— Hmm — rzekł woźnica. — Jeszcze jedną. — Ponownie potarł podbródek. — Tak, możesz ze mną jechać — rzekł. — Runy są tego pewne, choć czeka nas niebezpieczeństwo. Może natrafimy jeszcze na zwalone pnie i konary. Jeśli chcesz, możesz usiąść z przodu, obok mnie, i dotrzymać mi towarzystwa…
Wdrapując się na kozioł, Tristran po raz pierwszy zajrzał do środka powozu i przez moment wydało mu się, że widzi pięciu bladych mężczyzn w szarych strojach, patrzących na niego ze smutkiem. Gdy jednak ponownie rzucił okiem, w środku nie było już nikogo.
Powóz zaskrzypiał i z turkotem ruszył porośniętym trawą szlakiem pod zielonozłotą kopułą liści. Tristran martwił się o gwiazdę. Owszem, była złośliwa, ale dał jej po temu powody. Miał nadzieję, ze nie napyta sobie kłopotów.
Ludzie powiadają czasami, że szaroczarny łańcuch górski, przecinający z północy na południe niczym mur tę część Krainy Czarów, był kiedyś olbrzymem, który z czasem stał się tak wielki i ciężki, że pewnego dnia, znużony wysiłkiem, jakiego wymagało poruszanie się i życie, ułożył się na równinie i zapadł w sen, tak głęboki, że między kolejnymi uderzeniami serca mijały całe stulecia. Jeśli rzeczywiście tak było, to musiało stać się bardzo dawno temu, w Pierwszej Erze Świata, gdy nie istniało nic prócz skał, ognia, wody i wiatru. Z czasów tych pozostali jedynie nieliczni, którzy mogliby zadać kłam tym twierdzeniom, jeśli oczywiście nie odpowiadają one prawdzie. Prawdziwe jednak czy nie, powszechnie nazywa się cztery największe szczyty owego łańcucha Górami Głowy, Ramion, Brzucha i Kolan; a wzgórza na południu zwane są Stopami. Przez góry prowadzą przełęcze: jedna pomiędzy Głową i Ramionami, w miejscu gdzie powinna być szyja, i jedna na południe od Góry Brzucha.
To niebezpieczne góry, w których mieszkają dzikie stworzenia: trolle barwy łupku, włochaci praludzie zbłąkane wodwo, górskie kozice, gnomy-górnicy, pustelnicy banici, a nawet górskie wiedźmy. I choć pasmo to nie dorównuje wysokością najwyższym łańcuchom górskim Krainy Czarów, takim jak góra Huon, na której szczycie wzniesiono Cytadelę Burz, samotnemu wędrowcy trudno jest je przebyć.
Królowa czarownic kilka dni wcześniej pokonała przełęcz na północ od Góry Brzucha. Obecnie czekała u jej wylotu. Przywiązała kozły do cierniowego krzaka, którego listki skubały bez entuzjazmu. Ona sama siedziała na boku wyprzęgniętego rydwanu i osełką ostrzyła noże.
Noże były bardzo stare. Rękojeści zrobiono z kości, a ostrza z odłamków wulkanicznego szkliwa, czarnego jak gagat, z białymi płatkami śniegu, na zawsze zastygłymi w obsydianie. Miała ich parę: mniejszy szeroki tasak, ciężki i twardy, służył do przecinania klatki piersiowej, rąbania i rozbierania. Drugi — długi wąski sztylet — idealnie nadawał się do wycięcia serca. Gdy noże były już tak ostre, że mogła przesunąć którymś z nich po gardle, a ofiara poczułaby zaledwie leciutkie muśnięcie i ciepło uchodzącego z krwią życia, królowa czarownic odłożyła je i rozpoczęła przygotowania.
Podeszła do kozłów i szepnęła każdemu z nich słowo mocy.
Zwierzęta zniknęły. Na ich miejscu stał mężczyzna o białej bródce i młoda kobieta o bezmyślnych oczach i chłopięcej urodzie. Oboje milczeli.
Czarownica przykucnęła obok rydwanu i szepnęła kolejnych kilka słów. Rydwan nie zareagował, a ona gniewnie tupnęła w kamień.
— Starzeje się — rzekła do swych sług. Oni jednak milczeli, nie zdradzając nawet najmniejszych oznak zrozumienia. — Rzeczy nieożywione zawsze trudniej zmienić niż te ożywione. Ich dusze są starsze, głupsze, trudniej je przekonać. Gdybym tylko odzyskała prawdziwą młodość… u zarania dziejów potrafiłam przemieniać góry w morza, a chmury w pałace. Mogłam zaludnić całe miasto kamykami z plaży. Gdybym tylko znów była młoda…
Westchnęła i uniosła rękę. Na moment między jej palcami zamigotał błękitny płomień, a potem, gdy obniżyła dłoń i pochyliła się, by dotknąć rydwanu, ogień zniknął.
Wyprostowała się. W jej kruczoczarnych włosach pojawiły się pasemka siwizny. Pod oczami wystąpiły ciemne wory, lecz rydwan zniknął. Stała teraz przed niewielką gospodą na skraju przełęczy.
W oddali zagrzmiał grom, zamigotała błyskawica.
Szyld gospody skrzypnął, zakołysany nagłym wiatrem. Widniała na nim podobizna rydwanu.
— Wy dwoje — poleciła czarownica — do środka! Ona już tu jedzie. Będzie musiała przeprawić się przez przełęcz. Wystarczy tylko dopilnować, by przekroczyła próg. Ty — powiedziała, zwracając się do mężczyzny z białą bródką — jesteś Capik, właściciel gospody. Ja będę twoją żoną. A to — dodała, wskazując tępooką dziewczynę, kiedyś będącą Brevisem — nasza córka, posługaczka.
Wśród szczytów gór ponownie zagrzmiało. Tym razem piorun uderzył bliżej.
— Wkrótce zacznie padać — oznajmiła czarownica. — Rozpalmy ogień.
Tristran czuł przed sobą obecność gwiazdy, poruszającej się stale naprzód. Miał wrażenie, że zbliża się do niej. Ku jego uldze czarny powóz nadal podążał jej śladem. Raz gdy dotarli do rozstajów, z lękiem pomyślał, że mo-gą skręcić w złą stronę. Gdyby do tego doszło, gotów był Porzucić powóz i samotnie ruszyć w drogę.
Woźnica ściągnął lejce, zeskoczył z kozła i wyjął swe runy. Zasięgnąwszy ich rady, z powrotem wdrapał się na miejsce i skierował powóz w lewo.
— Mam nadzieję, że nie poczytasz mi tego za zuchwalstwo — rzekł Tristran — ale czy mogę spytać, czego szukasz?
— Mojego przeznaczenia — odparł tamten po krótkiej ciszy. — Prawa do tronu. A ty?
— Jest pewna młoda dama, którą uraziłem swym zachowaniem — rzekł Tristran. — Chcę ją przeprosić. — Mówiąc to, zrozumiał, że taka jest prawda.
Jego towarzysz mruknął coś w odpowiedzi.
Otaczający ich las zaczął rzednieć. Drzewa rosły tu pojedynczo i Tristran po raz pierwszy dostrzegł sterczące w oddali szczyty.
— Co za góry! — westchnął.
— Gdy będziesz starszy — powiedział woźnica — musisz odwiedzić moją twierdzę, wysoko na szczycie Huon. To jest dopiero góra. Z jej wierzchołka widać inne, przy których te — wskazał wyrastającą przed nimi Górę Brzucha — są zaledwie pagórkami.
— Prawdę mówiąc — odparł Tristran — przez resztę życia mam nadzieję hodować owce w wiosce Mur, bo przeżyłem już tyle przygód, że więcej nie mógłbym pragnąć — wszystkie te świece i drzewa, młoda dama, jednorożec. Dziękuję jednak za zaproszenie i przyjmuję je. Jeśli kiedykolwiek odwiedzisz Mur, wpadnij koniecznie do mego domu. Dam ci wtedy wełniany strój, owczy ser i w bród baraniej potrawki.
— Jesteś aż za bardzo uprzejmy — rzekł woźnica. Trakt, którym jechali, stał się łatwiejszy. Wysypano go żwirem i tłuczonymi kamieniami. Mężczyzna trzasnął z bicza, poganiając karę ogiery. — Mówisz, że widziałeś jednorożca?
Tristran już miał opowiedzieć towarzyszowi całą historię, zmienił jednak zdanie i rzekł tylko:
— To bardzo szlachetne zwierzę. — Jednorożce są dziećmi księżyca — oznajmił woźnica. — Sam nigdy żadnego nie widziałem, powiadają jednak, że służą księżycowi i wykonują jego rozkazy. Jutro wieczorem znajdziemy się w górach. Zatrzymamy się na popas o zachodzie słońca. Jeśli chcesz, możesz spać w powozie. Ja zostanę przy ognisku. — Ton jego głosu nie zmienił się, lecz Tristran zrozumiał nagle z niezachwianą, wstrząsającą pewnością, że jego towarzysz czegoś się boi, jest przerażony do głębi duszy.