Выбрать главу

Po chwili wahania jej wargi rozchyliły się, a język wsunął do jego ust. W tym momencie, pod dziwnymi gwiazdami, Dunstan na zawsze stracił serce.

Całował się już wcześniej z dziewczętami z wioski, ale nigdy nie posunął się dalej.

Jego dłoń odnalazła okryte jedwabną suknią małe piersi i musnęła ich twarde koniuszki. Dziewczyna przywarła do niego mocno, jakby tonęła, i zaczęła mu rozpinać koszulę i spodnie.

Była taka drobna. Bał się, że zrobi jej krzywdę, ale nie zrobił. Wiła się i wierciła tuż pod nim, wierzgając i sapiąc, i prowadząc go dłonią.

Obsypała jego twarz i pierś setkami płonących pocałunków, a potem znalazła się nad nim, dosiadając go, wzdychając i wybuchając śmiechem, spocona i śliska niczym rybka, a on wygiął plecy, wdzierając się w nią. Wypełniała mu głowę, ona i tylko ona. I gdyby znał jej imię, wykrzyknąłby je w głos.

Pod koniec chciał się wycofać, ona jednak zatrzymała go wewnątrz siebie. Oplotła nogami i naparła nań tak mocno, iż odniósł wrażenie, że oboje zajmują to samo miejsce we wszechświecie. Zupełnie jakby przez jedną oszałamiającą, niewiarygodną chwilę stali się jednością, dając i przyjmując, podczas gdy gwiazdy gasły na rozjaśnionym łuną przedświtu niebie.

Leżeli obok siebie, milcząc.

Magiczna dziewczyna poprawiła swą jedwabną szatę i znów była starannie ubrana. Dunstan z żalem naciągnął spodnie. Uścisnął mocno jej drobną dłoń. Pot sechł mu na skórze. Chłopak czuł się zmarznięty i samotny.

Teraz, gdy niebo nad nimi szarzało, widział ją. Wokół poruszały się zwierzęta, tupały konie; przebudzone ptaki zaczynały śpiewem witać dzień. Tu i tam, na łące, w namiotach, zaczynały poruszać się cienie.

— Uciekaj już — powiedziała cicho i spojrzała na Dunstana niemal z żalem, oczami fioletowymi niczym cirrusy wysoko na porannym niebie. A potem pocałowała go lekko w usta, wargami o smaku soczystych jeżyn. Wstała i wróciła do wozu zaparkowanego za kramem.

Oszołomiony i samotny Dunstan przeszedł przez jarmark. Czuł się w tej chwili znacznie starszy, niż wskazywałoby na to jego osiemnaście lat.

Wrócił do obory, zdjął buty i zasnął. Gdy się ocknął, słońce stało już wysoko na niebie.

Następnego dnia jarmark dobiegł końca. Dunstan już tam nie poszedł. Cudzoziemcy opuścili wioskę i życie w Murze powróciło do normy. Być może norma ta była nieco mniej normalna niż życie w większości innych wsi (zwłaszcza gdy wiatr wiał z niewłaściwej strony), ale, zważywszy na wszystkie okoliczności, nadal można było ją nazwać normą.

* * *

Dwa tygodnie po jarmarku Tommy Forester oświadczył się Bridget Comfrey i został przyjęty. W tydzień później pani Hempstock przyszła z wizytą do pani Thom. Wypiły razem herbatę w salonie.

— Cóż to za radość z chłopcem Foresterów — powiedziała pani Hempstock.

— Owszem — odparła pani Thorn. — Poczęstuj się jeszcze bułeczką, moja droga. Spodziewam się, że twoja Daisy będzie druhną.

— Tak przypuszczam — rzekła pani Hempstock. — Jeśli] dożyje tego dnia.

Pani Thom zaniepokojona uniosła wzrok.

— Nie jest chyba chora, pani Hempstock? Powiedz, ż‹ nie.

— W ogóle nie je, pani Thorn. Mizernieje w oczach. czasu do czasu wypija łyk wody.

— Ojej.

Pani Hempstock podjęła temat.

— Zeszłego wieczoru odkryłam w końcu, o co chodzi. To wasz Dunstan.

— On chyba nie… — Pani Thorn zakryła dłonią usta.

— Ach nie! — Pani Hempstock pospiesznie potrząsnęła głową i ściągnęła wargi. — Nic z tych rzeczy. Po prostu ją ignoruje. Nie widziała go od wielu dni. Ubzdurała sobie że już go nie obchodzi. Całymi dniami trzyma w dłoni przebiśnieg, który od niego dostała, i szlocha.

Pani Thorn odmierzyła kolejną porcję herbaty do im bryka i nalała wrzątku.

— Prawdę mówiąc — przyznała — Thorny i ja także martwimy się o Dunstana. Jest jakiś otępiały. To chyba najlepsze określenie. Nie wypełnia swoich obowiązków. Thorny mówi, że chłopak musi się ustatkować. Gdyby tylko zechciał, Thorny gotów jest zapisać mu całą zachodnią łąkę.

Pani Hempstock powoli skinęła głową. — Hempstock z pewnością chętnie ujrzałby naszą Daisy znów szczęśliwą. Na pewno zapisałby jej stado naszych owiec.

Owce Hempstocków słynęły na wiele mil ze swej gęstej wełny i sporej (jak na owce) bystrości. Miały zakrzywione rogi i ostre raciczki. Pani Hempstock i pani Thorn popijały swą herbatę i tak wszystko zostało ustalone.

W czerwcu Dunstan Thorn poślubił Daisy Hempstock. I jeśli nawet pan młody sprawiał wrażenie nieco rozkojarzonego, panna młoda była szczęśliwa i radosna, jak każda młoda żona.

Za ich plecami ojcowie omawiali plany domu, który zbudują nowożeńcom na zachodniej łące. Matki zgodziły się, że Daisy wygląda niezwykle pięknie. Jaka szkoda, że Dunstan nie pozwolił jej ozdobić sukni szklanym przebiśniegiem, który kupił w kwietniu na jarmarku.

I tak właśnie ich zostawimy, w zamieci różanych płatków, szkarłatnych i herbacianych, białych i różowych.

No, może dodamy coś jeszcze.

Nowożeńcy do czasu zbudowania domu zamieszkali w chacie Dunstana. Byli niewątpliwie szczęśliwi, a codzienne zajęcia — hodowla, wypas, strzyżenie i pielęgnacja owiec — powoli sprawiły, że z oczu Dunstana zniknął wyraz zagubienia.

Nadeszła jesień, potem zima. Pod koniec lutego, w porze wylęgu jagniąt, gdy na świecie panował chłód, a mroźny wiatr ze skowytem pędził przez wrzosowiska i pozbawiony liści las, gdy z ołowianego nieba padał nieustannie lodowaty deszcz, o szóstej po południu, kiedy słońce już zaszło i niebo było ciemne, przez otwór w murze przepchnięto wiklinowy koszyk. Z początku strażnicy niczego me dostrzegli. Ostatecznie patrzyli w złą stronę, było ciemno i mokro, a oni bez przerwy tupali nogami, zerkając ponuro i tęsknie ku światłom wioski.Potem jednak usłyszeli wysoki, żałosny płacz.

Wówczas spuścili wzrok i ujrzeli stojący u stóp koszyk. W koszyku tkwiło zawiniątko, tobołek z nasączonego oliwą jedwabiu i wełnianych kocyków. Z jednej strony wystawała z niego czerwona zapłakana twarzyczka o zaciśniętych małych oczkach i szeroko otwartych ustach, wrzeszczących i głodnych.

Do kocyka zaś srebrną szpilką przypięto skrawek pergaminu, na którym napisano eleganckim, choć nieco archaicznym pismem, następujące słowa: „Tristran Thom”.

ROZDZIAŁ DRUGI

W którym Tristran Thorn osiąga wiek męski i składa pochopną obietnicę

Mijały lata.

Następny magiczny jarmark odbył się zgodnie z planem po drugiej stronie muru. Młody Tristran Thorn, który wówczas liczył sobie osiem lat, nie uczestniczył w nim, bo tuż przedtem wysłano go z wizytą do niezwykle dalekich krewnych we wsi leżącej o dzień jazdy od Muru.

Jego siostrze Louisie, młodszej o sześć miesięcy, pozwolono natomiast pójść na jarmark, co niezmiernie zirytowało chłopca, podobnie jak fakt, że Louisa kupiła tam sobie szklaną kulę wypełnioną iskierkami światła, które migotały i połyskiwały w mroku i łagodnie rozświetlały ciemność ich sypialni na farmie. Tymczasem Tristran przywiózł od swych krewnych jedynie paskudną odrę.

Wkrótce potem ich kotka urodziła troje kociąt. Dwa były czarno-białe, jak ona sama, futro trzeciego połyskiwało błękitem, a jego oczy zmieniały barwę w zależności od nastroju, od zielonozłotych po różowe, szkarłatne i czerwone.

Tego właśnie kociaka podarowano Tristranowi w ramach zadośćuczynienia za nieobecność na jarmarku. Wyrosła z niego błękitna kotka o najmilszym usposobieniu na świecie. Pewnego wieczoru jednak zaczęła niecierpliwie krążyć po domu, miauczeć gardłowo i błyskać oczami barwy fioletoworóżowej naparstnicy. A kiedy ojciec Tristrana wrócił do domu z pola, kot miauknął donośnie, śmignął za drzwi i zniknął w mroku.