Выбрать главу

Gospodarz spojrzał na żonę.

— Nasze łóżka są wygodne — powiedziała. — Każę też służącej napalić w sypialni i przygotować ją dla pana i pańskiego towarzysza.

Primus zdjął ociekającą wodą czarną szatę i powiesił ją przy ogniu, obok wciąż wilgotnej błękitnej sukni gwiazdy. Następnie odwrócił się i ujrzał siedzącą przy stole młodą pannę.

— Ty także jesteś tu gościem? — spytał. — Miło cię poznać, pani, w tę zabójczą pogodę. — W tym momencie ze stajni dobiegł głośny huk. — Coś musiało spłoszyć konie — zauważył z troską Primus.

— Pewnie piorun — odparła żona gospodarza. — Możliwe — mruknął Primus. Coś innego zaprzątało mu głowę. Podszedł do gwiazdy i przez kilka chwil spoglądał jej prosto w oczy. — Ty… — Urwał. A potem, z rosnącą pewnością siebie, rzekł: — Masz klejnot mojego ojca.

Masz Moc Burzy. Dziewczyna rzuciła mu gniewne spojrzenie błękitnych jak niebo oczu.

— No, dalej. Poproś mnie o niego i będę mogła wreszcie pozbyć się tej błyskotki.

Żona gospodarza zbliżyła się szybko do stołu.

— Nie przeszkadzaj innym gościom, kochaniutki — upomniała surowo Primusa.

Wzrok mężczyzny powędrował ku nożom leżącym na drewnianym blacie. Natychmiast je rozpoznał. W skarbcu Cytadeli Burz ukryto wystrzępione zwoje, przedstawiające te same noże i wymieniające ich nazwy. Były stare, pochodziły z Pierwszej Ery Świata.

Drzwi gospody otwarły się z trzaskiem.

— Primusie! — zawołał Tristran, wbiegając do środka. — Oni próbowali mnie otruć!

Pan Primus sięgnął po swój miecz. W tym momencie jednak królowa czarownic chwyciła najdłuższy z noży i jednym gładkim, fachowym ruchem przesunęła ostrze po jego gardle…

Dla Tristrana wszystko rozegrało się tak szybko, że przez chwilę nie rozumiał, co widzi. Wpadł do środka, ujrzał gwiazdę i pana Primusa, gospodarza i jego dziwną rodzinę, a potem zobaczył krew, tryskającą szkarłatną strugą w blasku ognia.

— Załatwcie go! — krzyknęła kobieta w czerwonej sukni — Łapcie smarkacza!

Capik i służąca skoczyli ku Tristranowi i w tym momencie do gospody wpadł jednorożec.

Tristran rzucił się w bok. Jednorożec wspiął się na tylne nogi i uderzeniem kopyta posłał służącą w kąt.

Capik obniżył głowę i popędził wprost na jednorożca jakby zamierzał uderzyć go czołem. Jednorożec zrobił to samo i tak zginął właściciel gospody.

— Głupcy! — wrzasnęła wściekle jego żona. Ruszyła w stronę jednorożca, w obu rękach trzymając noże. Prawa dłoń i przedramię pokrywała jej krew dokładnie tej barwy co suknia. Tristran padł na kolana i ruszył na czworakach w stronę kominka. W lewej dłoni trzymał bryłkę wosku; wszystko, co zostało ze świeczki, która go tu sprowadziła. Ściskał wosk w palcach, póki nie zmiękł.

— Lepiej, żeby to zadziałało — powiedział do siebie. Miał nadzieję, że drzewo wiedziało, co mówi.

Za jego plecami jednorożec zakwiczał z bólu.

Tristran oddarł od tuniki kawałek koronki i wcisnął ją w wosk.

— Co się dzieje? — spytała gwiazda, która podpełzła ku niemu, także na czworakach.

— Prawdę mówiąc, nie wiem — przyznał.

Czarownica wrzasnęła. Jednorożec przebił jej ramię rogiem i podniósł zwycięsko w powietrze, szykując się, by cisnąć kobietę na ziemię i stratować ostrymi kopytami. Wtedy jednak, nie zważając na ranę, czarownica obróciła się i dźgnęła dłuższym z kamiennych noży wprost w oko jednorożca, wbijając klingę głęboko w jego czaszkę.

Olbrzymi zwierz osunął się powoli na drewnianą podłogę gospody. Z boku, oka i otwartego pyska ściekała mu krew. Najpierw padł na kolana, a potem runął ciężko, gdy umknęło z niego życie. Plamisty język wysunął się żałośnie spomiędzy rozwartych szczęk.

Królowa czarownic zsunęła się ciężko z rogu, a potem.jedną ręką. ściskając zranione ramię, a w drugiej unosząc tasak, dźwignęła się z ziemi. Rozejrzała się pospiesznie. Jej wzrok padł na Tristrana i gwiazdę. skulonych przy kominku. Powoli, rozpaczliwie powoli. ruszyła ku nim, z tasakiem w dłoni i uśmiechem na twarzy.

— Płonące, złote serce szczęśliwej gwiazdy jest znacznie lepsze niż migoczące serce przerażonej gwiazdy — oznajmiła. Jej głos, wydobywający się ze zbryzganej krwią twarzy, brzmiał dziwnie spokojnie i obojętnie. — Lecz nawet serce wystraszonej, zrozpaczonej gwiazdy jest lepsze niż żadne.

Tristran chwycił prawą dłonią rękę gwiazdy.

— Wstań! — polecił.

— Nie mogę — odparła.

— Wstań albo zaraz umrzemy — rzekł, dźwigając się na nogi. Gwiazda przytaknęła i wspierając się na nim całym ciężarem, podniosła się powoli.

— Wstań albo zaraz zginiemy — powtórzyła królowa czarownic. — O tak, zaraz zginiecie, moje dzieci. Stojąc czy siedząc, dla mnie to bez różnicy. — Postąpiła kolejny krok.

Tristran jedną ręką ściskał ramię gwiazdy, w drugiej trzymał zaimprowizowaną świecę.

— A teraz ruszaj!

Wepchnął lewą dłoń do ognia.

Poczuł piekący ból i o mało nie krzyknął. Królowa czarownic patrzyła na niego, jakby całkiem postradał zmysły. A potem zaimprowizowany knot zajął się błękitnym płomieniem i otaczający ich świat zamigotał.

— Proszę, chodź — błagał gwiazdę Tristran. — Tylko mnie nie puść. A ona ruszyła chwiejnie naprzód. Zostawili za sobą gospodę. W uszach wciąż dźwięczały im wściekłe wrzaski czarownicy.

Byli pod ziemią. Migotliwy płomyk odbijał się w wilgotnych ścianach jaskini. Po następnym chwiejnym kroku znaleźli się na białej, piaszczystej pustyni, w blasku księżyca. Trzeci krok zaniósł ich wysoko nad ziemię. Spoglądali w dół, na wzgórza, drzewa i rzeki.

I wtedy reszta wosku rozpłynęła się i ściekła po dłoni Tristrana. Ból stał się nie do zniesienia i płomyk wypalił się na zawsze.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Traktujący o roszadach w powietrzu i innych sprawach

W górach nastał świt. Szalejące od kilku dni burze minęły. Powietrze było czyste i zimne.

Pan Septimus z Cytadeli Burz, wysoki i podobny do kruka, wędrował ścieżką przez przełęcz, rozglądając się, jakby szukał cennej zguby. Za sobą wiódł brązowego górskiego kuca, małego i kędzierzawego. W miejscu, gdzie przełęcz rozszerzała się, mężczyzna przystanął, jakby znalazł swą zgubę przy szlaku. Leżał tam mały, poobijany, przewrócony na bok rydwan, niewiele większy od zwykłej dwukółki, a obok niego dwa ciała. Pierwsze należało do białego capa, z głową zalaną krwią. Septimus na wszelki wypadek trącił trupa stopą, przewracając go na bok. Zwierzę zginęło od głębokiej rany, ziejącej pośrodku czoła, dokładnie między rogami. Obok kozła spoczywały zwłoki młodego mężczyzny, o twarzy chyba równie bezmyślnej po śmierci, jak wcześniej za życia. Septimus nie zauważył żadnych ran, jedynie ciemny siniec na skroni.

Kilkanaście kroków dalej dostrzegł na wpół ukryte za skałą zwłoki mężczyzny w średnim wieku, odzianego w czarny strój. Zwłoki leżały twarzą do ziemi. Skóra nieboszczyka była jasna, na kamiennym podłożu pod nim zebrała się kałuża krwi. Septimus przykucnął obok trupa i ostrożnie uniósł za włosy jego głowę. Ktoś fachowo poderżnął mu gardło: przeciął je od ucha do ucha. Septimus uważnie przyjrzał się twarzy nieboszczyka. Znał go, a jednak…