Выбрать главу

Yvaine opiekowała się takie susłem, który spał większość czasu, zwinięty w kłębek z głową między łapkami. Gdy wiedźma zapuszczała się w głąb lasu po opał bądź wodę, dziewczyna otwierała klapkę, głaskała go i przemawiała do niego. Czasami nawet śpiewała mu piosenki, choć nie potrafiła stwierdzić, czy w susie pozostała jakaś cząstka Tristrana. Zwierzątko patrzyło na nią pogodnymi, sennymi oczkami, lśniącymi niczym krople czarnego tuszu. Jego futerko było miększe niż puch.

Teraz, gdy nie musiała co dzień maszerować, ból w biodrze przestał jej dolegać, a stopy już nie bolały. Wiedziała, że na zawsze pozostanie kulawa, bo Tristran nie był lekarzem i nie potrafił dobrze złożyć złamanej kości, choć starał się, jak umiał. Meggot też to przyznała.

Czasami, bardzo rzadko, spotykali innych wędrowców. Wówczas gwiazda starała się pozostawać w ukryciu. Wkrótce jednak przekonała się, że nawet jeśli ktoś odezwał się do niej w obecności czarownicy albo, jak kiedyś pewien drwal, pokazał ją palcem i spytał madame Semele, kim jest — wiedźma nigdy nie dostrzegała jej obecności i nie słyszała niczego, co wiązałoby się z jej osobą.

I tak mijały tygodnie. Trzęsący się, podskakujący wóz wiedźmy jechał naprzód, wioząc czarownicę, ptaka, susła i upadłą gwiazdę.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Traktujący głównie o wydarzeniach w Kanale Kopacza

Kanał Kopacza to głęboki jar pomiędzy dwoma kredowymi Kopcami — wysokimi, zielonymi wzgórzami, na których cienka warstwa zielonej trawy i rdzawobrązowej ziemi pokrywa wapień. Gleba jest zbyt płytka dla drzew. Z daleka Kanał wygląda niczym wyraźna, biała kredowa krecha na tablicy obitej zielonym aksamitem. Miejscowa legenda głosi, że wykopał go w ciągu jednego dnia i jednej nocy pewien Kopacz, posługując się łopatą, która — póki kowal Wayland podczas swej wędrówki z Muru w głąb Krainy Czarów nie przetopił jej i nie przekuł — była niegdyś ostrzem miecza. Są tacy, którzy twierdzą, iż miecz ów zwano Flamberge, inni upierają się, że Balmung. Nikt natomiast nie wie, kim był sam Kopacz. Możliwe zresztą, że cała ta legenda to tylko wymysł i bzdura. Tak czy inaczej, szlak do wsi Mur wiódł przez Kanał Kopacza. Każdy wędrowiec, pieszy czy poruszający się pojazdem kołowym, musiał przebyć Kanał, w którym po obu stronach drogi wznosiły się grube, białe, wapienne ściany, a Kopce nad nimi wyglądały niczym zielone poduszki na olbrzymim łożu.

Pośrodku Kanału obok dróżki widniało coś, co na pierwszy rzut oka wydawało się zaledwie stosem patyków i gałęzi. Po bliższym przyjrzeniu się można było dostrzec, że w istocie wzniesiono z nich coś pośredniego pomiędzy niewielkim szałasem i dużym drewnianym wigwamem, z dziurą w dachu, przez którą od czasu do czasu sączyła się smużka szarego dymu.

Człowiek w czerni od dwóch dni przyglądał się możliwie najuważniej stosowi patyków. Czynił to z daleka, ze szczytu Kopców, a czasem, kiedy odważył się zaryzykować, także z bliska. Wkrótce ustalił, że w chacie mieszka kobieta, mocno posunięta w latach. Nie miała żadnych towarzyszy i nie zajmowała się niczym szczególnym, poza zatrzymywaniem wszystkich samotnych podróżnych i pojazdów przejeżdżających przez Kanał i generalnym zabijaniem czasu.

Wyglądała na zupełnie nieszkodliwą, lecz Septimus nie na darmo pozostał jedynym żyjącym męskim potomkiem swej rodziny. Nie ufał pozorom i był pewien, że właśnie ta kobieta poderżnęła Primusowi gardło.

Zasady zemsty były proste: życie za życie. Nie określały, w jaki sposób należy je odebrać. Septimus z temperamentu był urodzonym trucicielem. Ostrza, ciosy i pułapki znakomicie spełniały swe zadanie, ale flakonik przejrzystego płynu, pozbawionego smaku i zapachu po zmieszaniu zjedzeniem — oto specjalność Septimusa.

Niestety, stara kobieta jadła wyłącznie to, co sama zebrała bądź schwytała, i choć zastanawiał się, czy nie podrzucić jej na próg jeszcze ciepłego ciasta z dojrzałymi jabłkami i śmiercionośnymi, trującymi jagodami, uznał wkrótce ów pomysł niepraktyczny. Rozważał też możliwość zepchnięcia ze wzgórza wapiennego głazu na jej dom. Nie miał jednak pewności, czy ją trafi. Pożałował, że nie zna się lepiej na magii — dysponował zdolnością lokalizacji, często występującą u nich w rodzinie, znał też kilka drobnych sztuczek, których nauczył się bądź które wykradł przez te wszystkie lata, nic z tego jednak nie mogło mu się teraz przydać. Nie umiał wzywać powodzi, huraganów ani błyskawic. Septimus obserwował więc swą przyszłą ofiarę, jak kot czuwający przy mysiej norze, godzina za godziną, dniami i nocami.

Minęła północ. Noc była ciemna i bezksiężycowa Septimus podkradł się bezszelestnie do drzwi domu z patyków; w jednej ręce trzymał garniec z żarem, w drugiej zbiór romantycznych wierszy i gniazdo kosa, w którym ukrył kilkanaście świerkowych szyszek. U pasa kołysała mu się pałka z dębowego drewna, nabijana mosiężnymi ćwiekami. Chwilę podsłuchiwał pod drzwiami. Ze środka dobiegał tylko rytmiczny oddech, któremu od czasu do czasu towarzyszyły ciche sieknięcia. Oczy Septimusa przywykły do ciemności. Widział wyraźnie dom, ciemną sylwetkę na tle białych ścian kanału. Przekradł się za wę-gieł, nie spuszczając wzroku z drzwi.

Najpierw wydarł kartki z tomiku wierszy. Każdą z nich zgniótł w kulę bądź rożek, który następnie wetknął między patyki w ścianie chaty, na poziomie ziemi. Na każdym wierszu ułożył szyszki. Następnie otworzył garniec, nożem wydłubał z pokrywki kilka nawoskowanych płóciennych skrawków. Przytknął je do rozżarzonego węgla, a gdy zajęły się ogniem, umieścił na papierowych kulach i szyszkach. Kilka razy dmuchnął łagodnie na migotliwy, żółty płomyk. Potem stosiki szyszek zapłonęły na dobre. Septimus wrzucił do maleńkiego ogniska suche gałązki z ptasiego gniazda. Ogień zatrzaskał i zaczął rosnąć, rozkwitać w mroku nocy. Spomiędzy suchych patyków ścian sączył się dym. Septimus zdusił mimowolny kaszel. Potem ściany zajęły się ogniem. Uśmiechnął się.

Pospiesznie wrócił do drzwi chaty, wysoko unosząc drewnianą pałkę. Albowiem, pomyślał rozsądnie, albo wiedźma spłonie wraz z domem i moje zadanie zostanie wykonane, albo też poczuje dym i obudzi się, po czym przerażona i zdenerwowana wybiegnie z domu. Wtedy rozwalę jej głowę pałką, roztrzaskam czaszkę, nim zdoła powiedzieć choć słowo. Zginie, a ja dokonam zemsty. — Całkiem niezły plan — odezwał się Tertius pośród trzasków suchego drewna. — A kiedy już ją zabije, będzie mógł odzyskać Moc Burzy.

— Zobaczymy — odparł Primus.

Płomienie lizały ściany małej drewnianej chaty i rozrastały się niczym jaskrawy pomarańczowożółty powój. Nikt nie wybiegł przez drzwi. Wkrótce cały dom zamienił się w ogniste piekło. Septimus musiał cofnąć się kilka kroków przed falą gorąca. Uśmiechnął się szeroko i zwycięsko i opuścił pałkę.

Nagle poczuł ostry ból w pięcie. Obrócił głowę i ujrzał małego jasnookiego węża, szkarłatnego w blasku ognia. Gad głęboko zatopił zęby w skórzanym bucie. Septimus zamierzył się pałką, lecz małe stworzenie wypuściło jego piętę i błyskawicznie odpełzło za jeden z białych, wapiennych głazów.

Ból w pięcie zaczął ustępować. Jeśli wąż był jadowity, myślał Septimus, to większość jadu wsiąkła w skórę buta. Obwiążę nogę w łydce, potem zdejmę but, natnę na krzyż miejsce ukąszenia i wyssę jad. W blasku ognia usiadł na wapiennym głazie i pociągnął za obcas. But nie chciał zejść. Stopa całkowicie zdrętwiała. Septimus zrozumiał, że błyskawicznie puchnie mu noga. A zatem przetnę cholewę, pomyślał. Uniósł stopę na wysokość uda. Przez moment wydało mu się, że świat wokół ciemnieje. Oświetlające Kanał płomienie nagle zniknęły. Przeszył go lodowaty dreszcz.