Pan Primus z Cytadeli Snów z wysokiego urwiska odprowadził wzrokiem statek, póki ten nie zniknął mu z oczu. Pogładził świeżo ogolony podbródek. Potem zszedł na ulicę Strażniczą, gdzie zwrócił właścicielowi stajni pieniądze wraz ze sporym naddatkiem, i wyjechał z miasta na zachód czarnym powozem zaprzężonym w cztery kare konie.
Rozwiązanie było oczywiste. Ostatecznie jednorożec i tak dreptał za nimi przez cały ranek, od czasu do czasu trącając szerokim czołem ramię gwiazdy. Pokrywające jego boki rany, które poprzedniego dnia rozkwitały czerwienią pod szponami lwa, obecnie pokryły się suchymi, brązowymi strupami.
Gwiazda kuśtykała, kulała i potykała się. Tristran maszerował obok, złączony z nią łańcuchem, przegub z przegubem.
Z jednej strony uważał, że sam pomysł jazdy na jednorożcu ma w sobie coś niemal świętokradczego: nie był to przecież koń i nie podlegał żadnemu ze starożytnych traktatów pomiędzy Ludźmi i Końmi. W jego czarnych oczach kryła się dzikość. Każdy krok kipiał niebezpieczną, nieposkromioną energią. Z drugiej jednak strony Tristran odnosił coraz silniejsze wrażenie, choć sam nie wiedział dlaczego, że jednorożca obchodzi los gwiazdy i pragnie jej pomóc. Rzekł zatem:
— Posłuchaj, doskonale pamiętam, że zamierzasz na każdym kroku niweczyć moje plany, ale jeśli jednorożec się zgodzi, może mógłby przez jakiś czas ponieść cię na grzbiecie?
Gwiazda milczała.
— Co ty na to? Wzruszyła ramionami.
Tristran odwrócił się do jednorożca i spojrzał w jego głębokie, czarne oczy.
— Rozumiesz mnie? — spytał. Zwierzę nie odpowiedziało. Miał nadzieję, że skinie głową albo może uderzy w ziemię kopytem, jak szkolony koń, którego widział kiedyś na wioskowych błoniach, gdy był młodym chłopcem. Lecz jednorożec jedynie na niego patrzył. — Poniesiesz tę panią? Proszę!
Zwierzę nie odpowiedziało. Nie skinęło też głową ani nie tupnęło. Zamiast tego podeszło do gwiazdy i uklękło u jej stóp. Tristran pomógł dziewczynie wsiąść na grzbiet jednorożca. Gwiazda chwyciła oburącz splątaną grzywę i usiadła bokiem, unosząc złamaną nogę. Następnych kilka godzin podróżowali w ten właśnie sposób.
Tristran maszerował obok nich, niosąc na ramieniu kulę gwiazdy, na której zawiesił torbę. Wkrótce odkrył, że podróżowanie z gwiazdą dosiadającą jednorożca jest równie trudne, jak wcześniejsza wędrówka we dwoje. Wówczas musiał iść wolno, by dotrzymać kroku kulejącej dziewczynie. Teraz spieszył się, by nie zostać w tyle za jednorożcem, bo gdyby tamten zanadto wyrwał do przodu. łańcuch łączący ich oboje ściągnąłby gwiazdę z grzbietu zwierzęcia. Tristranowi burczało w brzuchu. Był boleśnie świadom. jak bardzo jest głodny. Wkrótce oczyma duszy widział siebie samego jako jeden wielki chodzący głód, otoczony cieniutką warstewką ciała, i szedł naprzód najszybciej', jak potrafił…
W pewnej chwili potknął się i wiedział, że zaraz upadnie.
— Proszę, zatrzymaj się! — wydyszał.
Jednorożec zwolnił kroku i przystanął. Gwiazda spojrzała na chłopaka z góry, potem skrzywiła się i potrząsnęła głową.
— Lepiej też tu wejdź, jeśli jednorożec ci pozwoli. W przeciwnym razie po prostu zemdlejesz, czy coś takiego, i ściągniesz mnie na ziemię. Musimy dotrzeć gdzieś, gdzie będziesz mógł zdobyć coś do jedzenia.
Tristran z wdzięcznością skinął głową.
Jednorożec nie protestował. Czekał cierpliwie, toteż Tristran spróbował wgramolić się na niego, zupełnie jakby wdrapywał się na wysoki, gładki mur. W końcu poprowadził zwierzę do buku, wyrwanego kilka lat wcześniej z korzeniami przez burzę, wichurę bądź zeźlonego olbrzyma, i trzymając w ręku torbę i kulę gwiazdy, wspiął się po korzeniach na pień, a stamtąd na grzbiet jednorożca.
— Po drugiej stronie wzgórza jest wioska — oznajmił Tristran. — Przypuszczam, że tam znajdziemy coś do jedzenia.
Wolną ręką poklepał zad wierzchowca. Jednorożec ruszył naprzód i Tristran natychmiast przeniósł rękę na bok gwiazdy, by utrzymać równowagę. Czuł pod palcami jedwabistą materię jej cienkiej sukni, a pod nią gruby łanich z topazem, opasujący talię.
Jazda na jednorożcu zupełnie nie przypominała jazdy konnej. Zwierz nie poruszał się jak koń, lecz bardziej• swobodnie, niezwykle, dziko. Jednorożec zaczekał aż Tristran i gwiazda usadowią się wygodnie, a potem powoli, lekko, zaczął się rozpędzać. Drzewa poruszyły się i zostały w tyle. Gwiazda pochyliła się, wplatając w grzywę jednorożca. Tristran — ze strachu zapominając o głodzie — kolanami ściskał boki wierzchowca i modlił się, by jakaś zbłąkana gałąź nie zrzuciła go na ziemię. Wkrótce odkrył, że nawet zaczyna mu się to podobać. Jazda na jednorożcu — to informacja dla ludzi, którzy mają możliwość jej zakosztować — miała w sobie coś niezwykłego, różniącego ją od wszelkich innych przeżyć: coś podniecającego, oszałamiającego i cudownego.
Gdy dotarli na obrzeża wioski, zachodziło już słońce. Jednorożec zatrzymał się gwałtownie na łące pod rozłożystym dębem i nie chciał postąpić ani kroku dalej. Tristran zsunął się z niego i wylądował z jękiem na trawie. Bolały go pośladki, ale czując na sobie obojętny wzrok gwiazdy, nie odważył się ich rozetrzeć.
— Nie jesteś głodna? — spytał. Milczała.
— Posłuchaj, ja umieram z głodu. Aż mnie skręca. Nie wiem, czy ty, czy gwiazdy w ogóle jedzą, ani co jedzą; nie pozwolę jednak, byś się głodziła. — Spojrzał na nią pytająco, a ona na niego, najpierw beznamiętnie, lecz po sekundzie w jej błękitnych oczach zakręciły się łzy. Uniosła dłoń i otarła je, pozostawiając na policzkach smugę błota.
— Jemy tylko ciemność — oznajmiła. — Pijemy wyłącznie światło. Nie jestem więc gło-gło-głodna. Jestem samotna, przerażona, zmarznięta i nie-nieszczęśliwa oraz schwy-schwytana w niewolę, ale nie głodna.
— Nie płacz — rzekł Tristran. — Posłuchaj, pójdę do wioski i zdobędę prowiant. Ty zaczekaj tutaj. Jeśli ktoś się zjawi, jednorożec cię obroni.
Sięgnął ku niej i delikatnie zsadził z grzbietu wierzchowca. Jednorożec potrząsnął grzywą i zaczął z ukontentowaniem skubać trawę.
Gwiazda pociągnęła nosem.
— Mam tu zaczekać? — spytała, unosząc łączący ich łańcuch.
— Ach tak — odparł Tristran. — Daj mi rękę. — Wyciągnęła ku niemu dłoń. Zaczął majstrować przy łańcuszku, próbując go odwiązać. Jednak na próżno.
— Hm — mruknął. Pociągnął łańcuch wokół przegubu, alee on także trzymał mocno. — Wygląda na to — rzekł — że jestem z tobą związany tak samo jak ty ze mną.
Gwiazda odrzuciła włosy, zamknęła oczy i westchnęła głęboko, a potem, odzyskawszy panowanie nad sobą, uniosła powieki.
— Może znasz jakieś magiczne słowo albo coś w tym stylu?
— Nie znam żadnych magicznych słów — odparł Tristran. Uniósł łańcuszek, połyskujący czerwienią i fioletem w promieniach zachodzącego słońca. — Proszę — powiedział. Łańcuszek zafalował i Tristran wysunął z niego rękę.