosunku do środowiska, w jakim on żyje. W tym wypadku było ich naprawdę bardzo dużo. Byli tak liczni, że ciągle urządzali coraz okrutniejsze wojny, żeby zlikwidować nadmiar populacji. Mieli nawet broń, która potrafiła spalić miliony ludzi.

– Jak to możliwe? – zapytała dziewczyna, otwierając szeroko oczy z ciekawości.

– To z powodu bomby atomowej, kiedyś ci to wyjaśnię, ale na razie niech ci wystarczy, że był sobie świat, w którym ludzie, nasi przodkowie, popełnili mnóstwo głupstw. Rozmnażali się bez opamiętania i zabijali bez opamiętania. Nie zastanawiali się nad skutkami swoich czynów. Zatruli wodę, powietrze, zniszczyli miejsca, w których żyli. Na swoich przywódców wybrali osoby bardzo pewne siebie, które deptały słabszych. Istniały religie, które fanatyzowały tych najbardziej uległych.

– Co takiego?

– Religie. To… jak by to powiedzieć, wierzenia. Niektórzy wierzyli, że mordując bliźnich, będą szczęśliwi, właśnie z powodu religii.

– To głupie.

– Istniały więc bomba atomowa, fanatyzm religijny, zanieczyszczenie środowiska, przeludnienie, a poza tym wszędzie stres i strach.

Adrien używał wyrażeń zaczerpniętych z dziennika pokładowego, chociaż sam nie był pewien, czy rozumie ich rzeczywiste znaczenie. Nie chciał okazać przed dziewczyną własnej niewiedzy na temat przeszłości. Interpretował, zmyślał, nadawał wymiar romantyczny.

– Było tak aż do dnia, kiedy pewien człowiek, Yves, wpadł na pomysł zbudowania statku kosmicznego.

– Czego?

– Ogromnego statku, który pływa nie po wodzie, ale w powietrzu. A nawet daleko ponad niebem, wśród gwiazd.

– Jak ptak?

Patrzyła na Adriena z podziwem, ciesząc się, że może słuchać tak niezwykłych opowieści.

– Bardzo duży ptak. Yves umieścił w nim sto czterdzieści cztery tysiące osób – dodał Adrien.

– Sto czterdzieści cztery?

– Nie, sto czterdzieści cztery tysiące osób.

Oczy dziewczyny błyszczały. Przemnożyła na palcach dziesięć razy, aż uzyskała właściwą liczbę.

– A potem dorzucił jeszcze jaja wszystkich zwierząt, żeby odtworzyć gdzie indziej „pełną ziemską faunę”.

– Tutaj?

– Istotnie, tutaj. Ale wtedy jeszcze nie wiedział, jak tu jest. Po prostu namierzył odległą planetę za pomocą specjalnego przyrządu optycznego zwanego „radioteleskopem”. Yves zbudował coś w rodzaju wielkiego statku-ptaka, zaprosił na pokład sto czterdzieści cztery tysiące osób, a Elisabeth nim pokierowała. Zapamiętaj dobrze te imiona: Yves’a, twórcy statku, i Elisabeth, która pierwsza go pilotowała.

Wyciągnęła swój notes, cenny przedmiot znaleziony w kabinie Muszki 2, i sprawdziła, czy opowieść ta zgadza się z wcześniejszymi zapiskami. Podkreśliła oba imiona.

– Wszyscy byli przeciwko nim – ciągnął Adrien.

– Dlaczego?

– Bo byli zazdrośni o ptaka-który-przenosił-ludzi-do-gwiazd.

Popatrzył na dziewczynę. Nie mógł się powstrzymać, by nie zadać sobie pytania, czy ma w sobie jego geny.

Powodowało to u niego jakąś blokadę. Jednocześnie skutecznie sobie wmawiał, że nie łączy ich żadne podobieństwo. Ona miała oczy czarne, on zaś niebieskie. Ona miała włosy czarne, on zaś jasnokasztanowe. Ona była wysoka i wybujała jak na swój wiek, podczas gdy on był średniego wzrostu (co dało się wytłumaczyć zmianą siły ciężkości). Ona miała pociągłą twarz i wysokie kości policzkowe, on zaś raczej okrągłą i pyzatą.

– Owszem, byli zazdrośni, ale zarazem skłonni do samozagłady i nie chcieli, żeby ktokolwiek zdołał uciec przed tą autodestrukcją. „Ostatnia Nadzieja”, tak nazywał się projekt. Nadzieja na ucieczkę z planety, zanim ona umrze.

Doskonale pamiętał, że przeczytał to w Dzienniku pokładowym Yves’a-1.

– Kiedy ja czuję się zagrożona, wtedy biegnę, zwiewam dokądkolwiek – oznajmiła. – Raz natknęłam się na niebezpiecznego wilka i bez namysłu uciekłam.

– Dobrze zrobiłaś, Eya. Dobrze zrobiłaś. Oni też dobrze zrobili, bo przy tym tempie, w jakim wszystko niszczyli, nie dało się już nic naprawić. Z powodu przeludnienia, zanieczyszczenia środowiska, fanatyzmu, terroryzmu, epidemii Ziemia, to znaczy „stara Ziemia”, stała się piekłem.

– Co to takiego piekło?

– Wybacz mi. Piekło to nazwa pewnego miasta w cylindrze, które sprzeciwiło się Rajowi. Ludzie też byli tam bardzo twardzi i bardzo agresywni. Ale o tym także porozmawiamy kiedy indziej. A więc na „starej Ziemi” wszystko szło źle. Yves stworzył projekt „Ostatnia Nadzieja”.

– A co z jego ptakiem, który pomieścił tysiące ludzi?

– Tak naprawdę mówiło się na to statek kosmiczny. Nadano mu nazwę Gwiezdnego Motyla. Ponieważ miał wielkie skrzydła jak u motyla i poruszał się dzięki napędowi światła gwiazd.

– Światła gwiazd? Och! To musiało być piękne.

– Owszem, urodziłem się na Gwiezdnym Motylu i to było piękne, ale jeśli będziesz mi ciągle przerywać, daleko nie zajedziemy.

– Więcej się nie odezwę – zapewniła dziewczyna o dużych czarnych oczach.

– A więc… Yves’owi i Elisabeth udało się poderwać do lotu Gwiezdnego Motyla, na którego pokładzie znajdowało się sto czterdzieści cztery tysiące osób, zwierzęta, drzewa i kwiaty.

– To właśnie tam był raj i piekło?

– Podróż trwała ponad tysiąc dwieście lat, na koniec zaś ze stu czterdziestu czterech tysięcy zostało sześcioro ocalałych.

– Ty?

– Tak, ja i pięcioro innych osób. Ale tylko jedna kobieta. Miała na imię Elith.

– Lilith?

„Dlaczego ona zawsze przekręca imiona?”

– Nie, Elith. To Elith i ja wylądowaliśmy pierwsi, a właściwie jedyni na tej planecie zagubionej na końcu wszechświata. I tutaj razem żyliśmy.

Pokiwała głową na znak, że rozumie.

– Czyli Lilith to moja matka?

„Ona to robi specjalnie. Tylko dlaczego? Żeby mnie zdenerwować?”

– Nie. Niestety, nie miałem dziecka z Elith.

– W takim razie skąd się wzięłam ja, Eva?

– Nie, nie Eva, tylko Eya. To zadziwiające, jak potrafisz przekręcać imiona. Można by pomyśleć, że robisz to specjalnie.