Выбрать главу

Elisabeth liczyła wypijane szklaneczki alkoholu, lekarstwa, kilogramy i papierosy, usiłując zmniejszyć ich liczbę z każdym dniem.

Zdopingowany jej obecnością Yves Kramer wszedł w fazę twórczego podekscytowania. Tak jakby myślał, że jedynym sposobem, aby jego ofiara mu wybaczyła, jest odniesienie zwycięstwa w projekcie wspólnie z nią. Być może dla niej.

Rzecz jasna zachował należyty dystans, starając się wręcz nie wchodzić w jej pole widzenia. Niekiedy wpatrywał się w nią z bardzo daleka i już sam jej widok sprawiał mu ulgę.

„Ona jest z nami”.

Yves Kramer koniecznie chciał odnieść sukces. Zależało mu na tym jednak mniej niż Gabrielowi Mac Namarrze, który przy każdej kolejnej prośbie o pieniądze ochoczo proponował nadwyżkę, aby przedsięwzięcie posuwało się naprzód coraz szybciej i szybciej.

Pewnego dnia miliarder zgromadził całą ekipę „Ostatniej Nadziei” w wielkiej sali zebrań, uzyskawszy zaś informacje na temat postępów prac, rzucił:

– Ślimaczycie się, ślimaczycie. Moim zdaniem nie zdołacie tutaj nic więcej zrobić, macie za mało miejsca. A poza tym jesteście rozleniwieni przez miejski tryb życia. Wobec tego kazałem zbudować prywatny ośrodek na przedmieściu. Zapraszam do niego od jutra. Sami zobaczycie, jest bardzo… wyobcowany.

15. DRUGI KOCIOŁ: ATANOR

Jak okiem sięgnąć – nic.

Było to nie tylko „przedmieście”, ale daleka prowincja. Dwieście kilometrów od stolicy na pustynnym obszarze. Można tam było dotrzeć zakurzoną ubitą drogą, która przecinała wzniesienie, zanim odsłoniła nagą i suchą, lekko wklęsłą równinę. Ledwie człowiek znalazł się na dnie tej naturalnej niecki, czuł się oddalony od wszystkiego, najbliższe domostwo leżało bowiem w odległości kilkudziesięciu kilometrów.

Yves Kramer i Gabriel Mac Namarra jechali wielką złotą limuzyną. W pewnej chwili miliarder dał kierowcy znak, żeby minął wszystkie budynki, aby mógł wyjaśnić inżynierowi, co przygotował. Następnie wyjął mały schemat.

Ośrodek „Ostatnia Nadzieja” miał kształt litery „T”.

W prawym ramieniu litery „T” mieściła się część o nazwie „Badania i Zarząd”, biura i hangary, ogromne gmaszysko opatrzone szyldem BUDOWA.

Na końcu lewego ramienia znajdowała się strefa „Mieszkania i Rozrywki”, która okazała się prawdziwą małą wioską z osobnymi willami, rynkiem, restauracją, boiskami sportowymi i salami gimnastycznymi.

I wreszcie u stóp litery „T” był położony olbrzymi teren opatrzony tablicą z napisem KOSMODROM. Była to zarówno wyrzutnia rakiet, jak i budynek kontroli lotów. Stojące z boku liczne hangary i budynki służyły zapewne do przechowywania elementów konstrukcji i cystern z paliwem.

Gabriel Mac Namarra polecił kierowcy zatrzymać się. Kiedy kurz opadł, wysiedli.

– Podoba się panu, Yves?

Za nimi w strefie parkingowej stawały właśnie autokary, które przywiozły pozostałych osiemdziesięciu ośmiu członków załogi „ON”.

– Gdzie my jesteśmy?

Gabriel wyjął cygaro, odgryzł zębami czubek i wypluł na ziemię.

– Oficjalnie jest to klub miłośników puszczania rakiet, stanowiący rozrywkę dla pracowników moich zakładów.

Inżynier spostrzegł anteny radioteleskopu, kopułę obserwatorium i radary.

– Tutaj przynajmniej będziecie mieli dużo miejsca i będziecie mogli pracować w spokoju – dodał po prostu miliarder.

Pozostali inżynierowie już rozstawili walizki niczym turyści na wakacjach. Ponieważ była ładna pogoda, powyciągali okulary przeciwsłoneczne.

Satine zaczęła odczytywać listę, przydzielając każdemu klucze do samodzielnej willi.

Yves Kramer odetchnął zapachem pustyni. Miał przeczucie, że będą się tu działy nadzwyczajne rzeczy.

16. FAZA GOTOWANIA NA WOLNYM OGNIU

Cztery. Trzy. Dwa. Jeden… Ognia!

Zapaliły się reaktory, wyrzucając strumienie żółtego i pomarańczowego gazu.

Odpalenie pierwszego prototypu Gwiezdnego Motyla miniaturowej wielkości nastąpiło pewnej letniej nocy.

Liczba personelu nieco wzrosła. Obecnie w ośrodku pracowała na stałe ponad setka osób.

Gwiezdny Motyl 1, mała rakieta wysokości jednego metra, wzbił się powoli w niebo.

Ludzie w białych fartuchach obserwowali z niepokojem ekrany kontrolne wewnętrzne i zewnętrzne, teleskopy i radary.

Dotarłszy na odpowiednią wysokość, rakieta zaczęła rozkładać słoneczny żagiel, jednakże w chwili gdy zdołał się on wysunąć do połowy, mylar się poskręcał i nic nie mogło go już powstrzymać przed zamienieniem się w bezładną plątaninę. Yves Kramer niespokojnie zagryzł wargę.

„Motylu, rozłóż skrzydła i leć ku światłu”.

Na próżno Elisabeth manipulowała przewodami podłączonymi do zdalnie sterowanych silników elektrycznych, żagiel przypominał bowiem poskręcaną mokrą szmatę.

Inżynierowie musieli uruchomić proces samozniszczenia. Gwiezdny Motyl I eksplodował, wywołując maleńki błysk na idealnie czystym niebie.

Rozczarowanie nie miało sobie równych.

Satine Vanderbild uznała, że działali zbyt szybko.

Gabriel Mac Namarra stwierdził, że za mało zainwestowali.

Elisabeth Malory pomyślała, że zabrakło jej umiejętności.

Po naradzie z pozostałymi inżynierami Yves Kramer doszedł do wniosku, że aby uniknąć podobnych incydentów, trzeba przeanalizować od nowa całą konstrukcję statku kosmicznego. Należy dołożyć więcej silników i przewodów kontrolnych, aby pociągnęły żagiel. To z kolei wymaga większej energii dla funkcjonowania silników. A co za tym idzie – większej liczby ekranów słonecznych albo zbiorników paliwa.

Żeby zaś wprawić w ruch większy statek, potrzeba jeszcze większego żagla.

Po tej dotkliwej porażce żeglarka zdecydowała się wysłać e-mail na adres Yves’a Kramera. Było w nim tylko jedno zdanie: „Nie traćmy nadziei”. Inżynier odczytał je na dwa sposoby: 1. Proszę nie tracić nadziei, że Gwiezdny Motyl zdoła polecieć w kosmos. 2. Proszę nie tracić nadziei, że kiedyś panu wybaczę.

Słowa te wystarczyły, żeby zapomniał o swojej klęsce. Całą noc spędził z okiem przy teleskopie, wpatrzony w gwiazdy.

Wtem na pierścieniu regulującym ostrość usiadła ćma.

– Dobranoc, tato – szepnął. – Dzisiaj mi się nie powiodło, ale nie składam broni.

Ćma pozostała na swoim miejscu, tak jak się tego spodziewał.

Kiedy więc Yves podsunął dłoń, ćma przysiadła na opuszce palca i zrobiła kilka kroków po nowym obszarze.

Inżynier zbliżył powoli usta i zdołał złożyć pocałunek na jej skrzydłach w taki sposób, że jedyną reakcją owada było ich lekkie poruszenie.

W końcu ćma odleciała, wznosząc się skokowo w rozjaśnioną promieniami księżyca w pełni noc.

17. ZWIĘKSZENIE DAWEK

Po niebie szybował z cichym piskiem myszołów.

Po zakończonej katastrofą pierwszej próbie projekt „ON” wszedł w nową fazę. Przede wszystkim wzrosła liczba personelu pracującego w ośrodku. Yves Kramer otrzymał pomoc specjalistów od lotów kosmicznych, przybyłych ze wszystkich krajów. Pieniądze miliardera otwierały każde drzwi, oryginalny pomysł zaś zawsze budził entuzjazm u nowo wtajemniczonych.

Sam ośrodek „ON” się powiększył, z kolei wioska, w której mieszkali naukowcy i żeglarze, wzbogaciła się o liczne ulice z wolno stojącymi willami, basen, amfiteatr oraz bibliotekę.

Żyjący z dala od wielkich miast inżynierowie mieli wrażenie, że są odcięci od świata. Otoczenie miejsca ich pobytu tajemnicą uniemożliwiało im widywanie się z rodzinami, niejeden z nich zaś się rozwiódł, żeby wziąć ślub z koleżanką z pracy.

Jedynie wiadomości telewizyjne przypominały im o tym, na jakim świecie żyją.