Выбрать главу

Wkrótce zasnął.

* * *

Królowa czarownic jechała leśną dróżką, smagając batem swoje białe kozły, gdy zaczynały zwalniać kroku. Już z odległości pół mili dostrzegła mały ogienek płonący przy ścieżce i po kolorze płomieni poznała, że rozpaliła go jedna z jej poddanych; ognie czarownic bowiem przybierają osobliwą barwę. Kiedy zatem dotarła do kolorowego cygańskiego wozu i ogniska, ściągnęła wodze tuż przed starą kobietą o stalowoszarych włosach, która siedziała przy ogniu, pilnując rożna z nabitym nań zającem. Z rozciętego brzucha zwierzęcia ściekał tłuszcz, sycząc i skwiercząc wśród płomieni. Ognisko otaczała woń pieczonego mięsa i płonących drewien.

Na żerdzi obok siedziska woźnicy przycupnął wielobarwny ptak. Gdy ujrzał królową czarownic, nastroszył pióra i krzyknął głośno. Nie mógł jednak uciec, bo z żerdzią łączył go cienki łańcuszek.

— Zanim cokolwiek powiesz — zagadnęła siwowłosa kobieta — powinnam uprzedzić, że jestem tylko biedną kwiaciarką, nieszkodliwą staruszką, która nigdy nie wyrządziła nikomu krzywdy, i widok tak wielkiej i groźnej damy wypełnia me serce lękiem.

— Nie skrzywdzę cię — odparła królowa czarownic.

Starucha przebiegle zmrużyła oczy i zmierzyła wzrokiem kobietę w czerwonej sukni.

— Teraz tak mówisz — rzekła. — Ale skąd mam wiedzieć, że to prawda? Jestem wszak tylko słodziusieńką staruszką, drżącą ze strachu od stóp do czubka głowy. Może planujesz okraść mnie w nocy albo jeszcze gorzej? — Trąciła ognisko patykiem i płomienie wystrzeliły w górę. W nieruchomym wieczornym powietrzu wisiała woń pieczeni.

— Przysięgam — powiedziała pani w szkarłatnej spódnicy — na prawa i zakazy naszej Ligi, do której należymy obie, na potęgę Lilim i na me usta, piersi i panieństwo, że nie żywię wobec ciebie złych zamiarów i potraktuję cię, jakbyś była moim gościem.

— To mi wystarczy, kochaniutka — odparła starucha. Jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. — Chodź, usiądź. Kolacja będzie gotowa w dwa mgnienia oka.

— Bardzo chętnie — odparła dama w czerwonej sukni.

Kozły, prychając, zaczęły skubać trawę i liście obok rydwanu, spoglądając niechętnie na zaprzężone do wozu muły.

— Ładne capy — zauważyła stara wiedźma. Królowa czarownic skłoniła głowę i uśmiechnęła się skromnie. Blask ognia zamigotał na łuskach małego, szkarłatnego węża wokół jej przegubu.

~ Kochaniutka, bez dwóch zdań nie mam już takich oczu jak kiedyś — ciągnęła starucha — ale nie mylę się chyba, sądząc, że jeden z tych pięknych zwierzaków rozpoczął życie, chodząc na dwóch nogach.

— Zdarzają się takie wypadki — przyznała królowa czarownic. — Na przykład twój uroczy ptak.

— Ten ptak niemal dwadzieścia lat temu oddał jeden z najcenniejszych okazów mojej kolekcji jakiemuś nicponiowi i nie da się opisać kłopotów, w jakie mnie wpędził. Teraz zatem cały czas pozostaje ptakiem, chyba że mam dla niej robotę albo potrzebuję do prowadzenia kramu. A jeśli znajdę dobrego, silnego sługę, który nie będzie się bał ciężkiej pracy, zostanie ptakiem na zawsze.

Ptak zaświergotał ze smutkiem na swej żerdzi.

— Nazywają mnie madame Semele — oznajmiła starucha. Kiedy byłaś smarkulą, zwano cię Brudaską Sal, pomyślała królowa czarownic; nie powiedziała jednak tego głośno.

— Mnie możesz nazywać Morwanneg — oznajmiła zamiast tego. Był to całkiem niezły żart („Morwanneg” bowiem to inaczej „morska fala”, a jej prawdziwe imię już dawno temu zniknęło i zatonęło w falach oceanu).

Madame Semele wstała z miejsca i zniknęła w wozie. Po chwili pojawiła się z dwiema malowanymi drewnianymi miskami, dwoma nożami o drewnianych rączkach i z małym słoikiem ziół, wysuszonych i startych na zielony proszek.

— Zamierzałam jeść palcami z talerza ze świeżych liści — oznajmiła, podając miskę damie w szkarłatnej sukni. Na dnie miski, pod warstwą kurzu, można było dostrzec malowany słonecznik. — Ale pomyślałam: Jak często miewam tak świetne towarzystwo? Warto podać wszystko co najlepsze. Głowa czy ogon?

— Wybierz sama — odparła jej towarzyszka.

— Zatem dla ciebie głowa z soczystymi oczami i mózgiem, i chrupiącymi uszami, a ja zadowolę się zadem, pełnym jedynie nieciekawego mięsa. — Mówiąc to, zdjęła z ognia rożen, i posługując się nożami tak szybko, że ich ostrza jedynie zamigotały, podzieliła pieczeń i odkroiła mięso od kości, rozkładając je na dwie równe porcje do misek. Podała swej rozmówczyni słój z ziołami. — Nie mam soli. kochaniutka, ale wystarczy, że posypiesz mięso tym. Odrobina bazylii, trochę górskiego tymianku — mój własny przepis.

Królowa czarownic wzięła swą porcję i jeden z noży i posypała danie szczyptą ziół; nabiła mięso na ostrze i zjadła ze smakiem. Tymczasem jej gospodyni bawiła się swoja kolacją, potem zaczęła starannie dmuchać na mięso, z brązowej pieczeni unosiła się para.

— I jak? — spytała starucha.

— Nader smakowite — odparła szczerze jej towarzyszka.

— To zioła dodają mu smaku — wyjaśniła wiedźma.

— Czuję bazylię i tymianek, ale jest jeszcze jeden smak, którego nie potrafię określić.

— Ach — westchnęła madame Semele, przeżuwając włókienko mięsa.

— Jest naprawdę niezwykły.

— Istotnie. To zioło rosnące jedynie w Garamondzie, na wyspie pośrodku wielkiego jeziora. Doskonale pasuje do wszelkich mięs i ryb. Smakiem przypomina nieco koper z lekką nutą gałki muszkatołowej; ma kwiaty o pięknym odcieniu pomarańczy. Dobrze robi na wiatry i drżączkę. Jest też łagodnym środkiem nasennym, a do tego ma szczególną właściwość: sprawia, że ten, kto go skosztuje, przez kilka godzin mówi wyłącznie prawdę.

Dama w szkarłatnej spódnicy upuściła miskę.

— Trawa otchłanna? — rzekła. — Ośmieliłaś się nakarmić mnie trawą otchłanną?

— Na to wygląda, kochaniutka — odparła starucha, zanosząc się donośnym chichotem. — A zatem powiedz mi, moja pani Morwanneg, jeśli tak się nazywasz, dokąd to się wybierasz w swym wytwornym rydwanie. I czemu. przypominasz mi kogoś, kogo kiedyś znałam. A madame. Semele nie zapomina nikogo i niczego.

— Podróżuję, by odnaleźć gwiazdę — powiedziała królowa czarownic — która spadła w wielkiej puszczy po drugiej stronie Góry Brzucha. A kiedy ją znajdę, wezmę swój wielki nóż i wytnę jej serce, gdy będzie jeszcze żyła i gdy jej serce będzie należeć do niej. Albowiem serce żyjącej gwiazdy to panaceum na dolegliwości wieku i czasu. Moje siostry oczekują mego powrotu.

Pani Semele zachichotała jeszcze głośniej i zakołysała się, podpierając się pod boki. Kościste palce wbiły się w ciało.

— Serce gwiazdy, ha, ha. Cóż to dla mnie za zdobycz! Skosztuję kawałek, aby odzyskać młodość, by me siwe włosy znów stały się złociste, a piersi urosły i sterczały jak kiedyś. Potem zabiorę resztę serca na wielki jarmark w Murze. Haaa!

— Nie zrobisz niczego podobnego — powiedziała tamta bardzo cicho.

— Nie? Jesteś moim gościem, kochanieńka. Złożyłaś przysięgę. Skosztowałaś mojego jedzenia. Wedle praw naszej Ligi w żaden sposób nie możesz mnie skrzywdzić.