Выбрать главу

Tristran błyskawicznie pokazał kierunek.

— Tam.

— Hmmm. To dobrze, ale nadal niczego nie wyjaśnia. Głodnyś?

— Odrobinę. I mam podarte ubranie. — Tristran pomacał spodnie i płaszcz, podziurawione i poszarpane w miejscach, gdzie chwytały go ciernie i gałęzie i kaleczyły liście. — Spójrz na moje buty.

— Co masz w torbie?

Tristran otworzył swą gladstonkę.

— Jabłka, ser, pół bochna chleba i słoik pasty rybnej,. Scyzoryk. Mam też zmianę bielizny, kilka par wełnianych skarpet. Chyba powinienem był zabrać zapasowe ubranie.

— Pastę rybną zatrzymaj — powiedział towarzysz podróży i błyskawicznie rozdzielił pozostały prowiant dwie równe porcje.

— Oddałeś mi przysługę — powiedział, chrupiąc soczyste jabłko. — A ja nie zapominam przysług. Najpierw zajmiemy się twoim ubraniem, a potem wyślemy cię gwiazdy. Tak?

— To okropnie miłe z twojej strony. — Tristran nerwowo odkroił plasterek sera i położył na skórce od chleba.

— Dobra — rzekł włochaty człowieczek. — Poszukajmy dla ciebie koca.

* * *

O świcie skalnym traktem z gór zjechali trzej panowie.

Cytadeli Burz. Siedzieli w powozie ciągniętym przez sześć karych koni, których głowy ozdobiono czarnymi pióropuszami. Powóz został świeżo pomalowany na czarno, a wszyscy trzej mieli na sobie żałobne stroje.

W przypadku Primusa strój ów przypominał długi czarny habit mnicha. Tertius był ubrany w surowy kostium pogrążonego w żałobie kupca, a Septimus miał na sobie czarną tunikę i nogawice oraz czarny kapelusz z czarnym piórem i nieodparcie kojarzył się z fircykowa-tym zabójcą wprost z kart popularnej sztuki elżbietań-skiej. Panowie Cytadeli Burz patrzyli po sobie — jeden wyczekująco, drugi czujnie, trzeci obojętnie. Milczeli. Gdyby można było zawierać sojusze, Tertius być może sprzymierzyłby się z Primusem przeciw Septimusowi. To jednak nie było możliwe.

Powóz trząsł się i podskakiwał na kamieniach. Raz się zatrzymał, aby trzej panowie mogli opróżnić pęcherze, potem znów ruszył w dół wyboistej drogi. Trzej panicze wspólnie umieścili szczątki swego ojca w Sali Przodków. Zza progu obserwowali ich martwi bracia. Milczeli jednak.

Pod wieczór woźnica zawołał:

— Jesteśmy w Nietędy! — Zatrzymał zaprzęg przed podupadłą gospodą wzniesioną obok czegoś, co przywodziło na myśl ruiny domu olbrzyma.

Trzej panowie z Cytadeli Burz wysiedli i rozprostowali zdrętwiałe nogi. Przez grube szyby gospody spoglądały na nich liczne twarze.

Gospodarz, gnom choleryk o drażliwym usposobieniu wyjrzał za drzwi.

— Trzeba przewietrzyć pościel i nastawić gulasz barani! — zawołał.

— Ile łóżek przygotować? — spytała ze schodów pokojówka Letycja.

— Trzy — odparł gnom. — Założę się, że każą woźnicy spać z końmi.

— Trzy, akurat — szepnęła posługaczka Tilly do stajennego Laceya. — Przecież każdy widzi, że na drodze stoi siedmiu paniczów.

Kiedy jednak panowie z Cytadeli Burz przekroczyli próg, okazało się, że istotnie jest ich tylko trzech. Od razu oznajmili, że woźnica będzie spał w stajni.

Na obiad podano gulasz z baraniny i chleb, tak gorący i świeży, że parował, gdy przełamywano bochenki. Każdy z panów zamówił też zamkniętą butelkę wina, najlepszego baragunda (żaden z nich bowiem nie zamierzał dzielić się trunkiem z innymi, nie pozwolił też, by nalano mu wina do kielicha). To oburzyło gnoma, który uważał — choć nie wygłaszał tej opinii przy gościach — że winu powinno pozwolić się trochę pooddychać.

Woźnica zjadł miskę gulaszu, wypił dwa dzbanki piwa i poszedł do stajni. Trzej bracia skierowali się do swych pokojów i zaryglowali drzwi.

Gdy Letycja przyniosła Tertiusowi butelkę z gorącą wodą do ogrzania łóżka, ten wsunął jej w rękę srebrną monetę, toteż nie zdziwił się wcale, gdy tuż przed północą usłyszał ciche pukanie do drzwi.

Miała na sobie zwiewną, białą koszulę. Gdy otworzył drzwi, dygnęła i uśmiechnęła się nieśmiało. W dłoni trzymała flaszkę wina.

Zamknął za nią drzwi i poprowadził do łóżka, gdzie, gdy kazał jej już zdjąć koszulę, obejrzał twarz i ciało w blasku świecy, pocałował ją w czoło, usta, piersi, pępek i stopy i zdmuchnął płomień; kochał się z nią bez słowa w srebrnym blasku księżyca.

Po jakimś czasie mruknął głośno i znieruchomiał.

— I jak, kochasiu, dobrze było? — spytała Letycja.

— Tak — odparł czujnie Tertius, jakby jej słowa kryły w sobie jakąś pułapkę. — Całkiem dobrze.

— Chciałbyś spróbować jeszcze raz, nim odejdę?

W odpowiedzi Tertius wskazał między swe nogi. Letycja zachichotała.

— Możemy go postawić w mgnieniu oka.

Wyciągnęła korek ze stojącej dotąd obok łóżka butelki wina, którą ze sobą przyniosła, i podała ją Tertiusowi. On zaś uśmiechnął się do niej, pociągnął łyk trunku i mocno objął Letycję.

— Założę się, że smaczne — rzekła. — A teraz, kochasiu, pozwól, że pokażę ci, co sprawia przyjemność mnie… Hej, co się dzieje?

Przeraziła się, albowiem pan Tertius z Cytadeli Burz zwijał się na łóżku z wybałuszonymi oczami, dysząc ciężko.

— To wino — wykrztusił. — Skąd je wzięłaś?

— Od twojego brata — odparła Letty. — Spotkałam go na schodach. Powiedział, że przywróci pełnię sił i doda wigoru i że dzięki niemu będzie to noc, której nigdy nie zapomnimy.

— I rzeczywiście była — wydyszał Tertius. Potem zadrżał raz, drugi, trzeci i zesztywniał. Nie oddychał.

Tertius usłyszał krzyk Letycji dobiegający jakby z wielkiej odległości. Tuż obok siebie poczuł obecność jakże znajomych postaci, stojących w cieniu obok ściany.

— Była bardzo piękna — szepnął Secundus. Letycji wydało się, że słyszy szelest zasłony.

— Septimus jest wyjątkowo zręczny — dodał Kwintus — Użył tego samego wyciągu z trujących jagód, którym przyprawił moje węgorze. — Letycji zdawało się, że słyszy wiatr łkający w dali pośród skalnych wierzchołków.

Otworzyła drzwi, wpuszczając do środka resztę wyrwanych ze snu domowników. Rozpoczęto poszukiwania jednakże pan Septimus zniknął bez śladu, wraz z jednym z karych ogierów ze stajni (w której woźnica spał, chrapiąc głośno, i nie dało się go dobudzić).

Gdy pan Primus wstał z łóżka następnego ranka, był w paskudnym nastroju.

Nie pozwolił ukarać Letycji śmiercią, twierdząc, że podobnie jak Tertius stała się tylko ofiarą podstępu Septimusa, rozkazał jednak, by towarzyszyła zwłokom jego brata aż do Cytadeli Burz.

Zostawił w gospodzie konia, na którym polecił zawieźć ciało, oraz sakiewkę srebrnych monet. Wystarczyło ich, by opłacić jednego z mieszkańców Nietędy, który miał jej towarzyszyć — dopilnować, by wilki nie porwały konia ani zwłok brata — i wynagrodzić woźnicę, gdy w końcu się ocknie.

A potem, w powozie ciągniętym przez czwórkę czarnych jak węgiel ogierów pan Primus opuścił wioskę Nietędy w zdecydowanie gorszym humorze niż poprzedniego dnia, gdy tu przybył.

* * *

Brevis dotarł do rozstajów, ciągnąc za sobą postronek. Do postronka uwiązany był brodaty, rogaty, złośliwy cap, którego Brevis prowadził na targ.

Tego ranka matka położyła przed nim na stole jedną samotną rzodkiewkę i oznajmiła:

— Brevisie, synu, ta rzodkiewka to wszystko, co zdołałam wydobyć dziś z ziemi. Nasze zbiory obumarły. Skończyło się nam jedzenie. Nie mamy do sprzedania nic oprócz capa Chcę, żebyś go uwiązał, zaprowadził na targ i sprzedał jakiemuś rolnikowi. Za pieniądze, które dostaniesz — a masz wziąć co najmniej florena, zapamiętaj to sobie — kupisz kurę, kukurydzę i rzepy. Dzięki temu może nie umrzemy z głodu.