Nie, „Masę” można opisać jedynie terminami symbolicznymi, a zatem ubogo. Mogę tylko powiedzieć, że Shara pokazała, iż masa i bezwładność, podobnie jak grawitacja, są zdolne do dostarczenia konfliktu dynamicznego, który jest podstawą tańca. Mogę wam powiedzieć, że wydestylowała z nich taki rodzaj tańca, który mogła wyobrazić sobie tylko grupa składająca się z akrobaty, pilota uprawiającego akrobacje, lotniczą, pilota piszącego po niebie dymem wypuszczanym z samolotu i podwodnej baleriny. Mogę wam powiedzieć, że panując nad ciałem zgodnie ze swą wolą i nad samą przestrzenią zgodnie ze swą potrzebą, zburzyła ostatnią granice, jaka leżała miedzy nią a absolutną swobodą ruchu.
I wciąż jeszcze powiedziałem mniej niż nic. Ponieważ Shara znalazła coś więcej niż samą wolność — ona znalazła sens. „Masa” była ponad wszystko przeżyciem duchowym — jej dwuznaczny tytuł odzwierciedla tematyczną niejednoznaczność tego, co technologiczne, z tym co teologiczne: Shara uczyniła konfrontacje człowieka z bytem aktem przejściowym, dosłownym spotkaniem Boga w pół drogi. Nie zamierzam sugerować, że jej taniec w jakimkolwiek momencie odwoływał się do zewnętrznego Boga — dyskretnej istoty z białą brodą lub bez niej. Jej taniec odwoływał się do rzeczywistości, wyrażał sobą Trzy Wieczne Pytania zadawane przez każdą rozumną istotę, jaka kiedykolwiek żyła.
Jej taniec obserwował ją samą i pytał: jak to się stało, że jestem tutaj?
Jej taniec obserwował wszechświat, w którym istniał i pytał: jak to się stało, że to wszystko jest tu ze mną?
I w końcu, obserwując ją na tle swojego wszechświata, zadawał pytanie: Dlaczego jestem taka samotna?
I zadawszy te pytania otworzyła ciało i dusze przed tym wszechświatem i gdy odpowiedź nie nadeszła, skurczyła się w sobie. Nie w sensie dramatycznym, przypominającym kurczenie się sprężyny. Było to podobne fizycznie, a zarazem zupełnie inne zjawisko. Był to akt introspekcji, zwrócenie na siebie oka duszy, aby w swym wnętrzu szukać odpowiedzi, których nie można znaleźć nigdzie indziej. Jej ciało też zdawało się zapadać w siebie, zmniejszając swą masę tak równomiernie, że jego położenie w przestrzeni nie uległo zmianie.
Kamera wyłączyła się, pozostawiając Sharę samą, sztywną, tęskniącą. Taniec się skończył, pozostawiając trzy pytania, które postawiła, bez odpowiedzi, ich napięcie nie rozładowane. Tylko wyraz cierpliwego oczekiwania na jej twarzy stępił szokującą krawędź niespełnienia, uczynił ją znośnym, małym, błogosławionym znakiem, szepcząc: ciąg dalszy nastąpi.
Osiemnastego dnia mieliśmy to gotowe do obróbki. Shara natychmiast przestała o tym myśleć i przystąpiła do pracy nad choreografią „Gwiezdnego tańca”, ale ja zanim taśma była gotowa do emisji, spędziłem jeszcze dwa ciężkie dni montując ją. Zostało mi cztery dni do wykupionej przez Carringtona półgodzinnej emisji — ale to nie oddech tej nieprzekraczalnej granicy czułem na swym karku.
Gdy ślęczałem nad montażem, przyszedł do mojej pracowni McGillicuddy i chociaż widział łzy spływające mi po policzkach, nie odezwał się ani słowem. Puściłem taśmę i oglądał ją w milczeniu. Wkrótce i jego policzki powilgotniały. Taśma dawno już się skończyła, gdy odezwał się bardzo cicho.
— Lada dzień zamierzam rzucić te. śmierdzącą robotę. Nie odpowiedziałem.
— Byłem przedtem instruktorem karate. Byłem niezły. Mogę znowu uczyć, może stoczyć parą walk zarabiając dziesięć procent tego, co tutaj.
Nie odpowiedziałem.
— Gdy ostatnim razem wychodziliście na zewnątrz widziałem was oboje w śluzie powietrznej. Widziałem jak się przewróciła. Widziałem, jak pomagałeś jej dojść do siebie. Słyszałem, jak kazała ci przyrzec, że nic nie powiesz doktorowi Panzelli.
Czekałem. Pragnąłem zapaść się pod ziemie.
Osuszył sobie twarz.
— Przyszedłem tutaj, żeby ci powiedzieć, że idę poinformować o wszystkim doktora Panzellę. On wymusi na Carringtonie, by Sharę natychmiast odesłać na Ziemie.
— A teraz? — spytałem.
— Widziałem te taśmę.
— I wiesz, że „Gwiezdny taniec” prawdopodobnie ją zabije?
— Tak.
— Wiesz, że musimy jej na to pozwolić?
— Tak.
Pragnąłem umrzeć. Pokiwałem głową.
— A więc wyjdź stąd i daj mi pracować.
Wyszedł.
Na Wall Street i na pokładzie „Skyfac” było późne popołudnie, gdy ku swej satysfakcji miałem taśmę zmontowaną. Zadzwoniłem do Carringtona, powiedziałem mu, żeby mnie oczekiwał za pół godziny, wziąłem prysznic, ogoliłem się, ubrałem i wyszedłem.
Gdy zjawiłem się w gabinecie Carringtona, był z nim major Sił Kosmicznych, ale nie został mi przedstawiony, więc go zignorowałem. Była tam również Shara, odziana w coś utkanego z pomarańczowego dymu, co odsłaniało cały jej biust. Najpewniej kazał jej się tak ubrać Carrington, ale ona nosiła to z osobliwą, perwersyjną godnością, co jak wyczuwałem irytowało go. Spojrzałem jej w oczy i uśmiechnąłem się.
— Czołem, mała. To dobra taśma.
— Zobaczymy — powiedział Carrington. Wraz z majorem zajęli miejsca za biurkiem, a Shara usiadła obok niego.
Wsunąłem taśmę w szczelinę wmontowanej w ścianę gabinetu aparatury wideo, przygasiłem światła i usiadłem z drugiego boku biurka. Film trwał nieprzerwanie przez dwadzieścia minut bez ścieżki dźwiękowej, zupełnie nagi.
Był wspaniały.
„Osłupienie” to zabawne słowo. Żeby coś wprawiło cię w osłupienie, musi cię trafić w miejsce jeszcze nie opancerzone cynizmem. Zdaje mi się, że ja już się urodziłem cynikiem — o ile dobrze sobie przypominam, w stan osłupienia popadłem tylko trzy razy. Po raz pierwszy przydarzyło mi się to w wieku trzech lat, gdy dowiedziałem się, że istnieją ludzie, którzy mogą z premedytacją dręczyć małe kotki. Po raz drugi osłupiałem w wieku lat siedemnastu, gdy dowiedziałem się, że istnieją ludzie, którzy mogą zażywać LSD, a potem dla zabawy dręczyć innych ludzi. Po raz trzeci osłupiałem, gdy skończyła się „Masa to czasownik”, Carrington zaś idealnie konwersacyjnym tonem powiedział: „Bardzo przyjemne; bardzo wdzięczne. Podoba mi się”, a ja dowiedziałem się w wieku lat czterdziestu pięciu, że istnieją ludzie — nie głupcy, nie kretyni, ale ludzie inteligentni — którzy mogą oglądać taniec Shary i nic nie rozumieć. My wszyscy, nawet ci najbardziej cyniczni, mamy jakieś złudzenia, które pielęgnujemy.
Shara po prostu to przełknęła, ale widziałem, że major był tak samo osłupiały jak ja i z widocznym wysiłkiem panuje nad swą twarzą.
Zadowolony, że mogę odwrócić swą uwagę od wypełniającej mnie odrazy i konsternacji, zacząłem nagle przyglądać mu się uważniej i po raz pierwszy zastanawiać, co on tu robi. Był w moim wieku, szczupły i bardziej ogorzały ode mnie, ze srebrnym puszkiem na wierzchu czaszki i nadzwyczaj bujnym wąsem pod nosem. Wziąłbym go za przyjaciela Carringtona, ale przeczyły temu trzy spostrzeżenia. Coś nieokreślonego w jego oczach powiedziało mi, że jest wojskowym o długim stażu w armii. Coś równie nieokreślonego w jego postawie powiedziało mi, że jest w tej chwili na służbie. I coś zupełnie określonego w linii jego ust skłoniło mnie do przypuszczenia, że obowiązki służbowe, które go tu wezwały, napawają go wstrętem.