Выбрать главу

— Przepraszam — rzekł i poszedł naradzić się z Yvaine. Razem wrócili do starej kobiety.

— Dzień dobry — powiedziała gwiazda. — Rozmawialiśmy o pani propozycji i pomyśleliśmy, że…

— I co? — spytała madame Semele, patrząc wyłącznie na Tristrana. — Nie stój jak pień. Mów, mów!

— Nie mogę pracować dla ciebie na jarmarku, bo muszę tam załatwić własne sprawy. Gdybyś jednak zechciała nas podwieźć, wraz z towarzyszką chętnie ci zapłacimy. Madame Semele potrząsnęła głową.

— To na nic. Sama potrafię zebrać drwa na ogień. Stanowiłbyś tylko dodatkowy ciężar dla Niewiary i Beznadziei. Nie zabieram pasażerów. — Z powrotem wdrapała się na kozioł.

— Ale ja ci zapłacę — przypomniał Tristran. Wiedźma zachichotała wzgardliwie.

— Nie masz niczego, co mogłabym przyjąć jako zapłatę. Skoro nie chcesz pracować dla mnie na jarmarku, odejdź.

Tristran sięgnął do dziurki w kaftanie i wyczuł go palcami — zimny i doskonały, jak wtedy gdy ruszał w drogę. Wyciągnął go i pokazał kobiecie.

— Mówisz, że sprzedajesz szklane kwiaty. Może ten by cię zainteresował?

To był przebiśnieg, zrobiony z zielonego i białego szkła, doskonale ukształtowany. Wyglądał, jakby o świcie zerwano go z łąki; jego płatki wciąż zwilżała rosa. Starucha przyglądała mu się, mrużąc oczy. Mierzyła wzrokiem zielone listki i drobne, białe płatki. Potem wrzasnęła. Przypominało to rozpaczliwy okrzyk zawiedzionego drapieżnego ptaka.

— Skąd to masz?! — wychrypiała. — Daj mi go! Daj mi w tej chwili!

Tristran zacisnął palce wokół kwiatu, ukrywając go w dłoni, i cofnął się kilka kroków.

— Hmm — powiedział głośno. — W gruncie rzeczy bardzo lubię ten kwiat. Był on darem od mego ojca, gdy wyruszyłem w drogę. Podejrzewam, że ma ogromną wartość jako pamiątka. Niewątpliwie w ostatecznym rozrachunku przyniósł mi szczęście. Lepiej będzie, jeśli go sobie zatrzymam i wraz z towarzyszką sami powędrujemy do Muru.

Madame Semele sprawiała wrażenie rozdartej; nie wiedziała, czy ma grozić, czy się przymilać, i uczucia te odbijały się na jej twarzy jak na dłoni. Przez chwilę nie-mal zadrżała z wysiłku, próbując je ukryć. Potem jednak pozbierała się do kupy i rzekła, starając się zapanować nad głosem:

— Zaraz, zaraz, po co ten pośpiech? Z pewnością dojdziemy do porozumienia.

— Wątpię — odparł Tristran. — Interesowałoby mnie bardzo dokładne porozumienie. Potrzebowałbym też gwarancji i obietnic, zapewnień o uczciwości i dobrego traktowania mnie i mojej towarzyszki.

— Pokaż mi przebiśnieg — błagała starucha. Z otwartych drzwi wozu wyleciał kolorowy ptak, ciągnąc za sobą srebrny łańcuszek. Spojrzał na nich z góry.

— Biedactwo — westchnęła Yvaine. — Cały czas przywiązany. Czemu go nie uwolnisz?

Stara kobieta nie odpowiedziała, całkowicie ignorując towarzyszkę Tristrana. Tak mu się przynajmniej wydało.

— Zawiozę cię do Muru. Przysięgam na mój honor i na prawdziwe imię, że w drodze nie uczynię niczego, co mogłoby ci zaszkodzić.

— Nie dopuścisz też, by z powodu twojego zaniedbania, czy braku działania, mnie lub moją towarzyszkę spotkała jakakolwiek krzywda?

— Zgoda.

Tristran zastanowił się przez chwilę. Z całą pewnością jej nie ufał.

— Chcę, żebyś przysięgła, że przybędziemy do Muru w tym samym stanie i postaciach, w jakich jesteśmy teraz, a po drodze zapewnisz nam wikt i opierunek.

Kobieta cmoknęła głośno, po czym skinęła głową. Ponownie zsunęła się na ziemię, charknęła i splunęła. Wskazała palcem krople śliny.

— Teraz ty — poleciła. Tristran splunął obok. Starucha roztarła stopą obie mokre plamy tak, że złączyły się w jedną.

— Proszę. Umowa to umowa. Daj mi kwiat.

Na jej twarzy malowała się tak widoczna radość i zachłanność, że Tristran zrozumiał, iż mógł wytargować znacznie lepsze warunki. Mimo to jednak oddał kobiecie kwiat ojca. Wzięła go i jej oblicze rozjaśnił szczerbaty uśmiech.

— Jest chyba nawet ładniejszy niż tamten, który ta przeklętnica oddała niemal dwadzieścia lat temu. Powiedz mi, młody człowieku — spytała, przyglądając się Tristranowi bystrymi, starymi oczyma — czy wiesz, co właściwie nosiłeś w dziurce od guzika?

— To kwiat. Szklany kwiat.

Starucha zaśmiała się głośno i niespodziewanie, tak że Tristran przez moment sądził, iż się dusi.

— To zastygły czar — oznajmiła. — Ma wielką moc. Coś takiego we właściwych rękach może zdziałać prawdziwe cuda. Patrz! — Uniosła przebiśnieg nad głowę, po czym opuściła go powoli, muskając czoło Tristrana.

Przez ułamek sekundy Tristran poczuł się bardzo dziwnie, jakby miast krwi w jego żyłach popłynęła gęsta czarna melasa. Potem otaczający go świat uległ nagłej zmianie. Wszystko stało się ogromne, przytłaczające. Stara kobieta zamieniła się w olbrzymkę. Oczy zasnuła mu mgła. Dwie wielkie ręce zniżyły się i podniosły go ostrożnie.

— Mój wóz nie jest największy — powiedziała madame Semele. Jej niski głos huczał w jego uszach niczym grom. — Dotrzymam mojej przysięgi. Nie zrobię ci krzywdy i zapewnię wikt i opierunek w drodze do Muru.

To rzekłszy, wsadziła susła do kieszeni fartucha i wgramoliła się do wnętrza wozu.

— A co zamierzasz począć ze mną? — spytała Yvaine.

Nie zdziwiła się jednak zbytnio, gdy starucha nie odpowiedziała. Poszła za nią i znalazła się w mrocznym wnętrzu. Wypełniało je jedno pomieszczenie. Przy dłuższej ścianie stała witryna zrobiona ze skóry i sosnowego drewna. podzielona na setki małych wnęk. W jednej z nich, wysłanej miękkim ostowym puchem, starucha ostrożnie ułożyła przebiśnieg. Naprzeciwko pod oknem stało niewielkie łóżko, a obok potężny kredens.

Madame Semele pochyliła się i z rupieciarni pod łóżkiem wyciągnęła drewnianą klatkę. Wyjęła z kieszeni zaspanego susła, włożyła do klatki, po czym z drewnianej miski zaczerpnęła garść orzechów, jagód i nasion i sypnęła do środka. Klatkę powiesiła na łańcuchu pośrodku wozu.

— Proszę bardzo — rzekła. — Wikt i opierunek. Yvaine obserwowała to wszystko ciekawie, siedząc na łóżku staruchy.

— Czy nie mylę się — spytała uprzejmie — przypuszczając na podstawie dowodów z pierwszej ręki, a dokładniej tego, że na mnie nie patrzysz i twój wzrok prześlizguje się po mnie, że nie odzywasz się, i że zamieniłaś mego towarzysza w małe zwierzę, mną nie zaprzątając sobie głowy, iż nie widzisz mnie ani nie słyszysz?

Czarownica nie odpowiedziała. Przeszła na przód wozu, usiadła na koźle i ujęła wodze. Egzotyczny ptak podskoczył, usiadł obok niej i zaświergotał pytająco.

— Oczywiście, że dotrzymam słowa, co do litery — powiedziała starucha, jakby odpowiadając na pytanie ptaka. — Na łące targowej zamienię go z powrotem. Odzyska swą postać, nim dotrze do Muru. A kiedy już go zamienię, tobie także przywrócę ludzką postać, bo wciąż nie znalazłam lepszej służącej, głupia dziewko. Nie zniosłabym, gdyby plątał mi się pod nogami, węsząc, wypytując i wtykając nos w nie swoje sprawy. No i musiałabym go karcić czymś więcej niż nasionami i orzechami. — Splotła ciasno ramiona i zakołysała się w przód i w tył. — Jeszcze się taki nie urodził, który by mnie przechytrzył. Myślę też, że kwiat tego durnia jest jeszcze lepszy niż ten, który kiedyś przez ciebie straciłam.

Zacmokała głośno i muły ruszyły naprzód leśnym traktem.

Gdy czarownica powoziła, Yvaine odpoczywała na cuchnącym pleśnią łóżku. Wóz trzeszczał i podskakiwał na wybojach, przemierzając puszcze. Kiedy się zatrzymywał, budziła się i wstawała. Gdy czarownica spała, Yvaine siadała na dachu wozu, spoglądając w gwiazdy. Czasami towarzyszył jej ptak wiedźmy. Wówczas głaskała go ł zagadywała, ciesząc się, że ktoś przynajmniej dostrzega jej istnienie. Kiedy jednak wiedźma nie spała, ptak całkowicie ją ignorował.